Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Bartosz Fiałek: Mamy trzy dekady zaniedbań w służbie zdrowia. Jak coś się zmieniło to na gorsze [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 29.03.2019 | 06:00
dr Bartosz Fiałek

Rozmawiał Szymon Fiałkowski | s.fialkowski@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Bartosz Fiałek to lekarz-rezydent ze szpitala im. dr Biziela i jednocześnie szef bydgoskich struktur OZZL.

Fot. Szymon Fiałkowski

Gdy w ubiegłym roku strajkowali lekarze-rezydenci, to on był na pierwszej linii i mówił o głównych postulatach. To o nim było głośno, gdy niedawno ujawniono taśmę z jego rozmowy ze Zbigniewem Sobocińskim. W cyklu Studio Metropolia rozmawiamy z Bartoszem Fiałkiem – lekarzem-rezydentem, szefem bydgoskich struktur OZZL.

Szymon Fiałkowski: Zacznijmy od najważniejszej kwestii: lekarz rezydent. Wyjaśnijmy takim najprostszym językiem: cóż oznacza pojęcie rezydentury?
Bartosz Fiałek (lekarz rezydent): Obecnie realizuję piąty rok rezydentury z reumatologii. Rezydentura to jest etap szkolenia specjalizacyjnego. Szkolenie podyplomowe polega na tym, że po studiach odbywamy staż podyplomowy. Kto chce może rozpocząć proces szkolenia specjalizacyjnego, ale można również pracować pozostając lekarzem bez specjalizacji.
Ja odbywam szkolenie w trybie rezydentury, na którą dostałem się po konkursie świadectw, czyli wyników Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Jak się ktoś na rezydenturę nie dostanie, to może odbywać szkolenie specjalizacyjne albo w ramach wolontariatu czyli za darmo, albo w ramach tzw. trybu pozarezydenckiego – podpisuje wówczas umowę ze szpitalem, ale taki najczęściej tego nie chce, bo to jest kolejny pracownik, za którego trzeba płacić. Rezydentura jest opłacana z budżetu państwa.

Ile taki lekarz rezydent może zarobić. Pytam nie bez kozery, bo takowe pytania też się pojawiały m.in. w kontekście niedawnego protestu.
Na początku szkolenia zarabiałam 3170 zł brutto (tj. 2215 zł netto). Obecnie z tytułu rezydentury zarabiam 5100 zł brutto, bowiem mam też podpisany bon lojalnościowy, który obliguje mnie do pozostania jakiś czas po zakończeniu rezydentury w Polsce i świadczyć usługi publiczne tutaj. To daje ok. 3500 zł na rękę.

Pamiętam, gdy rozmawialiśmy około rok temu, w momencie protestu lekarzy rezydentów, gdzie jednym z postulatów było słynne 6,8% PKB na służbę zdrowia. Zapytam wprost: co się od tego czasu w służbie zdrowia zmieniło?

Jeśli chodzi o zmianę na dobre, to nie zmieniło się nic. Mam wręcz wrażenie, że sytuacja się znacznie pogorszyła. Jest coraz gorzej, bo oprócz tego, że władza przekazała trochę pieniędzy na podwyżki, to całościowo nic się nie zmieniło.

Musimy mieć świadomość, że wzrost wynagrodzenia jest nieznaczny, gdyż startowaliśmy z poziomu wypłat nieco powyżej płacy minimalnej.

To jeszcze inaczej zadam pytanie, bo o to również niedawno pytałem szefową ZNP w Bydgoszczy, a mianowicie czy służba zdrowia dla każdej władzy to nie jest taki „gorący kartofel”, że ciągle jest odsuwany i spychany na boczny tor?
W naszym kraju nikt nie zrozumiał jeszcze ekonomiki zdrowia, czyli tego, że inwestycja w zdrowie się opłaca, ale efekt będzie widoczny za lat kilka, kilkanaście. Ekonomika zdrowia mówi o tym, że jak wydamy jedną złotówkę na zdrowie, to zwraca się nam ona w wysokości czterech złotych (w przybliżeniu). Ponadto zdrowe społeczeństwo pracuje efektywniej, co może spowodować wzrost gospodarczy.
Wydaje się, że dzisiaj łatwiej jest kupić głosy, dając pieniądze tu i teraz, a nie oczekując tego, że taka inwestycja jak w zdrowie nam się zwróci za ok. pięć – dziesięć lat. Dlatego ochronę zdrowia rzuca się na boczny tor, a wiadomo, że razem z wymienioną w pytaniu edukacją są bardzo ważnymi dziedzinami życia. Brak odpowiedniego poziomu nauczania zepchnie nas do ogona Europy pod wieloma względami. Widać, że w Polsce edukacja jest nieistotna. Podobnie jak system opieki zdrowotnej.
Jakbyśmy porównali możliwości leczenia w Polsce i USA, to są to dwa różne światy. Nie wynika to jednak z tego, że amerykańscy lekarze są lepiej wykształceni niż nasi rodzimi. Do Stanów jeżdżą też polscy lekarze i świetnie sobie tam radzą, są jednymi z lepszych w tym fachu. U nas nikt nie inwestuje w naukę i zdrowie, dlatego że efekt tych inwestycji jest oddalony w czasie. Pozytywy są oddalone w czasie. Wyborcy najczęściej reagują na to, co dostają tu i teraz. I to jest problem. Łatwiej jest dać pieniądze np. w postaci świadczeń socjalnych, niż zmieniać ochronę zdrowia tak, której modyfikacje (np. skrócenie kolejek) będą widoczne za kilka lat.


WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA


We wtorek marszałek senatu Stanisław Karczewski powiedział w rozmowie z Robertem Mazurkiem w radiu RMF, że żadna zmiana nie sprawi, że kolejki na Szpitalny Oddział Ratunkowy się zmniejszą.
Generalnie rzecz biorąc, w mojej ocenie, obecna ekipa rządząca nie ma pomysłu na zmianę publicznego systemu opieki zdrowotnej…

A to jeszcze inaczej: czy w twojej opinii jakakolwiek ekipa rządząca w tym kraju po 1989 r. miała pomysł na służbę zdrowia?
Nie miała. Dlatego mamy taką sytuację, jaką mamy. Obecna sytuacja wynika z 30 lat zaniedbań i to nie jest tylko i wyłącznie wina obecnie rządzącego PiS, czy wcześniej PO-PSL i SLD. Po zakończeniu komunizmu każdy reformę służby zdrowia oddalał na zaś, na później.
O dziwo, kasy chorych choć niedoskonałe do końca, to były chyba lepszym pomysłem niż Narodowy Fundusz Zdrowia. Powiem szczerze, że to co się obecnie dzieje w zdrowiu publicznym, to jest to tragedia.

Wracając do ubiegłorocznego protestu lekarzy rezydentów, to szumnie wypowiadane przez nich były klauzule opt-out. Podpisałbyś ją teraz?
Ja jej nie podpisałem. Od czasu wypowiedzenia tego dokumentu w trakcie protestu, nie powróciłem do niego. Pracuję zdecydowanie mniej, ponieważ obecnie maksymalnie miesięcznie biorę 6 dyżurów. W marcu miałem dwa dyżury, w kwietniu będę miał ich cztery. Jeszcze jakiś czas temu, przed protestem rezydentów, od siedmiu do dziewięciu dyżurów to była norma.

Niedawno głośno było o sytuacji, w której miałeś mocno nieprzyjemną rozmowę ze Zbigniewem Sobocińskim. To była pierwsza taka sytuacja, w której tak ostro dyrektor się do ciebie zwracał?
Nikt się takiej sytuacji nie spodziewał. To była pierwsza sytuacja, w której nasza rozmowa była aż tak ostra. Nigdy wcześniej nasze rozmowy nie były jednak miłe, zawsze czułem się jak podwładny rozmawiający z przełożonym, a nie partner, którym z uwagi na pełnienie kierowniczej funkcji związkowej powinienem być. Po 31 stycznia ubiegłego roku zawsze spotykaliśmy się w relacji przedstawiciel pracodawcy – przewodniczący OT OZZL. Pan dyrektor nigdy nie miał do mnie zarzutów merytorycznych, nie wyrażał słów sprzeciwu co do wykonywania przeze mnie zawodu lekarza. Spotkania miały najczęściej charakter negocjacji, ale głośne spotkanie z 21 stycznia br. było czymś innym. Chciał mi pokazać moje miejsce w szeregu – takie mam odczucie. Pan dyrektor do końca chyba nie rozumiał, że jestem też działaczem związkowym, że jest coś takiego jak ustawa o związkach zawodowych, że każdy związek zawodowy ma swój statut. I ja muszę działać zgodnie z zapisami ustaw i innych dokumentów regulujących pracę związkowca. Ponadto będąc lekarzem mam obowiązek chronić pacjentów. Stąd moje wystąpienie przeciwko zarządzeniu. Już po skandalicznym spotkaniu zarząd szpitala bardzo chciał wyciszyć tę sprawę, ale dzięki mediom to nie było możliwe. I dobrze – takie sytuacje nie mogą się powtarzać.

Czego byś życzył każdej formacji politycznej, która wygrałaby wybory parlamentarne i przejęła rządy?
Tego, żeby była na tyle odważna, aby podjąć się reformy systemu opieki zdrowotnej. By byli chętni do współpracy ze stroną społeczną, by w końcu słuchali pracowników, pacjentów, bo pracownicy oraz organizacje zrzeszające pacjentów mają naprawdę ciekawe pomysły. Nikt jednak dotychczas tego nie robił.

Szymon Fiałkowski