Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Adrian Gorzycki: Mamy poczucie, że to co robimy sprawia, że kilka osób więcej słyszy regularnie o Bydgoszczy [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 17.08.2019 | 13:21
Adrian Gorzycki, Bartosz Kolanek

rozmawiał Błażej Bembnista | b.bembnista@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Adrian Gorzycki (z lewej) i Bartosz Kolanek są właścicielami kanału na YouTube i bloga Przygody Przedsiębiorców. Prowadzą na nim wywiady z ludźmi biznesu, także z Bydgoszczy.

Fot. mat. prasowe

Ich filmy obejrzało już ponad milion osób. Rozmawiali z właścicielami wielkich, ogólnopolskich firm, ale też lokalnymi biznesmenami. Do swojego programu zaprosili nawet panią komornik, ponadto prowadzą też serię poświęconą gorszej stronie biznesu. Bo bycie przedsiębiorcą to nie tylko konferencje i drogie auta, ale też często depresja i myśli samobójcze.

Jakie są Przygody Przedsiębiorców? O tym porozmawialiśmy z Adrianem Gorzyckim, który wraz z Bartoszem Kolankiem współtworzy ten właśnie kanał na YouTube. Adrian opowiedział nam o pomyśle na taką działalność, o tym, co wyniósł z rozmów ze prezesami i właścicielami wielkich firm, dlaczego jego zdaniem przedsiębiorcy to najważniejsza grupa społeczna i jak ocenia rozwój biznesu w Bydgoszczy.

Skąd pomysł na kanał Przygody Przedsiębiorców?

Pomysł wziął się tak naprawdę z tego, że wcześniej, kiedy prowadziłem swoją poprzednią firmę Calisthenics Academy – pozdrawiam mojego byłego wspólnika oraz klubowiczów – miałem do czynienia z różnymi osobami. Jednymi z nich byli przedsiębiorcy, którzy niejednokrotnie, w trakcie przerw czy w kuluarach, rozmawiali o biznesie. Często zadawali oni jedno ciekawe pytanie, przez które w mojej głowie pojawiała się myśl „A może w naszym biznesie należy zmienić to czy tamto?”. Kiedy zdecydowałem o zmianie kierunku zawodowego,  stwierdziłem, że warto wykorzystywać ich wiedzę na rzecz większego dobra – żeby na tym korzystali też inni. I tak zacząłem zastanawiać się nad uruchomieniem kanału na YouTube. Odezwałem się do mojego obecnego wspólnika Bartosza Kolanka, przedstawiłem mu koncept i zaczęliśmy działanie. Okazało się, że z większością przedsiębiorców dużo prościej jest się umówić na wywiad, niż na kurtuazyjne spotkanie przy kawie.

Adrian Gorzycki: Mamy poczucie, że to co robimy sprawia, że kilka osób więcej słyszy regularnie o Bydgoszczy [STUDIO METROPOLIA]

Zobacz również:

Wieżowiec Projprzemu zmienia się w hotel

YouTube to sfera, która niekoniecznie może przypaść do gustu przedsiębiorcom, zwłaszcza tym starszym. Jak się udaje przekonać ich do udzielenia wywiadu?

Dla młodych przedsiębiorców środowisko internetowe jest tak naturalne, że oni zgadzają się na wywiad bez problemów. Ale też ci, którzy chętnie występują, są tak wyeksploatowani medialnie, że w 80-90 procentach powtarzają to, co gdzieś już kiedyś mówili.

To jest też widoczne na przykład wśród dziennikarzy politycznych czy sportowych, którzy są kilkukrotnie proszeni o komentarz do tego samego wydarzenia.

Dlatego kiedy zapraszamy osoby, które często pojawiają się w Internecie, to staramy się z nimi rozmawiać po dłuższym okresie nieobecności. Oczywiście zauważamy, że najtrudniejszą grupą do pozyskania są przedsiębiorcy 50 plus. Rozwijali się bowiem w innych czasach, kiedy Internet nie był tak rozpowszechniony. Ale kiedy robi się z nimi wywiady, to w ogóle nie peszą się przed kamerą. Są przy niej tak samo naturalni, jak poza nią. Z racji wieku i doświadczenia rzucają taką ilością anegdot, przykładów, historii, że głowa pęka. Rozmowy z nimi są bardzo chętnie oglądane z uwagi na pewnego rodzaju unikatowość. Zapraszając takie osoby, przygotowujemy taką paletę różnych argumentów, że kiedy je przedstawiamy od razu wiemy, kiedy przekonamy biznesmena do udziału w programie. Wielu naszych gości bowiem zyskało na występie w programie – dzięki niemu znaleźli inwestora, klientów czy pracowników.

To z jakimi przygodami zmagają się przedsiębiorcy? Poza wywiadami, prowadzicie na kanale serię X, w której przedstawiacie historie, będące przestrogami dla początkujących w biznesie. 

Zacznijmy może od tych dobrych stron. Na pewno na samym początku trzeba podkreślić czynnik, który jest niedoceniany i pomijany – szczęście. Ktoś był w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie czy poznał odpowiednią osobę, która otworzyła pewne drzwi. Elementy wspólne, które wpływają na skuteczność danego przedsiębiorcy to obsesyjna ciekawość – ktoś drąży temat do samego sedna, by spojrzeć na niego z zupełnie innej perspektywy. Z drugiej strony musi to być kolosalna determinacja, która wynika z tego, że rynek nie zawsze jest miejscem prostym i przyjemnym. Owszem, zdarzają się historie przedsiębiorców, którzy przy pierwszym produkcie wstrzeliwują się w rynek tak mocno, że zaczynają mieć iluzję posiadania biznesowej kryształowej kuli. A tak nie jest – zadziałał bowiem czynnik szczęścia i losowości. Przedsiębiorcy, którzy długo pukali do drzwi z napisem „sukces”, to ci, którzy nie zniechęcali się pomimo tego, że rynek ich odrzucał, a rodzina i najbliżsi powątpiewali w ich pomysły.

Ważna jest też odwaga i odporność na krytykę. Każdy z nas, mniej lub bardziej, obawia się w pewien sposób odrzucenia i braku akceptacji. To wymaga, żeby albo w pewien sposób mieć takie cechy wykształcone w procesie wychowania, albo żeby je sobie dobudować będąc dorosłym. Jeżeli nie będziemy w stanie zarządzać krytyką, to może być nam być ciężko wytrzymać trudniejsze momenty, które zawsze pojawiają się w biznesie.

A te gorsze strony?

Rozwijamy pod to całą serię X. Zauważyliśmy, że w polskim Internecie jest przestrzeń, w której się o tym za mało mówi. Chcielibyśmy obnażyć polski biznes z PR’owych szat; że to nie są tylko konferencje, garnitury, drogie samochody. Bo biznes to też historie, które powodują, że przedsiębiorca zmaga się z depresją czy myślami samobójczymi. Ciężko mi wyrokować nad elementami, które doprowadzają do tak skrajnych sytuacji, ale na podstawie tych rozmów, które zrobiłem dotychczas, wymieniłbym przesadną ufność względem innych ludzi, ale i własnych możliwości i nieodpowiednie zabezpieczanie się przed potencjalnymi, niezakładanymi wcześniej scenariuszami. Osobiście, kiedy decyduję się na nową ścieżkę biznesu, wolę stawiać kroki troszeczkę wolniej i patrzeć, jak ten horyzont się stopniowo zmienia, niż biec i nagle zobaczyć, że jest urwisko i lecieć kilka metrów w dół.

Nawiązując do branży internetowej, ale też do Pańskiego wywiadu z Karolem Włodarskim, który opowiadał o stopniowym zmniejszaniu liczby swoich salonów i skupieniu się na kilku najważniejszych aspektach swojej działalności – mamy teraz do czynienia z rozszerzeniem zasięgu promocji czy prowadzenia biznesu. Firmy mają nie tylko reklamy i strony internetowe, ale też profile na portalach społecznościowych. Jak przedsiębiorca powinien odnajdywać się w tym świecie różnorodnych ścieżek, na których mogą czyhać zagrożenia?

Odpowiem dyplomatycznie – to zależy. Ja wychodzę z takiego założenia, że jeśli ktoś ma poukładany biznes offline, to warto podchodzić do promocji w Internecie na zasadzie eksperymentu. Warto zadać sobie pytanie – jaką pulę pieniędzy mogę stracić i tego nie odczuje? Od razu dodam, że w wypadku prowadzenia większego biznesu od razu zniechęcam do samodzielnego koordynowania takich działań – wydaje się, że to proste, ale zmiennych, które mają wpływ na obecność w Internecie jest tak dużo, że jeśli nie ma się do tego dedykowanej osoby, zespołu czy zewnętrznej agencji to jest wrzucanie pieniędzy do pieca.

Jak się już ma pieniądze, które teoretycznie można stracić to warto eksperymentować. Najpierw z jednym kanałem, potem z drugim czy trzecim. I sprawdzać, czy wzrasta sprzedaż, czy pozyskujemy nowych pracowników. Internet bowiem nie musi generować wyłącznie sprzedaży. Niektóre firmy nie chcą zwiększać liczby klientów, ale Internet może sprawić, że ludzie przylepią ci łatkę rozpoznawalności. A to w pewien sposób legitymuje do tego, by mieć wyższe ceny niż konkurencja. Możesz dzięki temu mieć tą samą liczbę klientów, ale na zupełnie innym poziomie rentowności.

Są tacy przedsiębiorcy, którzy mówią, że ich branża nie ma przyszłości w Internecie. Ja się z tym nie zgadzam. Podam przykład firmy mojego teścia, która wykonuje posadzki przemysłowe. Po długim namawianiu zgodzili się na reklamę internetową – przelicznik był taki, że kilka podstawowych działań za 2,5 tysiąca złotych wygenerowało 400 tysięcy złotych przychodu i 40 tysięcy czystego zysku.

Poza kanałem na YouTube prowadzicie też bloga. Szał na nie już mija – ostatnie największe platformy blogowe w Polsce ogłaszają koniec działalności. Czy w Waszym wypadku jest to tylko dodatkowa forma przekazywania spostrzeżeń, czy jest to nadal atrakcyjna część zabiegów w sieci?

My bloga rozwijamy na zasadzie eksperymentu. Przyglądając się naszym kolegom, którzy od lat rozwijają swoje strony widzimy, że są one wysoko w wynikach wyszukiwania i generują zasięgi od kilkunastu do stu tysięcy odsłon. Na ich przykładzie można stwierdzić, że to ma kolosalne przełożenie na ich biznes i długofalowo ma to rację bytu. Tym bardziej, że platformy takie jak Facebook, YouTube czy Instagram należą do firm zewnętrznych. Jak YouTube pewnego razu „wyjmie wtyczkę”, to mamy problem. Dlatego posiadamy rozwijającego się bloga, na którym przedsiębiorcy mogą budować swój wizerunek oraz newsletter, który będzie zawsze niezależny od koniunktury internetowej. Gdyby pojawił się „YouTube Bis” za pomocą listy mailingowej będziemy mogli od razu wysłać informacje o nowym kanale społecznościowym do naszych czytelników, widzów i słuchaczy, a tym samym nie wypadniemy z gry.

Co udało się wyciągnąć z przeprowadzonych dotychczas rozmów z ludźmi biznesu?

Szereg korzyści jest dość duży – zarówno dla nas prywatnie, jak i dla naszych odbiorców. Z jednej strony ja jako prowadzący – nawiązując do niedawnej popularności serialu „Czarnobyl” – po wywiadzie jestem trochę „napromieniowany”. Jeżeli taka osoba mi mówi, czy to na wizji, czy za kulisami o pewnych trudnych sytuacjach, bądź co zrobiła, by uczynić to czy tamto, to daje tak dużą dawkę inspiracji, że gdy potem będąc „napromieniowanym” wracasz do swoich problemów, to one wydają się dużo prostsze albo łatwiejsze do rozwiązania.

Oprócz tego, niejednokrotnie od naszych widzów słyszymy, że ten wywiad, te słowa, ta historia wpłynęły na to, że się przełamali albo zrobili jakiś gwałtowny zwrot w funkcjonowaniu swojej firmy lub w swoim życiu. To są historie, które dają dużo takiej przyjemnej, ludzkiej satysfakcji, że twoja praca komuś w pewien sposób służy. Na tym, że robimy z kimś wywiad, wygrywają wszyscy. Przedsiębiorca i jego marka dostają nasze zasięgi, on dokłada nam swoich. Niejednokrotnie ma to pozytywny wpływ na jego biznes, a kiedy ma, to jego wdzięczność manifestuje się w ten sposób, że on nas z kimś kojarzy albo podsuwa jakiś pomysł. Chcielibyśmy więc znacząco zwiększyć ilość naszych produkcji, żeby jeszcze bardziej służyć polskiemu biznesowi.

Na blogu pisze Pan. „Przedsiębiorcy, a szczególnie MŚP to lokomotywa całej gospodarki. Im szybciej przestaniemy piłować gałąź na której siedzimy, tym ostatecznie wszyscy wyjdziemy na tym o wiele lepiej. Tyczy się to zarówno polityków, mediów jak i Nowaka czy Kowalskiego. Przedsiębiorca to niezwykle pożyteczna jednostka w społeczeństwie. A nie szkodnik, którego trzeba się pozbyć”. Z drugiej strony mamy rosnącą krytykę ich działań, postulaty zmian w systemie podatkowym czy problemy związane z łamaniem praw pracowniczych. Jak rozumie Pan kwestie niedocenienia przedsiębiorców wobec licznych zarzutów wobec nich?

Moim zdaniem przedsiębiorcy to najważniejsza grupa społeczna i o tym się mówi zbyt mało. Ktoś oczywiście powie, że wynika to z mojego skrzywienia zawodowego, ale mam na to swoje dowody. Nikt sobie nie uświadamia tego, że generują oni większość PKB. Gdyby z całego równania społecznego wyjąć przedsiębiorców, którzy ryzykują więcej, pracują więcej, to kto będzie utrzymywał cały kraj? Rząd nie ma własnych pieniędzy i o tym mówiła Margaret Thatcher. Wiele jest przykładów – choćby ten najświeższy z Rumunii – który pokazuje, że zmniejszając obciążenia dla przedsiębiorców i upraszczając prawo można dać ogromne doładowanie gospodarce. Dzięki niemu biznes ma większe pole manewru.

Ja rozumiem, że wiele osób cieszy się z perspektywy podniesienia płacy minimalnej. Ale zamiast 200 złotych do kieszeni więcej, dostajemy tylko część tej kwoty, a po drugie – spora część wraca z powrotem do państwa. Co zrobi „biedny przedsiębiorca”? Odejmie sobie po to, żeby dać innym? Nie, bo skoro pracuje dużo i ryzykuje dużo, to chce wieść określony standard życia. Sztuczne podwyższanie płacy minimalnej powoduje spiralę podwyżek w różnych branżach i koniec końców – siła nabywcza się wyrównuje. Więcej mamy na koncie, ale więcej oddajemy w postaci większych cen towarów i usług.

Śledząc krótką historię kapitalizmu w naszym kraju – kiedy był taki czas, że przedsiębiorcom ułatwiało się życie? Nie było takiego czasu. Jedynie ustawa Wilczka była takim okresem. Ona była bardzo prosta – wszystko co nie jest zakazane, jest dozwolone. Wtedy nastąpiła eksplozja przedsiębiorczości. Polacy są bowiem bardzo zaradnym narodem.

Nawet gdy pracownik otrzyma większe prawa, to ich konsekwencje mogą spowodować, że przedsiębiorca zamiast dokładać sobie kolejne obciążenia stwierdzi, że przeprojektuje firmę. I zamiast 30 zatrudni 12 osób, albo dokona automatyzacji pracy. Jeśli dociśniemy przedsiębiorców, którzy mają najwyższą siłę nabywczą, to realnie patrząc skończy się to katastrofą dla wszystkich. Moim zdaniem – im wyższe podatki, tym biznesmen ma większą motywacje, żeby kombinować, na czym ostatecznie tracą wszyscy.

Przejdźmy do tematów lokalnych. Jak Pan ocenia rozwój bydgoskiego biznesu? 

Mam na razie zbyt mało zrealizowanych wywiadów z lokalnymi przedsiębiorcami, by tak zerojedynkowo ocenić to, co się dzieje. Ale Bydgoszcz przez ostatnie 30 lat zmieniła się pod każdym względem, czego przykładem jest Wyspa Młyńska. Jakość dróg jest lepsza niż w Toruniu (śmiech). Jeśli chodzi o biznes, to nie słyszę od moich znajomych o wielkich problemach z pracą. Szereg możliwości jest bardzo duży – rozwija się Park Przemysłowy czy inne duże firmy. Mogę się też posiłkować tym, co mówią ludzie przyjeżdżający do Bydgoszczy turystycznie czy w interesach. Praktycznie zawsze słyszę te same słowa, tylko w różnych wersjach – są zaskoczeni tym, jak miasto się zmieniło i jak jest ciekawe. Wydaje mi się, ze idziemy w dobrym kierunku. Czy moglibyśmy iść w jeszcze lepszym? Moim zdaniem tak, ale to zależy od polityków. Jeśli chodzi o prowadzenie interesów i jakość życia, to nie mam na co narzekać. Jesteśmy dobrze połączeni z Gdańskiem, Łodzią, Warszawą. Nic, tylko zakładać tutaj firmę.

A czy zagrożeniem dla dynamiki rozwoju nie jest odpływ młodych ludzi, którzy wybierają się do Gdańska czy Poznania na studia, a potem tam zostają na stałe?

To temat, którego stopień trudności równa się operacji na otwartym sercu. Odpływ talentów obserwuje się na każdym szczeblu społecznym. Ludzie z okolic Żnina, skąd pochodzę będą się przeprowadzać do Żnina ze względu na prace. Tak samo ludzie ze Żnina będą przenosić się do Bydgoszczy, a ludzie z Bydgoszczy – do Poznania, Warszawy czy Krakowa. Migracja będzie zawsze. Nie mam takich kompetencji ani doświadczenia, by podawać recepty na jej zatrzymanie, ale chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie.

Może ono padnie w kolejnych wywiadach?

Prawdopodobnie będę o to pytał, bo jest to ważna kwestia.

Innym czynnikiem, który może wpływać na rozwój gospodarczy Bydgoszczy, jest przestrzeń biurowa. Wasze studio znajduje się w Bydgoskim Centrum Finansowym, miejscu o ogromnym potencjale, ale w ostatnich miesiącach powstały też kolejne nowe budynki biurowe. Czy nowe powierzchnie najmu, także magazynowe są czynnikiem przyciągającym inwestorów? 

Pojawia się pytanie, czy budowanie biur to wynik tylko i wyłącznie czystej kalkulacji biznesowej przedsiębiorców, czy może to kwestia bardzo dobrej koniunktury, która jeszcze trwa, ale prędzej czy później się zakończy. To trochę wróżenie z fusów, a nie mam kryształowej kuli. Mnie, jako mieszkańca Bydgoszczy i obserwatora sceny biznesowej w Polsce cieszą nowe inwestycje, bo tak jak powiedział mój kolega – budownictwo to koło zamachowe gospodarki. Jeśli w Bydgoszczy powstają nowe biurowce, magazyny to głęboko wierzę, że są rentowne. Chcę, żeby nasze miasto się rozwijało z uwagi na to, że im więcej pieniędzy w mieście, tym więcej pieniędzy na wszystko. Biznesowi będzie łatwiej, więc będzie on zostawiał pieniądze – a one trafią na sport czy kulturę.

Przygody Przedsiębiorców to też jedna z bydgoskich marek, rozpoznawalnych w Internecie. Zresztą szeroko pojęta branża multimedialna się tutaj mocno rozwija. Czy można powiedzieć, że Wasz projekt promuje Bydgoszcz?

Jesteśmy dla siebie najsurowszym krytykiem i widzimy wiele obszarów, które możemy poprawić. Ale mamy świadomość, że mamy swoją pozycję zarówno lokalnie, ale też w kraju. Takich kanałów jak nasz jest mało. Długofalowo chcemy mieć jeszcze mocniejszą pozycję.

Mamy poczucie, że to co robimy służy bardzo dużej ilości osób i ma wpływ na to, że kilka osób więcej słyszy regularnie o Bydgoszczy. A według statystyk, średnio ogląda nas od 100 do 160 tysięcy osób miesięcznie. To jest już siła marketingowa. Oby liczby rosły, a pozytywy płynące z tych materiałów dotykały jeszcze więcej osób. Wtedy ja będę szczęśliwy i mój wspólnik również.