Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

„Życie Gruzji” poznasz przy Piotra Skargi 13 [RECENZJA]

Dodano: 18.01.2019 | 19:10

Na zdjęciu: Gruzińska kuchnia nie ma sobie równych!

Fot. Stanisław Gazda

U Gruzinów chyba we krwi jest biesiadowanie i wznoszenie toastów. Są szczęściarzami, którzy mają przy czym biesiadować i czym opijać ważne da nich sprawy. Gruzińskich klimatów doświadczyć można w niedawno otwartej restauracji „Życie Gruzji”. A trzeba wiedzieć, że gruzińska kuchnia, to coś więcej niż tylko jedzenie. To połączenie niesamowitej atmosfery, lat tradycji oraz fuzji niezliczonych smaków.

Stara gruzińska legenda głosi, że Bóg tereny obecnej Gruzji miał zostawić sobie. Tam miał być raj na Ziemi. Stwórca jednak zmienił zdanie, dzięki spóźnionym Gruzinom, którzy zamiast spieszyć się po  „kawałek swojej ziemi”, jak inne narody, woleli zrobić postój i wznieść toast na cześć Boga. Ten gest tak wzruszył Wszechmogącego, że podarował Gruzinom rajskie tereny.

Gruzińska kuchnia jest prosta, a zarazem bogata. Kolorowa i różnorodna. Ale zawsze tradycyjna, mimo że sposobów przygotowania potraw jest tyle, ile gospodyń w Gruzji. Co prawda każdy region słynie ze swoich dań i przekąsek, są jednak wśród nich takie, które spotkać można na terenie całego kraju. Odwiedzając Gruzję skosztować je nie tylko wypada – to wręcz obowiązek. W przeciwnym razie będziemy w Gruzji, ale jakobyśmy tam nie byli…

Siedząc w bardzo klimatycznym wnętrzu bydgoskiej restauracji „Życie Gruzji”, szukam w przebogatej karcie dań tych „obowiązkowych”: chaczapuri, adżapsandali, lobio i klasyki kuchni gruzińskiej – chinkali. Są!

Największy dylemat mam w wyborze pomiędzy adżapsandali i lobio. To pierwsze jest wegetariańską potrawką z bakłażanem, drugie zaś potrawką z czerwonej fasoli. Jako że Gruzini z czerwonej fasoli potrafią uczynić „cuda” – decyduję się na lobio (co po gruzińsku znaczy właśnie „fasola”), będące tak naprawdę gęstą zupą z czerwonej fasoli z dodatkiem cebuli i aromatycznych gruzińskich przypraw. Podana jest w ketsi – glinianym naczyniu z przykrywką, służącym do zapiekania potraw. Ono daje też gwarancję długiego utrzymania ciepła, więc gruzińską ucztę zaczynam jednak  od chinkali.

Chinkali, to niesamowite gruzińskie „zakręcone pierogi” w kształcie sakiewki wypełnionej rozrobioną z wodą porcją surowego mięsa (najczęściej mielonego, np. baraniny, wołowiny) z dodatkiem cebuli i przypraw. Takie nadzienie umieszcza się wewnątrz kołduna wykonanego z ciasta przypominającego zarówno smakiem jak i wyglądem ciasto pierogowe. Nadaje się mu formę sakiewki, a następnie gotuje w wodzie, tak jak pierogi. Bulion pojawia się samoistnie w wyniku gotowania potrawy. Wydziela się ze znajdującego się w środku sakiewki kawałka mięsa.

Jedzenie chinkali za pomocą noża i widelca, to straszne faux paus, które niweczy całą istotę tej potrawy. Aby spożyć chinkali, należy je umiejętnie nadgryźć, wyssać sączący się bulion ze środka i zakończyć zjedzeniem reszty.

Sześć sztuk chinkali przegryzam sałatką gruzińską. Niby skład zbliżony do popularnej sałatki greckiej (pomidor, ogórek, czerwona cebula), a jednak smakuje inaczej. Tę inność i bezsprzecznie lepszość, zawdzięcza sałatka dodanej paście ze zmielonych orzechów włoskich. To właśnie ona wypełnia także badridżani, czyli  roladki z grillowanego bakłażana i pokrywa ich wierzch, ozdobiony kilkoma ziarenkami owocu granatu.

Miejsca w żołądku już coraz mniej, ale jak tu nie zjeść chaczapuri. To, nazywane serowym chlebem danie, je się w Gruzji wszędzie, o każdej porze dnia i przez okrągły rok, a wytwarza nierzadko  wręcz na chodnikach gruzińskich miast i miasteczek. Występuje w kilku różnych rodzajach. Czymś zupełnie normalnym jest dla Gruzinów chaczapuri nadziewane fasolą. Jednak najpopularniejsze jest zdecydowanie to z serem. I właśnie trzy wersje serowego chaczapuri serwowane są w restauracji „Życie Gruzji”. Przygotowanie chczapuri  jest niesłychanie proste. Wystarczy mąka, woda, drożdże i jakiś słony ser. Ot, i cała filozofia. Ale jak smakuje!

Popularną odmianą chaczapuri jest jego adżarska wersja w kształcie łódeczki, której centralną część wypełniają lekko ścięte jajko w maślanej kąpieli oraz słonawy ser, na który natrafić można także we wnętrzu rantów. Chaczapuri Adżaruli trzeba oddać to, że prezentuje się o niebo ładniej, aniżeli „zwyczajne” chaczapuri.

To, co charakterystyczne jest dla gruzińskiej supry (wspólne goszczenie się, biesiadowanie), to sztywny podział ról. Mężczyźni troszczą się o toasty i by nikomu nie zabrakło wina ( restauracja „Życie Gruzji” póki co nie ma koncesji na sprzedaż alkoholu, ale liczy na to, że na dniach przebrnie przez biurokratyczne progi i bariery). Rolą kobiet z kolei jest nieustanne bieganie między stołem a kuchnią, by talerze były wypełnione po brzegi jedzeniem, które zniknie dopiero po zakończeniu biesiadowania.

Taką troską cały czas otacza mnie właścicielka lokalu, Elżbieta Szymańska ( dziadek jej męża był Gruzinem, a ona sama od trzydziestu lat utrzymuje ścisłe więzi z rodziną i przyjaciółmi mieszkającymi w Gruzji) oraz jej córki: Ewa i Iwona, które są autentycznie zmartwione, że jeszcze nie spróbowałem jakże gruzińskiego charczo – pikantnej zupy z mięsem wołowym, ryżem i pomidorami. Ich zdaniem musowo powinienem też skosztować bodaj jednej badridżani (wspomnianej wcześniej roladki z bakłażana z pastą orzechową).

Wszystkie trzy panie są mieszkankami Kutna, gdzie powstał pierwowzór bydgoskiego „Życia Gruzji”. Kutnieńska restauracja zrobiła taką furorę, że specjalnie do niej przyjeżdżają goście z Łodzi, Torunia, Włocławka, a nawet ze stolicy. Namówiona przez siostrzeńca z Bydgoszczy pani Elżbieta postanowiła zaryzykować i otworzyć tu taki sam lokal i pod tą samą nazwą, tyle że znacznie większy pod względem powierzchni. Podobnie jak w Kutnie, również w Bydgoszczy, kucharzami są autentyczni Gruzini.

Ulica Piotra Skargi, niestety nie jest szczególnie uczęszczanym traktem i marketingowo ma prawie zerowe szanse na wybicie się. Z tego zapewne między innymi względu, mieszcząca się niegdyś w tym samym miejscu restauracja „3 Światy” nie mogła „stanąć na nogi”…

Restauracja  „Życie Gruzji”, to zupełnie „inna bajka”. Ten lokal ma niezwykły potencjał, nie tylko że jest w Bydgoszczy jedyny w swoim rodzaju i przed sobą mnóstwo pomysłów na uatrakcyjnienie swojej oferty (m.in. warsztaty z tworzenia churcheli) – nawleczonych na nitkę orzechów laskowych lub włoskich, oblanych zagęszczonym sokiem z winogron lub karmelem, a następnie ususzonych. Może nie wyglądają apetycznie – przypominają wyglądem i kształtem wykonywane domowym sposobem świece woskowe, jednak te „niedostatki” wspaniale  nadrabiają smakiem. Poza tym gospodynie lokalu chcą jak najszybciej sprowadzić doń specjalistkę od gruzińskich serów (Gruzja serami stoi), by wytwarzała je tu na miejscu,  albowiem przywożenie ich z Gruzji jest niemożliwe ze względu na przepisy sanitarne i celne.

Przede wszystkim ogromnym atutem „Życia Gruzji” jest  to, iż lokal potrafił wspaniale wpisać się w przepiękne ceglano-łukowe wnętrza i nie poprzestanie na uzupełnianiu wystroju o autentyczne gruzińskie gadżety. Co ciekawe, mimo kilku dni funkcjonowania i jedynej publicznej formy zaistnienia w postaci fanpage’a – przyciąga do siebie coraz więcej gości.