Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Nie chcą bomb – chcą jeść!

Dodano: 20.03.2017 | 15:06

Food not Bombs, to społeczna inicjatywa pomocy potrzebującym, będąca zarazem formą sprzeciwu...

Na zdjęciu: Kolejka korzystających z pomocy wolontariuszy Food not Bombs.

Fot. Stanisław Gazda

Początek Food not Bombs w Bydgoszczy, to cztery osoby, które wzięły garnek i ugotowały strawę dla potrzebujących. Łączy je potrzeba pomocy innym i przeświadczenie, że fundusze które rząd przeznacza na zbrojenia, o wiele bardziej przydałyby się na pomoc głodującym.

W każdą niedzielę kolejka po miskę czegoś ciepłego do jedzenia, ustawiająca się w parku przy Placu Wolności liczy kilkadziesiąt osób. Są wśród nich nie tylko bezdomni, bezrobotni, ale w ogromnej większości, to ci, których po prostu nie stać na kupno ciepłego posiłku. Wydawać by się mogło, że skoro jest jadłodajna przy ul. Drukarskiej, Kuchnia Dla Ubogich przy ul, Koronowskiej czy wreszcie stołówka Stowarzyszenia Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo – nie jest tak źle w Bydgoszczy z tą pomocą dla potrzebujących, więc nie powinno ich tu być.

– Zgadza się – przyznaje Edyta Orzędowska – koordynator akcji Food not Bombs – tyle że to, iż są to osoby ubogie nie oznacza, że nie mogą mieć prawa wyboru. Niewierzący, czy ludzie o jakimś innym światopoglądzie mogą czuć się skrępowani, korzystając z pomocy organizowanej przez instytucje związane z kościołem. Dzięki nam mają wybór, nie są pozostawieni sami sobie, bez pomocy.

To co robią zrzeszeni w Food not Bombs, jest też swoistym manifestem przeciw wojnom i zbrojeniom, a w konsekwencji przeciw zabijaniu człowieka przez człowieka, gdy w tym samym czasie tyle osób cierpi biedę i głód. A że takich z roku na rok przybywa wolontariusze FNB widzą podczas „wydawek” – zwłaszcza zimą, kiedy kolejka oczekujących liczyła prawie 150 osób.

Do pierwszych czterech osób, które przed dwoma laty zainicjowały funkcjonowanie ruchu Food not Bombs w Bydgoszczy, z biegiem czasu dołączali kolejni pomocnicy, dowiedziawszy się o inicjatywie z mediów społecznościowych lub od znajomych. Dziś jest ich ponad dziesięć. To uczniowie, studenci, osoby starsze, którzy stwierdzili, że oni też chcą pomagać; przyjść o godzinie dziewiątej, by kroić warzywa, gotować lub rozdzielać żywność.

Dlaczego to robią? Pewnie każda z osób odpowiedziałaby inaczej. A to z potrzeby serca, a to żeby zamanifestować konieczność zmian w systemie pomocy potrzebującym, by dać coś z siebie innym, by nie łożyć na zbrojenie lecz na jedzenie, by nie marnować żywności. Wspólnym mianownikiem jest pomoc w potrzebie, a że serwowane posiłki są wegetariańskie lub wegańskie manifestuje się też sprzeciw wobec masowego zabijania zwierząt w hodowlach przemysłowych.

Na początku przygotowywanie posiłku odbywało się w prywatnych mieszkaniach – obecnie lokum na ten cel udostępnia jedna z firm. Początkowo miejscem „wydawek” była muszla koncertowa w Parku Witosa. Z uwagi na jej stan techniczny i w trosce o bezpieczeństwo korzystających z niedzielnych posiłków o godzinie 14.30, postanowiono przenieść się do parku przy Placu Wolności.

Menu stanowi zwykle solidna porcja warzywnego gulaszu oraz kanapki. Te mogą być rozdzielane dzięki uprzejmości jednej z piekarń, która dostarcza pieczywo. Warzywa i owoce pozyskiwane są od właścicieli stoisk na bydgoskich rynkach, którzy przekazując je za darmo przyłączają się do akcji, podobnie jak jej organizatorzy rozumiejący także problem marnowania się żywności. Bo warzywa może są mniej równe i niezbyt atrakcyjnie wyglądające – przez co mogłyby się nie sprzedać – przekazane dla Food not Bombs na pewno nie zostaną wyrzucone na śmietnik i się nie zmarnują. Kasze, ryże czy makarony przywożą we własnym zakresie ludzie, którzy chcą się tymi produktami podzielić z innymi.