Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Grzegorz Skiba: Mam nadzieję na play-offy, a może coś więcej [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 24.08.2018 | 07:00

Na zdjęciu: Grzegorz Skiba został tego lata trenerem Enea Astorii Bydgoszcz.

Fot. Stanisław Gazda

Grzegorz Skiba był jednym z najważniejszych zawodników Astorii Bydgoszcz, gdy ta w 1991 roku awansowała do I ligi. Teraz – po latach pracy z młodzieżą – poprowadzi dorosłą drużynę czarno-czerwonych. Ma odpowiedzialne zadanie, bo w najbliższych latach klub znowu chce grać z najlepszymi.

Sebastian Torzewski: Jak Grzegorz Skiba czuje się jako trener Enea Astorii Bydgoszcz?
Grzegorz Skiba: To dla mnie nowa rola, więc uczę się i szukam różnych rozwiązań. Z pierwszych dwóch tygodni jestem zadowolony – zawodnicy przykładają się do treningów, a atmosfera jest fajna i to jest bardzo ważne. Idziemy chyba w dobrym kierunku. W sobotę wygraliśmy wysoko (92:73 z Dominem Inowrocław – dod.ST), choć było jeszcze dużo błędów, ale pamiętajmy, że to był dopiero pierwszy sparing.

– W Inowrocławiu dał pan szansę młodym zawodnikom. Któryś z nich może na stałe dołączyć do drużyny?
– Chcemy dać impuls młodym zawodnikom, żeby się starali i trenowali, bo klub chce na nich stawiać i widzi ich w przyszłości w drużynie seniorów. Na razie nikogo nie chcę wyróżniać. Wszyscy pracują bardzo sumiennie i każda minuta na pewno jest dla tych chłopców nagrodą.

– Zagrał także Valentin Nazarov.
– To zawodnik z Białorusi, 21-latek, w przeszłości grał w drugim zespole Tsmoki Mińsk. Chce zamieszkać w Polsce i jest u nas na testach. Będzie jeszcze przez tydzień, zagra w dwóch sparingach z Treflem i po nich podejmiemy decyzję.

– W ramach przygotowań do sezonu Enea Astoria zagra z kilkoma bardzo silnymi rywalami, jak na przykład podczas wrześniowego Enea Bydgoszcz Cup.
– Mamy troszkę słabszych oraz bardzo silnych przeciwników i jest to świadomy wybór. Z tymi słabszymi potrenujemy pewne elementy, sprawdzimy rozwiązania przed ligą, zaś ci silniejsi pokażą, na jakim etapie jesteśmy  i nad czym musimy jeszcze popracować. Na pewno będziemy mieli dużo materiałów do analizy.

– Na razie nie może pan korzystać z Jakuba Dłuskiego, który przeszedł operację.
– Kuba jest po zabiegu kręgosłupa, więc zakładam, że do pełni sił wróci za 2-3 miesiące. Dajmy mu się spokojnie wyleczyć, bo nawet, jeśli dołączy w połowie sezonu, to będzie dla nas dużym wzmocnieniem.

– Dłużej trzeba będzie czekać na Bartosza Pochockiego.
– Tak, w tym przypadku czekamy na wrzesień, gdy będzie miał USG kolana. Wtedy dowiemy się, jak przebiega leczenie. Potem będą jeszcze dwa miesiące rehabilitacji i mam nadzieję, że w grudniu będzie do dyspozycji.

– Styl gry Astorii zmieni się pod pana wodzą?
– Zespół będzie grał szybciej, agresywniej i z większym ryzykiem. Mam nadzieję, że te założenia przyniosą rezultat w postaci awansu do play-offów, a może coś więcej.

– Po tych kilku tygodniach pracy z drużyną zauważył pan jakieś nowe zachowania, które mogły zadecydować o niepowodzeniu w poprzednim sezonie?
– Nie chciałbym oceniać mojego poprzednika.  Zespół miał potencjał, ale brakowało rasowego rozgrywającego. W tej chwili pod moją opieką jest Marcin Nowakowski i on robi naprawdę dużą różnicę. Zawodnicy wiedzą, że dostaną od niego podanie, więc się pokazują i nastawienie całej drużyny jest zupełnie inne.

– Pan też grał jako rozgrywający. Już ponad 30 lat minęło, od kiedy po raz pierwszy pokazał się pan bydgoskim kibicom.
– Jak skończyłem wiek kadeta, miałem 17 lat, czyli to był 1985 rok.

– Wtedy wchodził pan do zespołu seniorów, tak jak teraz inni młodzi zawodnicy?
– Pierwsze treningi z zespołem seniorów to były piękne czasy. Potem ciężko pracowałem, miałem dużo szczęścia i przebiłem się do drużyny na stałe.

– Tamta drużyna Astorii była oparta właśnie na zdolnych wychowankach.
– Wtedy mieliśmy plejadę dobrych zawodników.  W 1985 roku zdobyliśmy mistrzostwo Polski kadetów, a wcześniej były brązowe medale na spartakiadach. Na przykład Mariusz Sobacki i Wojtek Puścion to wychowankowie, którzy później stanowili o sile ekstraklasowych drużyn. Bydgoska szkoła była uznana w kraju, bo przez wiele lat regularnie graliśmy w finałach mistrzostw Polski kadetów i juniorów. Młodzież wtedy o wiele chętniej garnęła się do koszykówki, więc trenerom łatwiej było wybierać.

– Aż w końcu pojawił się sponsor, Weltinex, co dało nowe możliwości także seniorom.
– Wtedy rzeczywiście to było coś nowego.  Sponsor dał spore pieniądze i mieliśmy kontrakty zamiast stypendiów. To wszystko dało impuls, aby Astoria awansowała do I ligi.

– Rozmawiamy po treningu, który mieliście na obiektach Zawiszy. To właśnie tutaj, w 1991 roku, zostaliście na tydzień skoszarowani przed decydującymi meczami z AZS-em Toruń. Potem awansowaliście w pamiętnych okolicznościach.
– Na Zawiszy zostaliśmy odizolowani od reszty świata. Teraz przez media społecznościowe już by się to pewnie nie udało. Kwiecień był wtedy bardzo gorący, a atmosfera na Królowej Jadwigi jak zawsze niepowtarzalna. Gdy godzinę przed meczem weszliśmy do szatni, pełno ludzi było już na trybunach i pod wejściami.  Nie dość, że mecze o awans, to jeszcze derby. Zaczęliśmy od niespodziewanej wygranej w Toruniu, a potem po ciężkich bojach udało się też wygrać punktem i dwoma w Bydgoszczy.

– W ekstraklasie poradziliście sobie dobrze, zajmując siódme miejsce.
– Było całkiem nieźle, ale potem niestety zadecydowały pieniądze.  Sponsor się wycofał i zarząd podjął decyzję, że trzeba się wycofać i wrócić do I ligi.

– Jak wtedy zareagowała drużyna?
– Trochę z rezygnacją. Zespół się rozsypał, rozjechaliśmy się po Polsce, ale takie są reguły. Lepiej nie robić długów, które ciążyłyby potem przez lata, więc dziś można powiedzieć, że to była rozsądna decyzja.

– Z tamtego okresu pozostały jeszcze wspomnienia z wyjazdów zagranicznych, na które jechaliście w nagrodę za dobre wyniki.
– Za awans do I ligi wybraliśmy się do Bułgarii. Jechaliśmy tam z żonami i dziewczynami, ale  żona Leszka Prusaka była akurat po porodzie, więc Leszek pojechał z teściem i też było wesoło. Rok wcześniej wygraliśmy mistrzostwa zrzeszenia Start, do którego należała Astoria i w nagrodę polecieliśmy do Mongolii. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Moskwę. To była duża egzotyka, teraz wspominamy to z przyjemnością, ale wtedy odbiło się to naszej formie, bo pierwsze dwa mecze przegraliśmy.

– Dzisiaj raczej nie wysłałby pan zespołu na zgrupowanie do Mongolii.
– Nie, nie, dwa tygodnie przed ligą bym tego nie zrobił. (śmiech)

– Byliście tam na dwa tygodnie przed ligą?
– Tak, to była już końcówka okresu przygotowawczego. Teraz jednak jest do czego wracać i nikt nam tych wspomnień nie zabierze.

– Później wracał pan do Bydgoszczy jeszcze dwa razy – w 1995 i 1998 roku.
– W Bydgoszczy zawsze grało mi się bardzo dobrze. Szczególnie owocna była współpraca z trenerem Krutikowem. W sezonie 1998/1999, w I lidze, byliśmy spisywani na straty, ale przyszli Tomas Venskunas i Augenijus Vaskys. Weszliśmy do play-offów z 8. miejsca, ale potem pokonaliśmy faworyzowany Black Jack Poznań i dopiero w finale przegraliśmy z Czarnymi Słupsk. Pokazaliśmy, że ciężką pracą i szczęściem w transferach można coś ugrać.

– Po zakończeniu kariery zawodniczej został pan przy koszykówce, szkoląc młodzież. Najpierw w Novumie, a od niedawna też w akademii Mała Koszykówka.
–  Novum powstał już w 1999 roku. Przyszedł czas, gdy trzeba było pomyśleć, co dalej robić i za namową Macieja Kulczyka zacząłem pracować w szkole z młodzieżą, w czym od lat mogę się realizować. Teraz będę miał szansę pracować z dużymi dziećmi. (śmiech)

– Dotąd tylko raz pracował pan z seniorskim zespołem. Dosłownie raz.
– No właśnie, dosłownie raz. (W 2008 roku Skiba był przez tydzień trenerem Bonduelle Gniewkowo, po czym na posadę przywrócono zwolnionego chwilę wcześniej Adama Ziemińskiego – dod. ST). Może właśnie dlatego podjąłem się wyzwania w  Astorii. Mój trenerski bilans to 0 zwycięstw i 1 porażka. Jestem ambitnym człowiekiem, więc nie chcę, aby zostało przy mnie 0% skuteczności.

Sebastian Torzewski