Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Ballada o złym kamieniczniku i dobrym piekarzu [Dominiczak na dobry tydzień]

Dodano: 24.02.2020 | 14:44

Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Historia piekarni rodziny Bigońskich liczy sobie już niemal sto lat.

Fot. Szymon Fiałkowski

Nad piekarnią rodziny Bigońskich zawisło – po 96 latach istnienia – widmo zamknięcia. I tyle faktów. Reszta to mieszanina emocji, sentymentów i domysłów.

Od kilku dni na bydgoskim odcinku Facebooka i w lokalnych mediach tematem numer jeden stały się losy niewielkiego punktu w kamienicy przy ulicy Świętojańskiej 2. Kojarzycie? Jak to powiedziała moja żona, taka „piekarnia z firankami” z wejściem od strony ulicy Gdańskiej. Po czwartkowym wpisie jednego z internautów, że będzie ona czynna jedynie do końca kwietnia, temat rozlał się po rozmaitych grupach dyskusyjnych. I zaczęło się grillowanie czy – trafniej ujmując – przypiekanie. Głównie – właścicielki kamienicy.

Czym zawiniła? Na razie pewne jest, że wypowiedziała Bigońskim umowę najmu. Miała prawo? Otóż – miała. Reszta okoliczności to mniej lub bardziej nieoficjalne informacje (domysły?). Na przykład ta o tym, że właścicielka „ma inny pomysł na lokal”. Ma do tego prawo? Otóż – ma. Przeszkadza jej (podobno, bo nigdzie pod nazwiskiem się nie wypowiedziała) nocny tryb pracy piekarni, hałas i sadza. Może przeszkadzać? Może.

Olbrzymie zdziwienie wywołała więc u mnie krucjata, która w dużej mierze wymierzona była właśnie we wspomnianą właścicielkę. I jeszcze pal licho, gdy piszą to mniej lub bardziej zorientowani internauci. Ale gdy do głosu dochodzą doświadczeni dziennikarze, sprawa zaczyna zadziwiać coraz bardziej. Redaktor naczelny bydgoskiego oddziału „Gazety Wyborczej” Jacek Glugla napisał na Facebooku (pisownia oryginalna): Właścicielka kamienicy „ma inny pomysł na zagospodarowanie” kamienicy i dlatego wyrzuci niemal stuletnią pamiątkę na śmietnik???

Moja reakcja: Zaraz, zaraz, a od kiedy to ktokolwiek ma obowiązek dbać o pamiątki? Skąd obowiązek posiadania takiej wrażliwości? A trzeba pamiętać, że artykułuje go osoba ze środowiska, która słowo WOLNOŚĆ przecież wielbi i hołubi, odmienia przez wszystkie przypadki i stawia w słowniku na pierwszym miejscu. A teraz okazuje się, że robi to tylko w warunkach wygodnych – gdy umożliwia to uderzenie w grupę nielubianą albo wsparcie tej lubianej. Bo w przypadku piekarni Bigońskich nagle wolność (decydowania o swojej własności) zaczyna być wybitnie względna.

Jako jedyne (albo jedno z nielicznych) mediów bydgoskich jeszcze nie podjęliśmy de facto tematu piekarni. Dlaczego? Bo chcieliśmy przede wszystkim uzyskać wypowiedź właścicielki, żeby poznać jej stanowisko. Żeby przeanalizować, czy podjęła decyzję nagle czy po przemyśleniach. Czy rozmawiała z właścicielami piekarni czy nie? Wszystkie te elementy są – w moim przekonaniu – niezbędne, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski. A nie a priori pisać o złym kamieniczniku i dobrym piekarzu. Tyle że teraz może być trudne, gdy w zasadzie „wyrok” już wydano.

Stopień emocji wskazuje zresztą kartka wisząca w piekarni. „Podpisz protest! Chcą likwidacji piekarni!” – taki napis widnieje przy stoliku, na którym leży zeszyt, do którego wpisują się kolejne osoby. Po ostatnim poruszeniu, zarówno tym w internecie, jak i w samej piekarni można odnieść wrażenie, że u Bigońskich zaopatrują się tysiące ludzi. A przecież wiadomo, że tak nie jest. Sam byłem ich klientem raptem kilka razy, ale nie przypominam sobie jakichkolwiek kolejek czy nadmiernego zainteresowania. Potwierdzają to zresztą ci, którzy – już na chłodno – oceniają powodzenie wyrobów piekarni, będąc jej częstszymi gośćmi.

W tej historii zresztą nie o ekonomię nawet chodzi, a o sentyment. Bydgoszcz to miasto sentymentów. Zdewaluowano w nim chociażby słowo „kultowe”. Wszystko, co miało nieco dłuższą historię, nazywano „kultowym”. Kultowy był już fryzjer Kosmyk, kultowy był Savoy, kultowych było mnóstwo punktów, które – najczęściej ze względów właśnie ekonomicznych – odeszły do lamusa. Nie można więc mówić wyłącznie o znaku czasów, ale czasami wręcz o fatalnym zarządzaniu. Sam jestem ciekawy, czy Administracja Domów Miejskich odzyskała sześciocyfrowy dług od ostatniego najemcy Savoya.

I jeszcze jeden wątek, który mnie w tej historii zaskoczył. Reakcja ratusza. W poniedziałek doszło nawet do spotkania zastępcy prezydenta Michała Sztybla z Iloną Bigońską i jej mężem. W ciągu dwóch tygodni ma zostać wypracowany scenariusz dalszych działań. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – prezydent Rafał Bruski wysyła swojego zastępcę, aby rozmawiał o losach prywatnej firmy funkcjonującej na prywatnym gruncie. Jak by nie było w mieście szeregu innych problemów, gdzie miasto powinno działać tu i teraz. Gdzie interwencja byłaby nie tylko spodziewana, ale wręcz konieczna.

Nie ma już Bydgoszczy lat 20. XX wieku. Jest Bydgoszcz wchodząca w lata 20. XXI wieku. I dlatego pewnie jeszcze długi czas będziemy obserwowali w mieście szyldy Sowa (firma przecież też z ponad 70-letnią tradycją). I pewnie dlatego też będziemy oglądali kwiaciarki na placu Wolności. Bo miasto żyje i się zmienia, a przedsiębiorcy za tymi zmianami muszą nadążać albo wręcz je wyprzedzać. I być może u Bigońskich ostatecznie będzie tak samo (czego szczerze życzę, bo to kawałek historii miasta). W przeciwnym wypadku zza firanek trudno będzie dostrzec, czy ktoś tam już ostatni raz nie zgasił światła.