Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Casting do „Hell’s Kitchen” – bydgoski przedsionek Piekielnej Kuchni

Dodano: 12.11.2015 | 22:37

"Hell's Kitchen" to program nie dla słabeuszy

Na zdjęciu: Ważne jest by umieć wykorzystać stres jako doping.

Fot. Stanisław Gazda

Bydgoski casting do spróbowania swoich szans na udział w największym kulinarnym show – polsatowskim programie Hell’s Kitchen, to zaledwie przedsionek Piekielnej Kuchni. Kto przezeń przejdzie, stanie przed „bramami piekieł” podczas decydującego castingu w Warszawie. Później już tylko kilkutygodniowa piekielna droga przez mękę. Na pewno nie dla słabeuszy, ale dla tych, którzy potrafią pokazać swój kulinarny kunszt, w wyścigu z czasem, przy gigantycznym stresie i presji, emocjach na granicy histerii, walcząc z samym sobą w dążeniu do przygotowania perfekcyjnego dania.

Widać, że są spięci, zniecierpliwieni i zdenerwowani. Niektórzy kręcą się tu już od dziesiątej, mimo że casting startuje w samo południe. Teraz pozostało zaledwie kilkanaście minut, które trzeba czymś wypełnić. Papieros, rozmowa, dreptanie w miejscu. Właśnie na drzwiach wejściowych do Klubu „Soda” pojawia się castingowy plakat. Na ścianach są już strzałki, które doprowadzą tę niewielką grupkę młodych ludzi w mroczne klubowe czeluście – tam, gdzie czeka na nich ekipa przesłuchująca.

Kto nie ściągnął z internetu i nie wypełnił wcześniej ankiety, musi zrobić to teraz. Pytania są proste: o wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe, kulinarne i medialne, o popisowe i ulubione dania, preferowaną kuchnię. Ale są też i takie, z głębszym podtekstem, które sprawiają najwięcej problemów. Bo też co tu napisać, gdy pytanie brzmi: „Jak nazywałaby się potrawa o Tobie?” albo „Czego w programie nigdy byś nie zrobił?” Jest też jeszcze do wypełnienia kilka oświadczeń. Że wyraża się zgodę na upublicznienie wizerunku, głosu i wypowiedzi, że utrzyma się w tajemnicy poufne informacje otrzymane od organizatorów, w tym dotyczące spraw organizacyjnych, pomysłów i koncepcji wykorzystywanych w programie, jego tematyki i konwencji, a nawet o przebiegu rywalizacji.

Piotr Banaś wypełnienie ankiety i oświadczeń ma już z głowy. Żeby przyjść na casting, musiał wybłagać wolne we „Fresh-markecie”. Pewnie wziąłby udział w castingu do którejś z wcześniejszych edycji, ale wtedy brakowało mu wiary w siebie. Odkąd zaczął publikować na FB zdjęcia swoich dietetycznych dań, dzięki którym sam zrzucił sporo kilogramów, zaczęły pojawiać się zachęty do udziału w programie.

Zaintrygowało mnie już samo jego podejście do wypełnienia ankiety. Po analizie odpowiedzi widać, że zawarł w niej informacje, które uznał, że mogą być istotne, pomijając wszystko, co mogłoby zaburzyć wiedzę o nim i jego postrzeganiu otaczającej go rzeczywistości. Jako popisowe danie, podał naleśniki z porem i kurczakiem, zapiekane z posypką z parmezanu. Nie dla tego, że potrafi je zrobić, ale dlatego że zawsze smakuje jego znajomym.

Często powtarza sobie i innym, że marzenia same się nie spełniają – marzenia samemu trzeba spełniać. Dlatego teraz otwarcie mówi, że niemal codziennie wizualizuje siebie, jako zwycięzcę „Hell’s Kitchen”, że udowadnia sobie i wszystkim, którzy kiedyś w niego zwątpili, że przeszłość się nie liczy, że można zrobić wszystko, gdy się w to wierzy i bardzo się tego pragnie. Kilkanaście minut później, gdy zasiądzie przed okiem kamery i będzie twarzą w twarz z jurorami, wyjaśni się, co tak naprawdę ma na myśli. Był na dnie, był w więzieniu i tam zadał sobie samemu pytanie: albo się poddam, albo się ogarnę. W ciągu miesiąca stał się nowym człowiekiem.

Już podczas samego wejścia na rozmowę z jurorami Piotrek świetnie się  „sprzedał”. Będąc chwalony za aktywność na FB, bez ogródek wypalił, że on wie, że jest bardzo aktywny. A później było już tylko lepiej. Może nieco banalne stwierdzenie, że kuchnia jest całym jego życiem, które dzięki niej się totalnie zmieniło, natychmiast przykrył autoreklamą, że jak się zaweźmie, to  jest w stanie wszystko zrobić, bo jest osobą charyzmatyczną, pewną siebie.

-Zaraz, zaraz! To ty chcesz być sławny, czy chcesz być kucharzem? – przerwała Piotrowi jedna z osób oceniających.

-Pierwszorzędna sprawa, to być kucharzem, ale to nie znaczy, że źle się czuję w świetle reflektorów – Piotrek nie dał za wygraną.

-A czy wiesz, czym się ubija kapustę?

-Jasne, że wiem. Stopami!

-No to pokaż nam to…

W tym momencie Piotr bez wahania zdjął buty, wyszedł na pufę i zaczął ją ugniatać. To trzeba było zobaczyć!

Maciej Brzózka przyjechał z Wałcza, gdzie uczy się w klasie gastronomicznej na kierunku: technik żywienia i usług gastronomicznych. Udział w castingu postrzega jako pierwszy krok do kariery. Do tej pory były małe kroczki, czyli uczestnictwo w konkursach i olimpiadach gastronomicznych. Jak na razie jest dobrej myśli, chociaż przy trzech pytaniach ankiety nie obyło się bez problemów. Czego by nie zjadł? Po długim namyśle napisał, że jąder byka. Czego by nie zrobił w programie? Hmmm…Chyba nie ma takiej rzeczy, której by nie zrobił. Puste miejsce pozostawił przy pytaniu: „Czego się obawia?” Teraz tłumaczy się, że życie potrafi nieraz tak zaskakiwać, iż odpowiedź na takie pytanie musi być niewiadomą. Lubi się postawić, gdy trzeba, uwielbia żartować, więc wydaje mu się, że poradziłby sobie w programie. Czy postawiłby się samemu Mistrzowi Amaro? Oj, z tym pewnie miałby problemy. Szef jest szefem i zawsze trzeba go słuchać – odpowiada po chwili namysłu. W takim razie, co podałbyś mu do zjedzenia, gdybyś mógł go zaprosić do siebie na obiad? Rogaliki i pierogi ruskie. Farsz do nich robię niesamowity!

Agnieszka Trochowska jest jak na razie jedyną dziewczyną, która chce wziąć udział w castingu. Mieszka w Laskowicach Pomorskich, ale niedawno udało jej się dostać pracę pomocy kucharza w Tleniu. Udział w programie byłby dla niej ogromną szansą  nauczenia się czegoś od najlepszych. Oglądając kolejne edycje Hell’s Kitchen widziała, że wiele osób nie wytrzymało ciśnienia. Tego najbardziej się obawia. Nie mówiąc o rozłące z rodziną.

Jaka jest Agnieszka? Odpowiedź na to pytanie kryje się w nazwie potrawy o niej samej: „Trochowianka”. Od nazwiska. Mnie ciekawi, czy „Trochowianka” byłaby na ostro, słono, czy na słodko? Na słodko – Aga odpowiada bez chwili wahania. Nie widać tego, że jestem słodka?

Jakie pomysły na dania przedstawiające ich samych mieli inni uczestnicy castingu? „Jacek-chilli”, „Zarumieniony wariacki Przemek” „Ogień w szopie”. To byłyby lody. W środku zimne, na wierzchu gorące. Dokładnie takie jak Sławomir Tomaszewski, który kilkoma pociągnięciami dłoni idealnie wyrównał przyklejaną na piersiach kartkę z napisem „BY 001”, co oznacza, że jako pierwszy stanie oko w oko z jurorami. Mówi się, że ci najbardziej zapamiętują pierwszego i ostatniego. Może to jakaś szansa? Awans z szefa kuchni w sali bankietowej w Wierzchucicach na prawą rękę Mistrza Amaro – piękne marzenie. Wspaniale byłoby, gdybym nie odpadł po pierwszym odcinku – realnie ocenia swoje szanse.

Szymon Grejner ma na piersiach czwórkę, choć to właśnie on „warował” przed „Sodą” od dziesiątej. Nasłuchał się kolegów, którzy opowiadali o tabunach chętnych. Przyjechał zaklepać sobie dobre miejsce w kolejce, a tu jest jednym z piętnaściorga. Na co dzień gotuje w hotelu „Retman” w Toruniu. I chciałby dostać się do programu i boi się. Najbardziej rozłąki z rodziną, szczególnie z dwuletnią córeczką. Ma też trochę wątpliwości, co do własnych umiejętności. Szefowie nie pozwalają rozwinąć skrzydeł. Owszem, można się przed nimi pochwalić własnymi pomysłami i potrawami, ale tylko przed nimi. Gdyby chcieć, żeby coś takiego wprowadzone zostało do karty dań – pojawia się blokada. Więc jak nie u siebie, to może w programie się uda? Byleby tylko nie trafić na danie z owoców morza.

Jacek Żołdowicz pracuje jako kucharz w restauracji „Sukienników Pięć” w Chojnicach. W realizowaniu siebie i spełnianiu się w roli kucharza ma nieco lepiej od Szymona. Jemu przynajmniej udało się „przepchnąć” do karty dań…makaron własnego pomysłu – nero di sepia, barwiony płynem z kałamarnicy, jako dodatek do owoców morza. Do „Hell’s Kitchen” chciałby się dostać, bo, jak mówi prezentowana tam kuchnia, to nie żadne piekło, ale, w porównaniu z tą w Chojnicach – kosmos.

Jacek w tę piekielno-kosmiczną podróż wybrał się z Dominikiem Januszewskim – kolegą z restauracji. Dominik ma osiemnaście lat i jest żądny wrażeń, a tych w „Hell’s Kitchen” byłoby pod dostatkiem. Chyba spaliłby się ze wstydu, gdyby Amaro publicznie wypluł to, co on by ugotował. O finale na razie nie myśli. Będzie wspaniale, jeżeli w ogóle dostanie się do programu, a później, byle nie odpaść po pierwszym odcinku.

Przemek Zieliński z Torunia pracował w wojsku jako kucharz. Ta praca już go trochę uodporniła na zaskoczenia, w które obfituje „Hell’s Kitchen”. No bo skoro gotowało się zupę „Popularną”, czyli robioną z tego co się nawinie pod rękę, to piekielna kuchnia aż tak straszna nie jest. Najciekawsze i najbardziej szalone dania potrafi wyczarować wtedy, gdy ma w lodówce coraz mniej produktów. Wówczas często łączy możliwe z niemożliwym i ku własnemu zaskoczeniu, odkrywa nowe smaki, nową jakość.

Sławek Tomaszewski z „jedynką” już po rozmowach. I jest „giełda” – jak poszło? O co pytali? Dwie kobiety i mężczyzna, tworzące jury, pytają o wszystko: o życie prywatne, zawodowe, gotowanie, pasje.

-Jak ci się wydaje, zadzwonią do ciebie, zaproszą na drugą edycję castingu do Warszawy?

-Mam wątpliwości…Podejrzewam, że nie.

Spędziłem sporo czasu przyglądając się przesłuchaniom. Z uwagi na ochronę praw producenckich, nie mogę ujawniać ich przebiegu i treści rozmów, gdyż po Bydgoszczy podobne castingi przeprowadzone zostaną jeszcze w Szczecinie, Wrocławiu oraz w Łodzi. Przytoczone w tym miejscu pytania, nie byłyby już tam żadnym elementem zaskoczenia.

Moim zdaniem bydgoski casting pokazał to, co dyskwalifikuje do udziału w programie: słabą odporność na stres biorących w nich udział, brak silnej osobowości, motywacji, umiejętności wyrażania emocji. Słaba też była wiedza fachowa. Bo to wstyd, jeżeli potencjalni kandydaci na pomocników Mistrza Amaro plączą się w zeznaniach pytani o to czym jest odpoczynek mięsa, co to jest ligawa, jak się robi sos holenderski, albo do czego służy czarnuszka.

-Czy przeprowadzając eliminacje do kilku już edycji programu, rozmawiając z tysiącem kandydatów, trafiliście na kogoś, kto szczególnie utkwił wam w pamięci? – pytam Martę Raczek – reżysera „Hell’s Kitchen”.

-Przy takiej potężnej liczbie osób, ich historie muszą się zacierać. Nie ma jakichś postaci, które przeszły do legendy. Kolejny sezon przyćmiewa następny. Ale po poszczególnych castingach każde z nas ma innych swoich faworytów, bo wśród wielu osób z przypadku są autentyczni geniusze i tych już możemy oglądać w programach.

-Zdarzały się sytuacje, odpowiedzi uczestników, przy których ręce i nogi opadały?

-Na przykład bardzo różne odpowiedzi na proste pytanie: Cielęcina, to mięso jakiego zwierzęcia?

-Na jednym z ostatnich castingów pojawiła się pani, która zapytana o to, kim jest Szef Amaro, odpowiedziała: Wiem! To ten gotujący włoski kucharz!