Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Żeby nie zwariować, po każdym dyżurze muszę się „zresetować”

Dodano: 17.02.2016 | 15:13

Praca operatora telefonu alarmowego 112 dla patrzącego z boku wydaje się podobna do pracy w "call center". Nic bardziej błędnego!

Na zdjęciu: Szymon - wyróżniony przez ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji operator bydgoskiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego.

Fot. Stanisław Gazda

Rozmowa z SZYMONEM – operatorem numeru alarmowego 112.

-Niedawno zostałeś nagrodzony…

-Tak, to prawda. Z okazji Europejskiego Dnia Numeru Alarmowego 112. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Błaszczak wyróżnił wielu operatorów w całym kraju, między innymi mnie.

-Czym sobie na to zasłużyłeś?

-Na pewno ciężką pracą, ale nie znam szczegółowego uzasadnienia.

Dla patrzącego z boku, ty tylko odbierałeś telefony…

-Fakt, może się tak wydawać i w rzeczywistości tak to wygląda, ale częstokroć taki telefon, to wołanie o ratunek. Każdy mój dyżur jest inny i nigdy nie odbieram telefonów, których bym się spodziewał. Niestety są też takie, które nie powinny się zdarzyć: fałszywe, z głupimi żartami, ze źle zaadresowanymi pytaniami. Skutkiem tych właściwych jest ratowanie przeze mnie oraz przez moje koleżanki i kolegów z CPR, ludzkiego życia.

-Jak długo tu pracujesz i czego nauczyła cię ta praca?

-Trzy lata. A nauczyłem się przede wszystkim cierpliwości, umiejętności docierania do osób będących nierzadko w skrajnych stanach fizycznych i psychicznych; krzyczących, płaczących, od których wydobyć należy jak najwięcej szczegółów, dotyczących zdarzenia i wobec których trzeba jak najszybciej zareagować.

-Są jakieś interwencje, które szczególnie utkwiły ci w pamięci, z których, być może, jesteś dumny?

-Wśród setek, ba, tysięcy telefonów, trudno mi jest wybrać ten jeden. Zgłaszane przypadki są tak różne, ale chyba najtrudniejsze są sygnały od osób zamierzających targnąć się na swoje życie. Wówczas trzeba pozostać z nimi na linii aż do chwili przyjazdu służb ratunkowych i zrobić wszystko, żeby odwieść potencjalnego samobójcę od tego zamiaru.

W wielu przypadkach znasz początek sprawy, ale finału już nie. Czy jednak zdarza ci się czasami przeczytać lub usłyszeć w mediach jak potoczyły się losy ludzi, do których ty sprowadziłeś pomoc?

-Pracując w Centrum Powiadamiania Ratunkowego nie mam informacji zwrotnej, co działo się po mojej interwencji, dlatego staram się na bieżąco śledzić media opisujące wypadki. Dzięki temu wiem więcej. To ma plusy i minusy, w zależności od finału – szczęśliwego lub nie.

Czasami media podają informację, że udzielana przez telefon instrukcja postępowania w przypadku np. zawału, porażenia prądem czy kolki lub zachłyśnięcia się pokarmem przez noworodka uratowała życie. Czy na takie sytuacje też musisz być przygotowany?

– O, tak! Każdy z operatorów CPR musi przejść szkolenie z udzielania pierwszej pomocy, oraz natury psychologicznej, które kończą się egzaminem. Tak więc ja, jak każdy z nas, taką wiedzę mam.

-12-godzinny dyżur. Wracasz do domu i przeżywasz jeszcze raz te wszystkie tragedie, których pośrednio byłeś świadkiem, czy starasz się „zresetować”?

-To jest konieczne. Żeby nie zwariować, po każdym dyżurze muszę się „zresetować”. Staram się to uczynić jak najprędzej, niemal za drzwiami CPR. Gdybym z tymi wszystkimi sprawami i problemami, które pojawiły się podczas dyżuru wracał do domu, to długo bym nie pociągnął. Konieczne więc jest oddzielenie życia służbowego od prywatnego. To co dzieje się tutaj, powinno dziać się tylko tutaj. Ale człowiek jest tylko człowiekiem, a może właśnie dlatego, że nim jest, nie potrafi być zupełnie obojętnym. Są więc zdarzenia, które głęboko zapadają w pamięć i serce. I bolą. Nieraz bardzo długo…