Chcecie alei Kaczyńskiego? To za pięćdziesiąt lat! [Dominiczak na dobry weekend]
Eryk Dominiczak, redaktor naczelny MetropoliaBydgoska.PL, pisze o siedmiu błędach głównych przy nadawaniu nazw ulicom i dekomunizacji.
Na zdjęciu: Podczas czwartkowych obrad rady miasta doszło do kłótni o nazwy ulic podlegających dekomunizacji.
Fot. Sebastian Torzewski
Czwartkowa sesja rady miasta kolejny raz potwierdziła miałkość tego gremium. Dlatego należy mu przyznać zbiorową nagrodę żenady roku.
Na początku wyjaśnienie – tytuł oczywiście jest prowokacyjny, ale służy ogólnej idei czy pomysłowi, który w naszym strasznie podzielonym społeczeństwie powinien zafunkcjonować od zaraz. Należy ustawą (zwyczaj u nas nie przejdzie) zastrzec, że nadawanie jakichkolwiek patronatów dla ulic, placów czy skwerów może nastąpić przynajmniej 50 (słownie: pięćdziesiąt) lat od śmierci kandydata na patrona. Bez wyjątków! Nieważne, czy mowa o papieżu, wybitnym sportowcu czy prezydencie. Także Kaczyńskim. Koniec i kropka.
Właśnie od historii z mostem Lecha Kaczyńskiego zaczyna się cała seria szyldowych awantur kompromitujących radę miasta i samo miasto przy okazji…
Błąd pierwszy. 14 kwietnia 2010 roku. Cztery dni wcześniej samolot TU-154 z 96 osobami na pokładzie rozbija się pod Smoleńskiem. W katastrofie ginie między innymi prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Ówczesny prezydent miasta Konstanty Dombrowicz proponuje, aby nieistniejący wówczas most na trasie Uniwersyteckiej nazwać imieniem tragicznie zmarłego prezydenta. Wniosek jest przyjęty przez aklamację, a projekt uchwały – poddany głosowaniu. 26 głosów jest „za”, wstrzymuje się tylko Marek Jeleniewski, radny SLD. Na sali są jeszcze, ale nie głosują: Jacek Bukowski, Anna Mackiewicz i Lech Lewandowski.
Czy to znaczy, że – co próbuje się dzisiaj forsować – nikt nie miał wątpliwości, czy ta uchwała jest słuszna i adekwatna? Spójrzmy więc, co „Gazeta Wyborcza” pisała tego dnia piórem Krzysztofa Aładowicza.
– Powiedziałem prezydentowi, że zbyt wcześnie na taki pomysł. Ten most najpierw powinien powstać. Uczczenie osoby obiektem, którego nie ma, może zostać odebrane nie tak, jak powinno – mówi Adam Fórmaniak z Platformy Obywatelskiej.
– Nie mam za bardzo głowy, żeby zastanawiać się, jak jeden czy drugi most powinien się nazywać. Bardzo przeżywam śmierć prezydenta, którego miałem okazję poznać osobiście, śmierć jego żony i innych ludzi – to już Tomasz Rega, wówczas wiceprzewodniczący rady miasta z ramienia PiS.
– To coś, czego patronem będzie prezydent, jeszcze nie powstało. Nie ma nawet pewności, czy powstanie, bo przetarg na budowę mostu i estakady nie został jeszcze rozstrzygnięty, i nie wiemy, ile ta inwestycja będzie kosztować. Uważam też, że powinniśmy w jakiś sposób upamiętniać wszystkich, którzy zginęli pod Smoleńskiem – mówił wspomniany Jacek Bukowski z SLD.
Uchwała podjęta pod wpływem chwili, emocji ma swój ciąg dalszy… Wieloetapowo dyskusja trwa bowiem do dziś. Gdy w 2013 roku zbliża się otwarcie trasy Uniwersyteckiej, radni w pośpiechu wycofują się z uchwały podjętej w 2010 roku. Już wówczas postać Lecha Kaczyńskiego budzi kontrowersje. Głównie za sprawą jego brata i jego przybocznych, którzy cynicznie wykorzystują śmierć prezydenta do budowania kapitału politycznego, mnożąc niepotwierdzone do dziś teorie o zamachach, bombach i spiskach…
Podczas wczorajszej, czwartkowej sesji rady miasta radny PiS Krystian Frelichowski podkreślał, że Polacy, gdy im się próbuje coś uniemożliwić (czyli nadać np. ulicy imię Lecha Kaczyńskiego), reagują jeszcze większym uporem. Zgoda, ale pod warunkiem, że tezę Frelichowskiego potraktujemy a rebours. Bowiem to właśnie nachalna próba instalowania tabliczek z nazwiskiem zmarłego prezydenta budzi największy sprzeciw.
W 2016 roku sejm uchwala, co warto dodać – także głosami posłów PO – ustawę dekomunizacyjną. Czyli zakazującą propagowania ustrojów totalitarnych poprzez nazwy miejsc czy obiektów. Idea słuszna, choć spóźniona o ćwierćwiecze. Dla wielu już, choć można to odebrać z niesmakiem, mająca status tematu zastępczego. Ale nadal, w moim odczuciu, słuszna. Tyle że każdą ideę pod obecnymi rządami można, jak się okazuje, sprowadzić do roli marionetki, instrumentu politycznego. Pod płaszczykiem szczytnego celu uświęca się środki.
I tu jest właśnie miejsce na błąd drugi. Bydgoska rada miasta, zamiast wziąć się do pracy i wypełnić założenia ustawy, zamiotła sprawę pod dywan. Zlekceważyła. Uznała, że jej nie ma. Zresztą do dzisiaj nawet piewcy i obrońcy demokracji oraz konstytucji sprawiają wrażenie, że ustawy nie ma. A jest. I należało ją potraktować z pełną atencją.
Dlaczego? Bo PiS to przeciwnik cyniczny. Wyrachowany. I przez słabość innych sił politycznych bardzo skuteczny. Bydgoska rada miasta tymczasem z koalicją PO – SLD na czele (w końcu mają większość) nie zrobiła w sprawie dekomunizacji nic. N-I-C. Nie kiwnęła palcem. Nie zrobili tego zresztą przez wiele miesięcy także radni PiS. Są – jako klub – przecież ex aequo pierwszą siłą w radzie. Obudzili się po dziesięciu miesiącach. I trzeba przyznać, że w sposób wyważony i merytoryczny zaproponowali nowych patronów dla bydgoskich ulic. Choć w znakomitej większości pominęli postulaty mieszkańców (oczywiście uwzględniając, że część ich propozycji pierwszego wyboru miało charakter groteski). To błąd trzeci. Zresztą, zdanie mieszkańców mieli w głębokim poważaniu wszyscy. Nawet ci, którzy odrzucenie postaci takich jak Krzysztof Gotowski argumentowali potrzebą „przeprowadzenia konsultacji”.
Czas na przeprowadzenie dekomunizacji przez samorząd minął. Kompetencje w tym zakresie przejął wojewoda. Wiadomo było, że albo z Nowogrodzkiej, albo na potrzeby pokazania się prezesowi partii wytoczone zostaną najpoważniejsze działa. Data – symboliczna, bo 13 grudnia. Pomysły patronów – łatwe do przewidzenia. Cel – oczywisty, wywołanie burzy. Patrząc z boku – błąd czwarty. Z punktu widzenia bieżącej walki politycznej – oliwa do ognia. Wojewoda Mikołaj Bogdanowicz bowiem nie omieszkał uznać bydgoskich konsultacji za „niby-konsultacje” (bo nie szło wyników dopasować do tezy), sam jednocześnie zasięgając języka m.in. u dość anonimowego dla większości grona osób skupionych wokół zespołu doradczego Niepodległa 2018.
Na tapet trafił ponownie Lech Kaczyński. Reakcja koalicji była tym razem zaskakująco szybka. Te same osoby, które jeszcze niedawno traktowały dekomunizację jak mrzonkę, tym razem natychmiast podniosły larum. Zapewniały, że zaraz przygotują projekt uchwały likwidujący aleję Kaczyńskiego i przywracający nazwę aleja Planu 6-letniego. Stanowcze stanowisko zajął w tej sprawie choćby radny Jakub Mikołajczak, który notabene stał się później radnym-sprawozdawcą.
Teraz czas na błąd piąty. Do uchwały przywracającej nazwę aleja Planu 6-letniego (już z litości pominę, że w toku dyskusji próbowano wmawiać, że nazwa to Planu 6-cio letniego, co jest popełnionym bodaj w 1963 roku błędem ortograficznym na poziomie średnio rozgarniętego ucznia szkoły podstawowej) dołączono, nie wiedzieć czemu, powtórną zmianę szyldu na Przodowników Pracy (z Bernarda Śliwińskiego). Polityczne wyczucie na poziomie Rowu Mariańskiego. Dzień po 99 rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego wmanewrowuje się uczestnika tegoż powstania i prezydenta Bydgoszczy w żałosną dyskusję. Choć nawet radny Paweł Bokiej z PiS dostrzegł, że to raczej przypadek (na zwołanej ad hoc komisji kultury, na sali już tego nie powielał).
Błąd szósty. Uzasadnienie projektu uchwał likwidującej aleję Lecha Kaczyńskiego. Obraza inteligencji. Nawet małe gminy radziły sobie lepiej ze zmianami, które nie niosły za sobą… zmian. Ot choćby budzące kontrowersje daty – jak 22 lipca – były zmieniane na… 22 lipca, tyle że z inną datą roczną i uzasadnieniem. W wypadku alei Planu 6-letniego miało być podobnie. No właśnie – miało. Uzasadnienie radnego Mikołajczaka o „bydgoskim planie sześcioletnim” należy uznać w najlepszym razie za przejaw politycznego cynizmu. W gospodarce centralnie planowanej były plany centralne, a nie lokalne. I tyle. Miał jednak radny PO w tym spektaklu „godną” oponentkę – radną Grażynę Szabelską, która jak zwykle miotała pompatyczne hasła, z określeniami „ofiary planu sześcioletniego” na czele. Oczywiście, bez konkretów.
Dlatego też po jedenastu godzinach czwartkowej sesji rady miasta skapitulowałem. Okazało się, że na sali nie ma radnej Katarzyny Zwierzchowskiej, a wiceprzewodniczący Lech Zagłoba-Zygler wspólnie z radnym Tomaszem Regą występują właśnie w telewizji. Przerwy, przerwy, przerwy… i głosowanie. Nazwy ulic przywrócono. W stylu godnym pożałowania.
Stylu, który każe zapytać, czy błędem siódmym nie będzie wybranie co niektórych radnych do rady ponownie.
PS Swoją drogą, kolejny bardzo ciekawy pomysł usłyszałem od mojego serdecznego kolegi Jarka Kaźmierczaka (dzięki!). Nazwy istniejących ulic powinny być zmieniane na neutralne (jak Studencka, Ku Słońcu), a jedynie dla nowych powinno nadawać się nazwiska osób. Co Państwo na to?
- Teoria (nie)spiskowa. Czy darowizna od siostry posła Tomasza Latosa mogła mieć inny cel? [Dominiczak na dobry weekend] - 12 października 2018
- Trzeba wybrać – parkomat czy dojarka [Dominiczak na dobry weekend] - 5 stycznia 2018
- Chcecie alei Kaczyńskiego? To za pięćdziesiąt lat! [Dominiczak na dobry weekend] - 29 grudnia 2017