Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Adrian Zieliński: To Polska Agencja Antydopingowa ponosi winę za tę aferę [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 24.11.2017 | 07:00
Adrian Zieliński

Gościem Studia Metropolia jest Adrian Zieliński, mistrz olimpijski z 2012 roku.

Na zdjęciu: Adrian Zieliński chce wrócić do rywalizacji na pomoście.

Fot. archiwum

W 2012 roku został mistrzem olimpijskim i był bohaterem całego kraju. Cztery lata później zamiast kolejnego sukcesu był jednak dramat, gdy razem z bratem opuszczał Rio de Janeiro z pozytywnym wynikiem kontroli antydopingowej. Do winy się nie przyznał. Walczy o uniewinnienie i wskazuje na błędy Polskiej Agencji Antydopingowej. Dzisiaj w Studiu Metropolia Adrian Zieliński.

Sebastian Torzewski: – „O co tak naprawdę chodzi w mojej sprawie?” – napisał pan w czwartek na Facebooku. W tym samym poście wymieniał pan działania Polskiej Agencji Antydopingowej, które – pana zdaniem – wpłynęły na nierzetelność kontroli przeprowadzonej przed igrzyskami.
Adrian Zieliński:– Jesteśmy z mecenasem w wielkim szoku, bo doszło do naprawdę wielu naruszeń proceduralnych. Ja od początku mówiłem, że substancja (nandrolon – dod. ST), którą u mnie wykryto, znalazła się w moim organizmie w sposób nieświadomy. Niedawno potwierdziłem to na badaniu wykrywaczem kłamstw, a podczas ostatniego panelu dyscyplinarnego pokazały się kolejne dowody.

– Wymienia pan: otwarcie próbki B po raz pierwszy już w Warszawie, a nie w Rzymie; podzielenie jej na dwie  części; różnica trzech mililitrów w ilości płynu; późne poinformowanie pana o badaniu próbki we Włoszech. Zarzuty wydają się poważne, ale POLADA wydała już oświadczenie, w którym twierdzi, że żadnych błędów proceduralnych nie było.
– Tłumaczą, że mogli podzielić próbkę, bo była niewystarczająca ilość moczu w próbce A. Nie jest to prawda, bo standard światowy mówi o 90 ml oddanych płynów fizjologicznych, a ja oddałem 105 ml, co jest potwierdzone w protokole. Poza tym, na każdej buteleczce są kreski, które mówią, ile minimum musi być płynu. I w każdej było ponad stan, czyli wypełniłem limit.  Kontrolerzy też to zaakceptowali. Nie mówili, że jest za mało.

– Kiedy się pan dowiedział, że próbka B była dzielona?
– Dopiero w zeszłym tygodniu. Po ponad roku. Pan Michał Rynkowski, które pełni obowiązki dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej, mówił wcześniej, że próbka B została wysłana do Rzymu. Nie wspominał, że była podzielona. Mało tego, w dokumentach także nie ma żadnych informacji, że otwarto próbkę i wykonano jakieś czynności. Do dzisiaj nie wiem, kto, kiedy, gdzie i przy czyim udziale otworzył ją po raz pierwszy i dlaczego mnie o tym nie powiadomiono. Kolejne pytanie, które się pojawia, to o prawdziwy powód jej otwarcia, skoro – tak jak przed chwilą tłumaczyłem – nie mogło to nastąpić w związku z niewystarczającą ilością moczu.

– Na badanie próbki do Rzymu pan nie przyjechał.
– 26 sierpnia mecenas dostał mailem albo SMS-em informację, że próbka będzie badana najprawdopodobniej 31 sierpnia. Nie była to oficjalna informacja, nie było żadnych konkretów ani dokładnie określonego czasu. Prawidłowe zawiadomienie dostaliśmy 30 sierpnia. Musiałbym szybko szukać tłumacza i przetransportować się z Bydgoszczy do Rzymu. W dodatku na bliżej nieokreśloną godzinę, bo poinformowano nas, że badanie odbędzie się między godziną 9 a 10. Ktoś potrafi sobie wyobrazić, że na przykład sprawa w sądzie tak wygląda?


CYKL WYWIADÓW STUDIO METROPOLIA CO PIĄTEK NA METROPOLIABYDGOSKA.PL


– To wszystko jest wystarczającym argumentem, żeby pana uniewinnić?
– Światowe przepisy stanowią, że złamanie procedur skutkuje unieważnieniem całego badania, tak jakby ono się nie odbyło. Cała ta sprawa wygląda nieprofesjonalnie, nie oszukujmy się. Ostatni przykład. Do poniedziałku my i POLADA mieliśmy wystosować pisemne stanowiska do przedstawionych zarzutów. Mecenas to zrobił, a agencja wysłała swoje dopiero w czwartek. Nie wiadomo, czemu tak późno. Pewnie gdyby nie moje słowa na Facebooku, to mecenas w ogóle nie dostałby od nich żadnych informacji i zapoznałby się z dokumentami dopiero na najbliższym posiedzeniu panelu.

– Wierzy pan, że uda się przekonać agencję czy raczej będzie ona głucha na pana wyjaśnienia, chcąc utrzymania kary czteroletniej dyskwalifikacji?
– Chcą mnie ukarać czteroletnim zawieszeniem i tyle. Nie wiem, czemu tak jest. Traktują mnie zerojedynkowo, nie przemawiają do nich żadne argumenty, wyjaśnienia, nic.

– Może wcześniej zaszedł im pan za skórę na przykład zgrupowaniami w Osetii.
– Te wyjazdy tłumaczyłem wiele razy, dla mnie temat jest zakończony. Uważam, że całej tej afery, która trwa od Rio, nie byłoby, gdyby nie POLADA.  To tam zalegały próbki. W czasie przygotowań do igrzysk miałem cztery różne kontrole i przecież nie wsiadłbym do samolotu, gdybym wiedział, że coś jest nie tak. To POLADA ponosi winę za tę aferę. Ja udowodniłem już chyba wystarczająco, że nie zażyłem niedozwolonej substancji świadomie.

– Gdy w Rio okazało się, że Tomasz miał pozytywny wynik kontroli, pan występował przed kamerami, mówiąc, że nie może w to uwierzyć. Przeszło wtedy panu przez myśl, że za kilka dni mogą przyjść pana wyniki i sytuacja będzie podobna?
– Szczerze mówiąc – nie. Wykluczenie brata było dla mnie wielką tragedią, ciężko było pozbierać się psychicznie, ale musiałem normalnie przygotowywać się do zawodów. Jeszcze 11 sierpnia miałem normalny trening, który robiłbym przed startem. Dzień później okazało się, że mój wynik też był pozytywny, więc musiałem opuścić wioskę.

– Wtedy mógł się pan tłumaczyć tylko tak jak każdy inny sportowiec w podobnej sytuacji, że nie wie, skąd pozytywny wynik, że nie zażył substancji świadomie.  Teraz ma pan jednak dowody…
– Właśnie chciałbym przy tej okazji powiedzieć, ze cała ta sytuacja  może być nauczką dla wszystkich kibiców i pewnie też mediów. Nie można oceniać, dopóki sytuacja nie jest do końca wyjaśniona. Każdemu człowiekowi, nawet zabójcy, przysługuje prawo do obrony i ja z tego korzystam. Moja sprawa  toczy się od półtora roku i dopiero teraz na jaw wychodzą fakty, których jeszcze jakiś czas temu nikt by się nie spodziewał.

– Najefektowniejszy dowód to chyba badanie wykrywaczem kłamstw. Skąd decyzja, aby sprawdzić się z wariografem?
– To wyszło w trakcie. W zeszłym roku w ogóle jeszcze o tym nie myślałem. W styczniu dostałem informację, że panel w I instancji postanowił zawiesić mnie na 4 lata. W maju złożyliśmy odwołanie i zastanawiałem się, co mogę zrobić, skoro dotąd nie brano moich wytłumaczeń na poważnie. I chyba nic bardziej przekonującego niż wykrywacz kłamstw nie znajdę. Proszę też zwrócić uwagę, że ani przez chwilę nie chowałem głowy w piasek.  Od początku czynnie uczestniczyłem w każdym panelu. Nie byłem tylko raz, gdy urodziło mi się dziecko. Wtedy nie mogłem.

– Jak wyglądają teraz pana relacje z Polskim Związkiem Podnoszenia Ciężarów?
– Nie mam z nimi relacji. Nie utrzymujemy kontaktu.

– Nowy prezes się nie odzywał?
– Nie. To znaczy, ja go ostatnio poprosiłem, żeby przyjechał na panel, bo taka osoba zawsze ma istotny głos. Nie przyjechał. Nawet nie będę mówił, z jakiego powodu, bo nie chcę, żeby się musiał wstydzić. Więcej razy już jednak nie poproszę.

– W czwartek zaapelował pan o pomoc do ministra sportu Witolda Bańki.
–  Zgadza się, liczę, że minister pomoże. Wiem, że w  takich przypadkach raczej jest bierny, ale mam nadzieję, że  mojej sytuacji się przyjrzy. Nie może być przecież tak, że tylko ja ponoszę  odpowiedzialność za błędy laboratoryjne czy proceduralne Polskiej Agencji Antydopingowej. Tym bardziej, że ciągle jestem nadzieją na igrzyska w Tokio w 2020 roku. Medali mamy jak na lekarstwo, a ja przecież cały czas jestem w treningu.

–  Mimo tej już półtorarocznej przerwy od startów nadal będzie pan w stanie rywalizować z najlepszymi?
– Ja i tak miałem zaplanowaną przerwę po Rio. Pierwszy międzynarodowy start miałem mieć właśnie dopiero w 2018 roku. Koniec 2016 i cały 2017 miałem poświęcić rodzinie i sprawom osobistym.

– Wspomniał pan o córce. Urodziła się przed terminem, miała problemy ze zdrowiem. Dziś jest już lepiej?
– Wszystko jest dobrze, nadrobiliśmy rehabilitacją. Musiała dojść do siebie, bo wiadomo, że nie było za ciekawie.

– Pojawiły się wtedy myśli, że wszystko sprzysięgło się przeciwko panu? Najpierw Rio, chwilę później problemy zdrowotne dziecka.
– Nie, nigdy tak nie myślę. Oddzielam sprawy rodzinne od zawodowych. I nie poddaję się.  Nie musiałem przecież wynajmować prawnika, mogłem napisać, że mnie to już nie interesuje i kończę ze sportem.  Nie zrobiłem tego i cały czas walczę.

 – Przed igrzyskami zorganizował pan akcję promocyjną, w ramach której szukał pan pracy.  Z czego teraz żyje Adrian Zieliński, gdy nie może rywalizować na pomoście?
– Ze skromnych oszczędności. Na razie jeszcze są, choć powoli się kończą. Nie mogę jednak podjąć stałej pracy, bo to by oznaczało, że kończę ze sportem. A ja liczę, że wrócę na pomost.

– Kiedy następny panel dyscyplinarny?
– We wtorek.

– Stres będzie podobny jak na pomoście?
– Nie, nie, nie ma co porównywać.  Na pomoście jest dużo większy.


W ramach cyklu wywiadów STUDIO METROPOLIA ukazały się dotąd wywiady:

z Tomaszem Moraczewskim, prezesem Portu Lotniczego Bydgoszcz (27 października 2017 r.),
z Michałem Grzybowskim, szefem .Nowoczesnej w województwie kujawsko-pomorskim (3 listopada 2017 r.).
z Markiem Żydowiczem, dyrektorem festiwalu Camerimage (10 listopada 2017 r.)
z Jarkiem Biszem Jaruszewskim, bydgoskim raperem i poetą (17 listopada 2017 r.)

Sebastian Torzewski