„Winiłam Boga, gdy zawinił człowiek”. Historia Zuzi i jej mamy
Dodano: 03.10.2018 | 13:26Stanisław Gazda | s.gazda@metropoliabydgoska.pl
Na zdjęciu: Zuzia nie porusza żadną z kończyn, więc wymaga stałej opieki i czuwania nad nią.
Fot. Stanisław Gazda
Weronika, czternastoletnia siostra Zuzi, wyrasta na piękną kobietę. Przysłuchuje się naszej rozmowie, stojąc w progu drzwi do pokoju. Może właśnie po raz pierwszy dowiaduje się, że gdy w tym samym szpitalu przychodziła na świat, działo się z nią to samo, co z Zuzią. Wówczas również u jej mamy, Agnieszki Lukowskiej, zatrzymała się akcja porodowa. Różnica polegała na tym, że wtedy urządzenie do KTG płodu było cały czas podłączone, natychmiast zrobiono cesarskie cięcie. Gdy pani Agnieszka rodziła Zuzię, zlekceważono ją totalnie: lekarz wyszedł w tracie porodu, a położna nakrzyczała na nią, że nie umie rodzić.
Gdyby dzisiaj, któraś z kobiet, nie wiedząc, co w Wielospecjalistycznym Szpitalu Miejskim spotkało panią Agnieszkę, zapytała ją, czy ma pójść rodzić tam, czy gdzie indziej, to pani Agnieszka, po tej traumie, którą przeżyła – pewnie odradzałaby i to zdecydowanie. Ale patrząc na wszystko z boku, doskonale wie, że to tak nie działa, że nie można zawsze stosować metody: oko za oko, ząb za ząb. Nie można skreślać, czy rzucać klątwy na ten szpital za jeden błąd lekarski. To mogło, choć nie powinno, zdarzyć się w każdej innej placówce. Nigdy nie wiadomo, na jaką zmianę, na jakich ludzi się trafi.
Pani nie umie rodzić!
Pani Agnieszka trafiła źle, bardzo źle. Skurcze ustały, a lekarz wyszedł z sali porodowej bez słowa. Położna zaczęła krzyczeć na nią, że rodzi po raz drugi, a nie umie rodzić! Gdy tętno dziecka zanikło, pani Agnieszka poprosiła o cesarskie cięcie, ale jej prośbę zlekceważono. Kiedy w końcu pojawił się lekarz – położył się na brzuchu pani Agnieszki. Ucisk sprawił, że dziecko wypadło. Musiało coś być nie tak, bo w ogóle nie reagowało.
I było drugie oblicze szpitala miejskiego, który uratował Zuzi życie. Miesiąc spędzony na intensywnej terapii noworodka, to dla pani Agnieszki wspomnienie cudownych lekarzy, wspaniałych pielęgniarek, fachowej rehabilitacji.
Ktoś mógłby powiedzieć: po co odgrzebywać stare sprawy? W ten sposób krzywdzi się szpital miejski, który w kobiecych rankingach uznawany jest dziś za jedno z najlepszych w Bydgoszczy miejsc do urodzenia dziecka. Sama pani Agnieszka usłyszała niedawno od kogoś, że prowadzi nagonkę na szpital, któremu jest bardzo przykro z tego powodu.
– A ja się pytam, dlaczego szpitalowi nie było przykro dziewięć lat temu, kiedy przez niedbalstwo, rutynę i ignorancję zrujnowane zostało życie mojego dziecka. Przez pierwszy miesiąc pobytu na intensywnej terapii, nikt nie przyszedł zapytać, jak się czuje Zuzia, jak ja się czuję. Ba, nigdy nie usłyszeliśmy słowa „przepraszam”, nikt nie wyjaśnił nam całej sytuacji – żali się Agnieszka Lukowska i dodaje, że pięć lat temu, kiedy rozpoczęła walkę w sądzie, mogło dojść do ugody, ale szpital nie potrafił przyznać się do winy i stanął na stanowisku, że sprawa się przedawniła.
Justyna Straka, rzeczniczka szpitala, w przysłanym do naszej redakcji wyjaśnieniu pisze, że poród przyjmował lekarz, który od 2010 roku nie współpracuje ze szpitalem. Zarówno przebieg porodu, jak i jego następstwa były przedmiotem ustaleń oraz oceny w trakcie procesu sądowego. Po otrzymaniu odpisu wyroku wraz z uzasadnieniem, podjęte zostaną kroki w kierunku likwidacji szkody w ramach posiadanej ochrony ubezpieczeniowej. Rzeczniczka zapewnia, że w szpitalu przestrzegane są wszelkie procedury i standardy opieki nad pacjentem.
18 września Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał, że doszło do zaniedbań przy porodzie, a za błędy odpowiada bydgoski szpital. Zasądził odszkodowanie dla rodziców Zuzi w wysokości 1,2 mln zł i miesięczną dożywotnią rentę dla dziewczynki w wysokości 1,5 tys. zł. Wyrok jest prawomocny.
Ze szpitalem można wygrać
– Dlatego tę sprawę znów nagłaśniamy, żeby pokazać, że ze szpitalem można wygrać – mówi Agnieszka Lukowska. – I to nie jest koniec tematu. Te sprawy cały czas się dzieją na naszych oczach. Tysiące dzieci rocznie rodzi się z niepełnosprawnością będącą konsekwencją błędów lekarskich przy porodzie. Mało kto podejmuje się walki o sprawiedliwość, o zadośćuczynienie, bo większość się boi, że sprawę przegra i narazi się na wysokie koszty sądowe. Ja chcę, żeby skrzywdzone przez lekarzy rodziny zaczęły walczyć. Stąd mój film na Facebooku z ogłoszenia wyroku, który obejrzało już ponad trzydzieści tysięcy osób. Codziennie zgłasza się do mnie po kilkadziesiąt osób z pytaniem: jak zacząć walkę? Czuję, że dałam innym powrót wiary, nadziei i sił.
Sądową walkę Lukowscy rozpoczęli w listopadzie 2013 roku. Sprawa toczyła się przez cztery i pół roku w bydgoskim sądzie okręgowym. Sąd pierwszej instancji uznał rację rodziny Lukowskich i orzekł na ich rzecz 800 tys. złotych odszkodowania. Z wyrokiem nie zgodził się ani szpital, ani oni sami. Według Lukowskich zasądzona kwota była za niska, z kolei szpital chciał umorzenia sprawy. Zasądzenie przez Sąd Apelacyjny w Gdańsku 1,2 mln odszkodowania i 1,5 tys. dożywotniej renty dla Zuzi wcale nie wywołało u jej mamy entuzjazmu, wybuchu radości. Wtedy dotarło do niej, że pieniądze, owszem, są bardzo ważne i potrzebne, ale one zdrowia Zuzi nie wrócą…
Koszmarny poród
A wszystko przez te 30 koszmarnych, dramatycznych, krytycznych minut porodu, których skutkami są: najcięższe z możliwych – wielokończynowe dziecięce porażenie mózgowe oraz padaczka.
W trakcie zaniedbań i zaniechań przy porodzie u dziecka wystąpiło niedotlenienie mózgu, powodujące zamartwicę okołoporodową. W drugiej dobie życia Zuzia dostała drgawek, została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Po wybudzeniu okazało się, że nie ma żadnych odruchów ani ssania, nie porusza kończynami, za to ma zapalenie spojówek, wylewy do nadnercza, krwiak podokostny w główce i zapalenie płuc.
Nauczono mamę Zuzi karmić dziecko przez sondę i wypisano do domu. Każdego dnia Zuzia była i jest do dziś (ma obecnie 9 lat) rehabilitowana. W wieku dwóch lat pojechała na delfinoterapię. Ssaki miały podpływać naprzemiennie do jej lewej i prawej półkuli mózgu. Lewej nawet nie chciały dotknąć. Wykonane w Polsce badania wykazały, że w lewej półkuli mózgu są poważne ogniska zapalne, które wkrótce doprowadzą do epilepsji – i tak też się stało. Potężne napady padaczki pojawiały się co trzy miesiące. W końcu udało się je wyciszyć lekami.
REPORTAŻ POCHODZI Z CZASOPISMA METROPOLIABYDGOSKA.PL. CAŁE WYDANIE DOSTĘPNE TUTAJ
Zuzia nie porusza żadną z kończyn, więc wymaga stałej opieki i czuwania nad nią. Często bardzo cierpi, zwłaszcza gdy pojawiają się bóle spastyczne mięśni. Każdy więc, nawet najdrobniejszy postęp w rozwoju dziewczynki – cieszył niezmiernie. Tych chwil radości była w całym dziewięcioletnim życiu Zuzi jedynie odrobina. Całe szczęście, że nauczyła się pokazywać wzrokiem, co by chciała ubrać, czym się pobawić, co zjeść. Potrafi wskazać rączką na interesujący ją, położony przed nią, przedmiot. Umie skinąć główką na „tak” i pokręcić na „nie”. Rozmawiając z nią można niekiedy doczekać się reakcji w formie uśmiechu. Ale sama nie wstanie, nie pójdzie, no i nie mówi, więc pani Agnieszka nie zaznała tego szczęścia usłyszenia z ust swego dziecka słowa „mama”. Ale wierzy, że to kiedyś nastąpi.
– Ja cały czas w coś wierzę. Jak nie w cud, to w medycynę, nawet tę niekonwencjonalną – mówi mama Zuzi. – To mi pozwala z nadzieją iść razem z nią przez życie.
Zuzia jest jeszcze mała, jej mózg jest plastyczny, podlega zmianom, więc jeszcze dużo może się wydarzyć. Dlatego też podjęta została próba przeszczepu komórek macierzystych, czego nieśmiałe, pozytywne efekty już są widoczne. Trzeba mieć nadzieję… Choć w życiu pani Agnieszki był też okres buntu, wrogości. Mówiła do siebie: Boże, dałeś mi jedną piękną córkę, dlaczego mi to uczyniłeś z tym niewinnym dzieckiem?! Szybko zrozumiała, że to nie Bóg to sprawił, lecz ludzie. Ale skoro tak się stało, to…
Musi być w tym jakiś głębszy sens, jakiś cel
Im bardziej stawała się pogodzona ze swoim nieszczęściem, tym wyraźniej zaczęła dostrzegać w sobie potrzebę pomocy innym ludziom. Przecież nie była sama. Nie ona jedna musi borykać się z takimi problemami.
A wszystko zaczęło się od placu zabaw na Wyspie Młyńskiej i zjeżdżalni, z której Zuzia korzystała, cały czas przytrzymywana przez mamę. Wówczas jakaś kobieta podeszła i z oburzeniem w głosie kazała pani Agnieszce puścić dziecko – przecież wszystkie tak zjeżdżają. Wtedy pani Agnieszka położyła Zuzię na ziemi. Kobieta spytała: Dlaczego ona się nie rusza? Gdy dowiedziała się o niesprawności Zuzi, odeszła zawstydzona.
To zdarzenie uzmysłowiło pani Agnieszce, że tak nie może być, że dzieci takie jak Zuzia, też potrzebują miejsca do zabawy. Dziś jest dumna z tego, że z innymi osobami, które również dostrzegły ten problem, udało się doprowadzić do powstania w Bydgoszczy kilku miejsc dostosowanych dla dzieci niepełnosprawnych. Ba, każdy nowy integracyjny plac zabaw będzie musiał spełniać takie wymogi. Choroba Zuzi na coś się przydała…
- Pałace Krajny [WIDEO] - 19 maja 2020
- Marny los ruin zamku w Nowym Jasińcu [WIDEO] - 17 maja 2020
- Pośpimy krócej! Tej nocy zmiana czasu na letni! - 28 marca 2020