Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Bartłomiej Dzedzej: Gratulacje możemy przyjąć dopiero w półfinale [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 05.04.2019 | 07:00

Rozmawiał Sebastian Torzewski | s.torzewskI@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Bartłomiej Dzedzej nie ukrywa, że celem koszykarzy Enea Astorii Bydgoszcz jest awans do półfinału.

Fot. ST

– Jestem przekonany, że w weekend zobaczę pełną Artego Arenę i ta hala po prostu odleci – mówi Bartłomiej Dzedzej. Na dzień przed rozpoczęciem play-offów w I lidze koszykówki prezes Enea Astorii Bydgoszcz opowiada między innymi o rozmowie z zespołem po nieudanym początku sezonu, ośmiu latach oczekiwania na powrót Jakuba Dłuskiego i o tym, kiedy uzna ten sezon za udany.

Sebastian Torzewski: Rozmawialiśmy niespełna dwa lata temu, w maju 2017 roku. Wtedy Enea Astoria po trudnym boju utrzymała się w I lidze, a pan mówił, że to pana najtrudniejszy okres w roli prezesa klubu. Teraz więc przeżywa pan najlepszy?
Bartłomiej Dzedzej (prezes Enea Astorii Bydgoszcz): Rzeczywiście wtedy był najtrudniejszy. Jeśli spytać, czy teraz jest najłatwiejszy, to na pewno bym odpowiedział, że nie. A czy najlepszy? Na pewno mamy najlepsze wyniki od wielu lat, świetną frekwencję na meczach oraz grono sponsorów i partnerów, które stale się powiększa. W ostatnim czasie dołączył kolejny – Arkada Invest, co na pewno jest efektem gry chłopaków i frekwencji na trybunach. Mogłoby się wydawać, że jest prościej, ale jest tak samo trudno, tylko wyzwania są nieco inne. Na pewno mamy dużo większą dawkę motywacji do pracy i wszystko robimy z uśmiechem na twarzy, bo wyniki zespołu do tego zachęcają.

– Szukając przyczyn dobrych wyników, które zespół osiąga w tym sezonie, nie sposób nie zacząć od osoby trenera. Powierzenie tej roli Grzegorzowi Skibie okazało się strzałem w dziesiątkę.
– Na pewno osoba trenera ma bardzo duże znaczenie przy naszych aktualnych wynikach. W momencie, gdy zatrudnialiśmy Grzegorza, to ta decyzja miała tyle samo zwolenników co przeciwników. Zwolennicy opierali się na takiej sympatii do trenera Skiby, do jego osiągnięć jako zawodnika, a przeciwnicy zarzucali mu, że nie ma doświadczenia w pracy na stanowisku trenera seniorów. Ja zawsze odpowiadałem, że nie znam trenera, który zaczynałby pracę z doświadczeniem. Każdy musi je gdzieś zdobyć. W rundzie zasadniczej trener się obronił. Po trudnym początku w rundzie zasadniczej cała ta nasza układanka zaczęła pasować i ten okres mocno scalił drużynę. Dziś mamy świetny efekt w postaci pozycji wicelidera, która jest olbrzymim sukcesem, ale też nakłada na nas dodatkową presję. Powiedziałem to już parę razy i trenerzy oraz zawodnicy się ze mną zgadzają – jeśli nie przejdziemy pierwszej rundy play-off, to nikt nie zapamięta, że byliśmy wiceliderem. Musimy postawić „kropkę nad i”, czyli awansować do półfinału.

– Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu byliście ostrożni. Mówiliście, że najpierw play-offy, a dopiero potem coś więcej.
– To wyszło od trenera, a ja nie ukrywam, że podpisałem się pod jego słowami, gdy mówił, że na dziś naszym celem jest awans do fazy play-off. Wtedy rzeczywiście tak było. Mówienie w trakcie okresu przygotowawczego, które miejsce chce się zająć jest według mnie bez sensu. Lepiej wyznaczać małe cele, które mają doprowadzić do końcowego efektu. Od momentu, kiedy już nawet matematycznie byliśmy pewni gry w ósemce, wiedzieliśmy, że chcemy być w półfinale. Możemy mówić o tym głośno nie tylko ze względu na miejsce po rundzie zasadniczej, ale też przez potencjał drużyny i nasze ambicje. Ćwierćfinał nikogo z nas nie zadowoli. Gratulacje będzie można przyjmować dopiero w półfinale. Wtedy osobiście chętnie podam dłoń każdemu i powiem: „tak, teraz mogę je przyjąć”.


WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA


– Początek sezonu nie był jednak udany i nic nie zwiastowało, że na koniec rundy zasadniczej będzie aż tak dobrze. Wygraliście w Łowiczu, ale potem były porażki u siebie z Krakowem i w Wałbrzychu. Dopiero później przyszły przekonujące zwycięstwa.
– No ja myślę, że początek był fatalny. Zaczęliśmy od słabego meczu w Łowiczu, którzy przepchnęliśmy, ale koszykarsko nie mogliśmy być zadowoleni. Potem były dramatyczne spotkania z Krakowem i w Wałbrzychu, których już nie przepchnęliśmy, bo nie mieliśmy żadnych argumentów. Prawda jest taka, że sytuacja była trudna…

– Pojawiło się zwątpienie albo chociaż taka myśl, że znowu nie idzie po waszej myśli?
– Zwątpienie może nie, ale mieliśmy taką dosyć surową analizę tego, co się stało. Doszliśmy do wniosku, że nie po to zbudowaliśmy taki zespół, nie po to przekonaliśmy tylu sponsorów i nie po to stworzyliśmy całą otoczkę wokół tej drużyny, żeby nagle po trzech kolejkach odwracać wszystko do góry nogami. Ten okres scementował zespół. My pokazaliśmy wiarę w drużynę i trenera, nie wykonaliśmy nerwowych ruchów. Mieliśmy krótką, ale rzeczową rozmowę z zawodnikami, którym potwierdziliśmy, że dalej w nich wierzymy, bo wiemy, co potrafią i widzieliśmy to w meczach przedsezonowych. To podziałało. Już w meczu z Poznaniem byliśmy bardzo zmotywowani i wygraliśmy wysoko, choć pamiętajmy, że nie zagrał wtedy Marcin Flieger. Potem rozegraliśmy bardzo dobre zawody z Kotwicą i przyszła seria kilku zwycięstw z rzędu. Może więc takie rozpoczęcie było potrzebne. Ja wierzę, że na koniec kibice będą pamiętać naszą dobrą grę w kwietniu i maju, a nie październik.

– Trener to jeden element układanki, a zawodnicy – drugi. W tym roku nadzwyczajnie trafiliście z transferami. Marcin Nowakowski został przez Sportowe Fakty wybrany najlepszym rozgrywającym ligi, Jakub Dłuski wnosi wiele jakości, a Grzegorz Kukiełka wiele razy trafiał do kosza w najważniejszych momentach. To duża odmiana względem tego, co było w poprzednich latach, gdy kilka transferów nie wypaliło.
– Obraliśmy trochę inną taktykę. Po sezonie stwierdziliśmy, że nasza drużyna nie była zła. Razem z zawodnikami ocenialiśmy, że to był zespół na play-off. Dlatego uznaliśmy, że nie chcemy zmieniać wielu rzeczy. Postawiliśmy na konkretne ruchy transferowe, na które mogliśmy sobie pozwolić dzięki wsparciu sponsorów oraz urzędu miasta i pana prezydenta. Nie chcieliśmy się rozdrabniać i sprowadzać 4-5 średnich graczy. Chodziło nam o zawodników, którzy mogą zrobić różnicę. Marcin Nowakowski czekał na nasze potwierdzenie, że możemy go ściągnąć. Tak jak pan powiedział – obronił się w stu procentach. Z Kubą Dłuskim już od ośmiu lat prowadziłem luźne rozmowy. Zawsze powtarzaliśmy, że kiedyś nam się uda sprawić, że znowu zagra w Astorii. On cały czas walczy z drobnymi urazami, ale jak jest na parkiecie, to jest ważnym punktem drużyny. Grzegorz Kukiełka to był transfer last minute, ale jak tylko dowiedziałem się, że jest taka możliwość, to nie miałem wątpliwości, że warto go ściągnąć. Negocjacje trwały 2-3 dni. Wiedzieliśmy, co on potrafi i udowodnił to w wielu meczach. W ważnych momentach ręka mu nie drży, bierze piłki i robi to, co potrafi najlepiej. Też siłą tej drużyny jest to, że skład jest głęboki. Mamy liderów, ale też każdy zawodnik ma potencjał, aby zdobyć dwucyfrowy wynik punktowy.

– Co ważne i chyba teraz procentuje – budowa tej drużyny odbywała się etapami, na zasadzie ewolucji, a nie podczas jednego okienka transferowego. Rok temu przyszli Mikołaj Grod, Bartosz Pochocki czy Paweł Śpica, w trakcie sezonu dołączył Michał Aleksandrowicz, a ostatnio wspomniani Nowakowski oraz Dłuski i jeszcze przed sezonem Kukiełka.
– Tak, była ciągłość i stabilizacja. Chłopacy mają kontrakty na dłuższy czas i to też jest ważne. Jeden z zawodników przyznał, że kiedy ma umowę na kolejny rok, to nie musi skupiać się na swoich indywidualnych linijkach, bo wie, że i tak będzie miał gdzie grać w następnym sezonie. Oczywiście nie mówię, że zawodnik z kontraktem na jeden rok nie będzie się starał. Ale są gracze, którzy potrzebują właśnie takiej pewności. W naszej drużynie praktycznie 75 procent ma kontrakty na przyszły rok. Rozmawialiśmy już o tym z chłopakami. Nie będziemy potrzebować większych zmian. Drużyna funkcjonuje jak należy. Zależało nam, aby ci chłopacy nie myśleli, że muszą tu być, bo praca, rodzina, dziecko, ale że chcą tu być. Wspólnie z trenerami udało nam się to osiągnąć i teraz pozostaje przełożyć to na pierwszą rundę play-offów.

– Jednocześnie w trakcie budowania tej drużyny trzeba było się z niektórymi pożegnać. Trudno było rozstać z Mateuszem Bierwagenem i już po rozpoczęciu sezonu z Adrianem Barszczykiem?
– Na pewno nie były to łatwe decyzje. Jest to dwójka graczy, których ja strasznie szanuję i oni o tym wiedzą, czego efektem jest to, że regularnie się spotykamy, rozmawiamy. Natomiast takie zmiany były potrzebne. Nigdy nie jest łatwo komuś podziękować za współpracę. Przynajmniej ja, mimo że jestem już osiem lat prezesem klubu, zawsze mam z tym problem. W przypadku tej dwójki było to jeszcze trudniejsze, bo to są ludzie, którzy się tutaj wychowali, którzy zawsze oddawali całych siebie na parkiecie i nie można im było zarzucić tego, że przeszli obok meczu. Można było mieć zastrzeżenia co do gry, umiejętności czy zachowania, ale nigdy nie można im było odmówić charakteru i ambicji. Do tego dochodzą wspomnienia z pamiętnego barażu w Ostrowie, w którym ta dwójka grała, a dla mnie był to pierwszy sukces na stanowisku prezesa. Nie było to łatwe, ale zarządzanie wiąże się z podejmowaniem trudnych decyzji. Na dzisiaj wynik zespołu pokazuje, że to były dobre decyzje, ale będę powtarzał – musi być druga runda, żebyśmy mogli powiedzieć, że zrobiliśmy to, co należało.

– Dzisiaj łatwiej wam przekonywać sponsorów niż jeszcze kilka lat temu?
– Zbliżamy się do liczby 70. Na pewno teraz mamy więcej argumentów, ale już poprzednie lata pokazały, że jesteśmy ciekawym partnerem do współpracy dla firm z regionu i nie tylko. Nawet gdy walczyliśmy o utrzymanie albo miejsce w play-offach, to ci sponsorzy byli. Ten sezon na pewno pomaga nam w zacieśnianiu relacji i utwierdzaniu ich, że to dobra decyzja. Marketing i otoczka są ważne, ale nie oszukujmy się – liczy się wynik sportowy. Ostatnio robiliśmy mecz dla Kacperka. Zawsze mogłem liczyć na naszych sponsorów w takich sytuacjach, bo oni mają wielkie serca, ale gdzieś ten wynik sprawiał pewnie, że jeszcze chętniej się zaangażowali. Teraz rozmawiamy, że organizujemy półfinał mistrzostw Polski juniorów w Bydgoszczy. Mówimy, że będziemy potrzebować wsparcia i nie ma potrzeby jakieś większej negocjacji, bo to wszystko nakręca każdego, kto ma Astorię w sercu.

– Aby osiągnąć ten założony wynik w postaci półfinału, trzeba będzie pokonać Biofarm Basket Poznań. To wbrew pozorom nie będzie łatwy rywal.
– Myślę, że najtrudniejszy rywal z miejsc 5-8.

– Mimo że z miejsca siódmego.
– Mimo że z siódmego. Choć tu trzeba patrzeć inaczej i zamiast pozycją sugerować się drugą rundą, a zwłaszcza ostatnimi meczami. Po pierwszej rundzie zespół z Poznania był daleko w tabeli, a zdołał przedostać się na siódme miejsce. W ostatnich meczach wygrał prawie 30 punktami z Górnikiem Wałbrzych i jak dla mnie rozgromił Polonię Leszno. Oglądałem ten mecz. Leszno się zbliżało, ale to Poznań przez całe spotkanie kontrolował to, co działo się na parkiecie. To będzie bardzo niewygodny rywal, który jest w gazie i wierzy w siebie. Przyjadą do Bydgoszczy z przekonaniem, że mogą wygrać i awansować do półfinału, a naszą rolą jest pokazanie im, w jak dużym są błędzie, jeśli myślą, że może im się to udać.

– Gdy w sobotę rozpocznie się mecz z Poznaniem, a pan spojrzy na prawdopodobnie wypełnioną halę i całą tę otoczkę, to pomyśli pan wtedy: „Przez te osiem lat, od czasów gry na Waryńskiego i dryfowania między I a II ligą, wykonaliśmy kawał dobrej roboty”?
– Hmm…

– Czy to dopiero w półfinale?
– Nie lubię sam oceniać swojej pracy. Wolę, żeby robili to dziennikarze, kibice, zawodnicy. Jeśli ktoś tak uzna, to będzie mi miło. Nie będę ukrywał, że jeśli chodzi o marketing, to już jestem zadowolony, bo to widać po liczbie osób, które przychodzą na mecze, są zainteresowane naszym klubem, reagują na facebooku. To na pewno napędza nas do dalszej pracy. Jestem głęboko przekonany, że w sobotę i niedzielę zobaczę pełną Artego Arenę, jakiej nie widziałem jeszcze nigdy. Wierzę, że ta hala po prostu odleci, że atmosfera, jaką mieliśmy w drugiej połowie meczu ze Śląskiem, teraz będzie od początku. Wybiera się do nas 60-osobowa grupa kibiców z Poznania, którzy na pewno będą chcieli robić wszystko, żeby ich zawodnicy poczuli się jak u siebie. Ale ja jestem przekonany, że tak nie będzie i nasi kibice poniosą nas do dwóch ważnych zwycięstw.

Sebastian Torzewski