Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Przez Afrykę na Hawaje. Gracjan Topczewski i mistrzostwa świata w triathlonie

Dodano: 27.09.2018 | 08:52

Sebastian Torzewski | s.torzewski@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Gracjan Topczewski ma za sobą start w Republice Południowej Afryki. Marzy o zakwalifikowaniu na mistrzostwa świata na Hawajach.

Fot. archiwum prywatne Gracjana Topczewskiego

Triathlon stał się w ostatnich latach jednym z najchętniej uprawianych amatorsko sportów w Polsce. Trudno jednak nazwać amatorem kogoś, kto na treningach spędza kilkanaście godzin tygodniowo, a ze szczytem formy celuje na mistrzostwa świata.

Z Gracjanem Topczewskim spotkaliśmy się krótko po jego powrocie z zawodów w Port Elizabeth w Republice Południowej Afryki, gdzie wyłoniono najlepszych zawodników świata na dystansie 70.3 (nazwa pochodzi od łącznego dystansu w milach, inaczej to 1/2 pełnego Ironmana). Triathlon to jeden z tych sportów, w których różnica między najambitniejszymi amatorami a profesjonalistami może się zacierać. Aby pojechać na mistrzostwa świata, należy w roku poprzedzającym wywalczyć kwalifikację podczas jednych z kilkudziesięciu zawodów odbywających się na całym świecie. Topczewski przepustkę do występu w RPA uzyskał w Gdyni.

Wakacje z rowerem

Uprawianie triathlonu na poziomie pozwalającym na start w mistrzostwach świata wymaga minimum piętnastu godzin treningów tygodniowo. I to bez robienia wyjątków na czas wakacji. – Dzisiaj już nie wyobrażam sobie, aby jechać na urlop bez roweru albo butów do biegania – mówi Topczewski. – Żona i córka wybierają miejsce, fajny hotel, a ja zawsze patrzę, czy można wziąć własny rower albo czy jest wypożyczalnia. Dzień zwykle zaczynam od pływania albo biegania, potem jest czas z dziewczynami, a na wieczór rower – tłumaczy.

Jak doskonale wie każdy, kto kiedykolwiek udawał się w podróż, warto pakować się według przygotowanej uprzednio listy.  Czasem jednak i ona nie pomoże, dlatego Topczewski zdziwił się, gdy rozpakowawszy się na urlopie, zauważył, że nie zabrał ze sobą butów przeznaczonych do jazdy na rowerze. Konieczna były więc odwiedziny w pobliskim sklepie.

Odpuszczać, choćby na kilka dni, nie można, tym bardziej, że to właśnie w kategoriach 40-latków jest największa rywalizacja. Na mistrzostwach świata w RPA wystartowało 3000 osób, z czego po 700 w kategoriach 35-39 lat i 40-44 (wśród nich Topczewski). – To jest taki wiek, że faceci są już biznesowo ustawieni, coś osiągnęli i szukają nowych wyzwań – wyjaśnia bydgoszczanin. Najlepsi „amatorzy” trenują praktycznie jak zawodowcy – zamiast dostosowywać harmonogram treningów do pracy, dostosowują działanie swoich firm do treningów, aby ćwiczyć jak najwięcej i jak najskuteczniej.

Podróż na mistrzostwa świata w Republice Południowej trwała łącznie z czasem spędzonym na lotniskach i przeznaczonym na dojazdy 26 godzin. Niektóry wolą dotrzeć na miejsce już tydzień przed zawodami, inni zjawiają się na trzy dni przed, ale potem zostają na dłużej. – Ja należę do tej pierwszej grupy. Wolę wszystko spokojnie poznać na miejscu i zaplanować. Ograniczam też ryzyko związane z transportem roweru – wyjaśnia Topczewski.

Rower podróżuje w specjalnie przystosowanej torbie. Po lotniskowej odprawie trzeba go prześwietlić i nadać. – W tym jest cały ambaras, aby wszystko doleciało na miejsce razem i nieuszkodzone – mówi Topczewski. Co ma na myśli? Otóż regularnie zdarza się, że w trakcie podróży z kilkoma przesiadki akurat torba z rowerem gdzieś się zagubi. Podczas lotu do Afryki wszystko przebiegło zgodnie z planem, ale już do Polski rower wrócił dwa dni później niż zawodnik. Gdyby do takiej sytuacji doszło tuż przed zawodami, mogłoby dojść do katastrofy. Taką przeżyli ci, którzy na weekendowe mistrzostwa przylecieli dopiero w środę lub czwartek. – Niektórzy przylecieli bez roweru albo z uszkodzonym. Część z nich w końcu nawet nie wystartowała – opisuje triathlonista.

Pływanie  z rekinami

Dni poprzedzające zawody to oczywiście aklimatyzacja i ostatnie jednostki treningowe, ale też okazja do poznania otoczenia, zwiedzania (w RPA był to wyjazd na safari) i spróbowania lokalnej kuchni. – Nie mam jakichś większych zahamowani i próbuję tego, czego chce. Nigdy żadnych problemów po tym nie miałem. W Chinach jadłem nawet w ulicznych lokalach, gdzie na żywo przygotowują jedzenie – wspomina Topczewski.

Sposób osiągnięcia jak najlepszej dyspozycji fizycznej i mentalnej w ostatnich godzinach przed zawodami to indywidualna kwestia każdego zawodnika. Jedni preferują koncentrować się na starcie i wizualizować każdy szczegół, inni wolą za dużo o nim nie myśleć, aby się nie stresować.

W dniu zawodów droga na start nie była długa. Miejsce rozpoczęcia rywalizacji, obie strefy zmian i meta zlokalizowane były w promienia kilometra od hotelu. Przebieg zawodów – jak na mistrzostwa świata przystało – był dopięty na ostatni guzik, a wolontariusze na każdym kroku służyli pomocą.


ARTYKUŁ POCHODZI Z OSTATNIEGO WYDANIA NASZEGO CZASOPISMA – CZYTAJ CAŁY NUMER


Troska organizatorów o uczestników była przydatna zwłaszcza na etapie pływackim. W wodach Oceanu Indyjskiego (obecnie zimnych, bo w RPA jest zima), w których pływali zawodnicy, żyją żarłacze białe, czyli najgroźniejsze dla człowieka rekiny. Nurkowanie w klatce, wśród nich, jest atrakcją popularną wśród turystów odwiedzających Port Elizabeth. Wśród triatlonistów niekoniecznie. – To było ciekawe uczucie, gdy spojrzało się pod wodę, a tam byli nurkowie z kijami emitującymi ultradźwięki odstraszające rekiny – wspomina Topczewski.

Po wyjściu z wody wsiadł na rower. Trudna, pofałdowana trasa kolarska, zaczynająca się co prawda z wiatrem, ale od podjazdu, a  przez ostatnich dwadzieścia kilometrów prowadząca pod silny wiatr, dała się we znaki startującym. Tym bardziej, że warunki atmosferyczne też nie były najłatwiejsze, bo delikatnie padało. Podczas biegu zachmurzenie trochę pomogło i Topczewski zameldował się na mecie z czasem 4 godziny 45 minut. – To nie jest moja życiówka, ale wynik jest bardzo dobry, bo trasa była bardzo wymagająca – ocenia bydgoszczanin, który uplasował się na 114. miejscu w swojej kategorii wiekowej.

Po zakończeniu rywalizacji rozpadało się na dobre, ale wolontariuszom nie odebrało to wigoru i jeden z nich nie pozwolił Topczewskiemu pójść po odbiór roweru, ale kazał czekać i sam w strugach deszczu przyniósł jednoślad.

Cel – Hawaje

Gdy rozmawialiśmy, Topczewski czekał na informację, czy w najbliższy weekend odbędą się zawody w Chinach. O starcie w nich zadecydował kilka tygodni temu i miał tam walczyć o przepustkę na przyszłoroczne mistrzostwa świata w pełnym Ironmanie, które co roku tradycyjnie odbywają się w hawajskim mieście Kona na Big Island. Ostatecznie jednak zawody w Państwie Środka odwołano więc plany trzeba będzie zmienić.

– Chciałbym kiedyś zakwalifikować się na mistrzostwa na Hawajach, bo to byłoby fajne ukoronowanie moich starań – wyznaje Topczewski. Z roku na rok jest coraz trudniej, bo poziom stale się podnosi, a osiągane wyniki są coraz lepsze.

Topczewski nigdy jeszcze nie startował na pełnym dystansie. Przed ewentualnym startem na Hawajach będzie musiał, bo szaleństwem byłoby debiutować właśnie na mistrzostwach świata. – Jak do czegoś podchodzę, to muszę być przygotowany. Nie startuję, żeby coś sobie odhaczyć, ale żeby wynik mnie zadowalał – tłumaczy, dodając, że celuje w wynik poniżej dziesięciu godzin.

Sebastian Torzewski