Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Mateusz Zębski: W poprzednim sezonie pokazałem tylko próbkę tego, co mogę prezentować w przyszłości

Dodano: 27.04.2020 | 10:09

Na zdjęciu: Mateusz Zębski był w poprzednim sezonie ważnym koszykarzem Enea Astorii Bydgoszcz.

Fot. Szymon Fiałkowski

Mateusz Zębski w przedwcześnie zakończonym sezonie 2019/2020 był jednym z filarów Enea Astorii Bydgoszcz. Niespełna 28-letni skrzydłowy pod wodzą trenera Artura Gronka wykonał jeden z największych postępów wśród graczy Energa Basket Ligi. W naszej rozmowie Mateusz opowiedział m.in. o grze w swoim rodzinnym mieście, przygodach z klubami z Kutna oraz Dąbrowy Górniczej, a także podsumował poprzedni sezon w wykonaniu Enea Astorii.

Mikołaj Wiśniowski: Jak przebiegały początki twojej kariery? Czy podczas szkolnych lat od razu byłeś skupiony na graniu w kosza czy może łączyłeś to z rozwijaniem innych pasji?
Mateusz Zębski (Enea Astoria Bydgoszcz): O ile dobrze pamiętam, to od samego początku byłem nastawiony tylko na koszykówkę. Wychowałem się na jednym z ostrowskich osiedli, gdzie wszyscy znajomi całymi dniami grali w kosza. W dodatku za murami mojego bloku jest słynna hala przy ul.  Kusocińskiego, więc chyba od początku byłem skazany na koszykówkę.

– W barwach swojej macierzystej Stali Ostrów spędziłeś siedem lat, czyli właściwie cały okres koszykarskiego dojrzewania. Jak gra w barwach klubu, którego jesteś wychowankiem, ukształtowała ciebie jako człowieka oraz zawodnika?
– W bardzo dużym stopniu, ponieważ Ostrów to stosunkowo małe miasto, gdzie prawie wszyscy się znają. Praktycznie wychowałem się przed ostrowską publicznością, grając w każdej możliwej lidze w rozgrywkach juniorskich oraz seniorskich. Myślę, że w Ostrowie większość fanów to te same osoby, które dopingują klub od kilkunastu lat. Podczas mojego ostatniego meczu w barwach Stali w 2017 roku mogłem dostrzec kilkadziesiąt tych samych twarzy, które widziałem podczas mojego pierwszego meczu w drugiej lidze w 2010 roku. W dodatku na trybunach zasiadała moja rodzina oraz przyjaciele, więc w tamtych czasach granie dla wspaniałych ostrowskich kibiców było dla mnie czymś absolutnie wyjątkowym.

– W Stali rozegrałeś dwa sezony na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, ale szczególnie w tym drugim otrzymywałeś bardzo niewiele szans na grę. Czy w tamtym okresie pojawiły się u ciebie jakieś momenty zwątpienia? Jakie były, poza niewielką liczbą minut spędzanych na parkiecie, przyczyny opuszczenia macierzystego zespołu?
– Nawet przez sekundę nie zwątpiłem wtedy w siebie, a wręcz przeciwnie. Ta mała ilość gry dawała mi dodatkową motywację. W tamtym okresie chciałem jak najszybciej udowodnić wszystkim, którzy mnie skreślali i nie dawali szansy, że się mylą. To był główny powód, dla którego wyjechałem z Ostrowa. Po prostu po raz kolejny zostałem niedoceniony i chciałem udowodnić, ile jestem wart.

– Twoim następnym przystankiem w karierze był pierwszoligowy Polpharmex Kutno. Czy takie jednoroczne zejście ligę niżej, po trudnym sezonie, pomogło Ci nabrać większej pewności siebie i rozwinąć swoje umiejętności?
– Pamiętam, że wtedy przez długi czas trenerzy Szablowski oraz Krysiewicz namawiali mnie, żebym dołączył do drużyny z Kutna. Ja nie byłem zdecydowany, bo obawiałem się, że powrót do ekstraklasy może być utrudniony po sezonie spędzonym na pierwszoligowych parkietach. Na szczęście wszystko w tamtym sezonie wyszło tak, jak zakładaliśmy. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, zarówno drużynowo, jak i indywidualnie. Trener Szablowski naprawdę robił wszystko, by pomóc mi stać się lepszym zawodnikiem i poprawić każdy element mojej gry i za to jestem mu bardzo wdzięczny. Z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że decyzja o dołączeniu do Polpharmexu była dla mnie bardzo korzystna.

Mateusz Zębski: W poprzednim sezonie pokazałem tylko próbkę tego, co mogę prezentować w przyszłości

Zobacz również:

Wywiad z Bartłomiejem Dzedzejem

– Wiele osób twierdzi, że twoja kariera nabrała większego rozpędu, kiedy związałeś się z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Otrzymałeś wtedy pierwszą, prawdziwą szansę na udowodnienie swoich umiejętności w Energa Basket Lidze?
– W pierwszym roku gry w EBL, kiedy grałem jeszcze w Stali Ostrów, otrzymałem trochę minut, ale to była całkowicie inna drużyna i inne granie niż w Dąbrowie.  Poza tym, traktowanie w swoim rodzinnym mieście również było na innym poziomie, bo wiadomo jak w niektórych klubach, traktuje się „swojego”. Myślę więc, że rzeczywiście to była pierwsza prawdziwa okazja do pokazania moich możliwości.

– Razem z MKS-em zajęliście wtedy wysokie, szóste miejsce w lidze, a Ty pod okiem trenera Jacka Winnickiego rozegrałeś bardzo solidny sezon. Jak oceniasz współpracę z tak temperamentnym szkoleniowcem, jakim jest trener Winnicki?
– To był świetny sezon, a współpraca z nim to czysta przyjemność. Trener Winnicki wymaga maksymalnego zaangażowania na każdym treningu i sam z siebie daje równie wiele. Do tego jest świetnym człowiekiem i wbrew pozorom jego energiczne reakcje podczas meczu wynikają z tego, iż on każdemu zawodnikowi chce pomóc, doradzić, a dzięki temu cała drużyna wchodzi na wyższy poziom.

– Przed rozpoczęciem rozgrywek 2019/2020 zdecydowałeś się związać z drużyną Astorii. Teraz gdy sezon już przedwcześnie się zakończył, można stwierdzić, że był to ruch trafiony w 100%, zarówno dla Ciebie, jak i dla klubu. W jaki sposób na przestrzeni jednego sezonu osiągnąłeś tak znaczący progres?
– Zawsze trenowałem na maksymalnych obrotach. Nawet wtedy, kiedy nie rozumiałem, dlaczego trener sadza mnie na ławkę i nie dostaję szans na granie. Cały czas wierzyłem, iż los się w końcu odmieni i moja praca nie pójdzie na marne. Również spore znaczenie ma pewność siebie, która wzrasta z każdym miesiącem. Uważam, że teraz powoli efekty tej ciężkiej pracy zaczynają być widoczne, a ostatni sezon w moim wykonaniu był zaledwie próbką tego, co będę prezentował w przyszłości.

– Indywidualnie przez cały sezon utrzymywałeś, równą dobrą formę, jednakże wyniki drużyny na przełomie roku pozostawiały wiele do życzenia. Na szczęście po wygranym meczu z twoimi byłymi kolegami z Ostrowa coś ewidentnie drgnęło. Potem przyszło pięć wygranych w sześciu spotkaniach, a w Zielonej Górze momentami przypominaliście drużynę, która walczy o medale. Wtedy z niezależnych od was przyczyn sezon się zakończył. Jak Ty oceniasz minione rozgrywki i czy nie uważasz, że sezon skończył się w momencie, kiedy byliście w najlepszej dyspozycji?
– Z pewnością tak. W momencie zakończenia sezonu zaczynaliśmy grać tak, jak byśmy tego chcieli od początku rozgrywek. Świetnie się dogadywaliśmy, każdy znał swoją rolę, jak również możliwości kolegi na boisku i to było dla nas kluczowe. Niemniej jednak uważam, że ten sezon pod względem sportowym, jak i organizacyjnym był bardzo udany dla klubu z Bydgoszczy. Praktycznie poza wyjątkiem podczas meczu z Lublinem, w każdym innym spotkaniu dostarczaliśmy ogromnej dawki emocji dla kibiców, a przecież o to w tym wszystkim chodzi.

– Gdy pisałem pomeczowe oceny zawodników Astorii, w Twoim przypadku bardzo często wspominałem o tym, że gdy drużyna potrzebuje, abyś podawał – podajesz, gdy potrzebuje punktów – punktujesz. Grałeś też na nietypowej dla siebie pozycji numer cztery. Jak czułeś się w roli takiego point – forwarda?
– Uważam, że gdy grałem na “czwórce” nasza jakość gry nie spadała, więc chyba poradziłem sobie z tym całkiem nieźle. Czułem się bardzo dobrze i chociaż rzadziej miałem piłkę, to wciąż najważniejsze dla mnie były minuty spędzane na parkiecie, więc byłem zadowolony z tego rozwiązania.

Na koniec muszę zapytać o Twoje plany na najbliższe miesiące. Czy trenujesz w domu, jak zapełniasz ten czas bez koszykówki oraz czy w przyszłym roku planujesz zostać w Bydgoszczy?
– Udało mi się załatwić dość dużo sprzętu z różnych siłowni, więc teraz wspólnie z dziewczyną dużo trenujemy każdego dnia. Mój plan na najbliższe miesiące jest taki, żeby wyjść z całej tej sytuacji jeszcze silniejszym, w jeszcze lepszej formie fizycznej, ponieważ teraz mam naprawdę sporo czasu na trenowanie i skupienie się na rzeczach, na które czasem w sezonie nie ma czasu. A co do reprezentowania barw Astorii w następnym sezonie, to czas pokaże.

Sebastian Torzewski