Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Bydgoski Sierpień we wspomnieniach

Dodano: 28.08.2016 | 11:03
Antoni Tokarczuk, Jan Rulewski

W niedzielę mija 36 rocznica inauguracji wydarzeń tzw. Bydgoskiego Sierpnia.

Na zdjęciu: Były wojewoda bydgoski Antoni Tokarczuk oraz senator PO Jan Rulewski, uczestnicy Bydgoskiego Sierpnia.

Fot. Stanisław Gazda

Sierpień 1980 roku – jeden z kilku miesięcy, które odcisnęły największe piętno na historii PRL. Częścią tej historii jest także tzw. Bydgoski Sierpień.

Pierwsze protesty w regionie rozpoczęły się w lipcu 1980 r., ale wówczas nie przerodziły się w strajki. Do nich doszło dopiero w następnym miesiącu. Bydgoski Sierpień rozpoczął się 28 sierpnia, kiedy to ukonstytuował się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy koordynujący działalność poszczególnych komitetów strajkowych. Na jego czele stał początkowo Bogumił Nawrocki, zastąpiony później przez Jana Rulewskiego. Strajkujący solidaryzowali się z MKS-ami w Gdańsku i Szczecinie oraz stawiali postulaty ekonomiczne.

4 września 1980 r. utworzono Zarząd Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego, w skład którego weszli przedstawiciele największych zakładów pracy uczestniczący w strajkach. Następnie wybrano Prezydium MKZ. Przewodniczącym został Jan Rulewski, pracownik „Predom – Romet” i jednocześnie osoba obdarzona charyzmą, zastępcami przewodniczącego zaś – Krzysztof Gotowski i Marian Grubecki. Tego ostatniego 26 września zastąpił Antoni Tokarczuk,  którego poprosiliśmy o refleksje na temat tamtych dni i ich konsekwencji dla Polski oraz jego życiowych wyborów.

Jeden z tysiąca

– 28 sierpnia ocknęliśmy się z marazmu, z poczucia beznadziei – mówi Tokarczuk. – Trzeba pamiętać, że w Bydgoszczy nie było zorganizowanej opozycji i widocznych akcji oporu. Nie było jeszcze wtedy znanych przywódców, nie można więc komukolwiek przypisać roli inspiratora sierpniowych akcji strajkowych w regionie. Komuniści w Bydgoszczy rządzili twardą ręką, a wieloletni I sekretarz KW PZPR Józef Majchrzak należał do wyjątkowo „twardogłowych”.

– Do strajku zgłosiłem się na ochotnika jako jedyny z tysiąca tzw. pracowników umysłowych. Zostałem delegowany do zawiązującego się w WPK Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego – relacjonuje Antoni Tokarczuk. – Kiedy dotarłem tam swoim niezastąpionym wtedy rowerem, byłem przedstawicielem szóstego zgłaszającego się zakładu. Obradowano jawnie, a wszystko nagrywał reporter bydgoskiego radia. Wtedy jeszcze nie mogłem wiedzieć, że Lech Lutogniewski to specjalny wysłannik komunistycznej służby bezpieczeństwa. Dobrze się stało, że po długich namowach udało mi się nakłonić MKS do przeniesienia się z baraku w WPK do „Rometu”. Był chroniony, miał drukarnię i zaplecze socjalne.

– Komuniści od początku próbowali, przy pomocy przymilnie uśmiechającego się prezydenta miasta Wincentego Domisza, kontrolować sytuację i wciągać strajkujące załogi w niekończące się dyskusje o przysłowiowej pietruszce, byle odciągać nas od spraw zasadniczych, od porządkowania spraw ustrojowych – kontynuuje były wojewoda. – Nie unikając dyskusji o codziennych problemach mieszkańców, dążyliśmy jednak do zasadniczych zmian w kraju.  Sądzę, że region bydgoski wyróżniał się na tle innych ścisłą, konkretną współpracą „Solidarności” pracowniczej z tworzącymi się strukturami „Solidarności” rolniczej, bardzo aktywnej w naszym regionie.

Co Antoni Tokarczuk uważa za największy błąd solidarnościowych elit? – Na pewno nie sam okrągły stół, który – wspierany przez Kościół – zapoczątkował zmiany w Polsce, ale to, co zdarzyło się po nim.

– Nie czuję się zgorzkniałym kombatantem i nie żałuję, że miałem odwagę się „wychylić” – twierdzi w rozmowie z nami Tokarczuk. – Miałem niezwykłą okazję żyć w niezwyczajnych czasach. Doczekałem się wolnej Polski,  o czym w okresie mojej młodości można było jedynie marzyć. Przeżyłem wiele wzlotów i okresów poniewierki, także w wolnej Polsce. Smuci mnie przede wszystkim to, że coraz mniej znany jest prawdziwy duch i oblicze pierwszej, prawdziwej „Solidarności”. Dlatego opisałem tamtą historię widzianą z bliska i własnymi oczami. Więcej w niej ducha optymizmu, nawet romantyzmu, popartego nieznanymi lub zapomnianymi zdarzeniami niż surowej krytyki. „Mój czas. Flirty z historią” ukażą się w przyszłym roku nakładem IPN.

Rulewski. Refleksje „rozczochrane”

– Tego Sierpnia wypatrywali wszyscy – mówi z kolei inny jego uczestnik Jan Rulewski. – Ludzie gubili się w chaotycznej gospodarce Gierka. Polska dryfowała. Przemilczanym brakom wątrobianki towarzyszyły informacje  o imporcie inkrustowanych stolików z Egiptu. Jednocześnie z Zachodu napływały informacje o skoku cywilizacyjnym. W zakładach rwała się produkcja. Niezapłacona. W Romecie garstka ambitnych inżynierów, w tym partyjnych, coraz jawniej opowiadała się za „grubą kreską” pod socjalizmem. Na razie bez alternatywy, gdyż ciążyła nieprzekraczalna mentalna granica Jałty.

Wreszcie stanęła komunikacja. Wszędzie. Już 28 sierpnia w Romecie rejestrowało się 46 komitetów strajkowych. W większości robotnicy. I w większości domagali się porządku, walki z korupcją, porządkowania systemów płacowych – relacjonuje Rulewski. – Wielu  powoływało się na Postulaty z Wybrzeża. Podobnie jak w całej Polsce, na czele stanęły załogi przemysłu metalowego. Dlaczego w stoczniach, Famorze, Telfie i Romecie? Gdyż tam produkcja odbywała się w rytmie norm, a te  śrubowano, co zmierzało do redukcji wynagrodzeń, po to, by spłacić długi otwarcia gierkowskiego.

Rulewski kontynuuje: Powiedziałbym, że – mimo napięć – atmosfera była pogodna. Nikt nie myślał o szubienicach, dopuszczano jedynie zmiany kadrowe. Strajkujący byli odpowiedzialni. W Inowrocławiu nad Hutą Szkła przelatywały helikoptery. Straszono, łamistrajkom obiecano pieniądze. A mimo to nie przerwały pracy piece z wytopem szkła. Poznałem tam zrozpaczonego szefa strajkujących, robotnika Duraja. Nogi w misce z wodą, na głowie mokry ręcznik, otoczony młodymi robotnikami, a mimo to skłonny do rozmów, które zresztą zakończyły się sukcesem. Czerwona Księżna – pupilka partii zakończyła karierę dyrektora.

Lekarze i taksówkarze. Też solidarni

Pamiętam lekarzy – wspomina Jan Rulewski – którzy przy pełnej konspiracji odwiedzali siedzibę strajkową Rometu, by przekazać wyrazy solidarności i meldowali o planach powołania alternatywnych władz związkowych w szpitalach. Po trzech dniach strajku niespodzianka – pod bramę na Fordońskiej podjeżdża kolumna taksówkarzy. Jakże odległa mentalnie od pracy na taśmach produkcyjnych. Też solidarna.

Rulewski: Mój pierwszy strajk w życiu – noce z dala od rodziny i strach przed władzą… nawet zwidy wskazujące na kolumny żołnierzy. Nieśmiertelny latający reporter Lutogniewski z wiadomościami, iż  szykują się Rosjanie, o czym świadczy… szum słupów wysokiego napięcia nad dyrekcją. Znak, że trwa przesyłanie rozkazów z Moskwy do Berlina. Niektórzy z nas uwierzyli i zbledli. Nocne patrole. Nie jesteśmy sami, mamy kontakt z Gdańskiem. Zapraszają nas do Porozumienia Szczecińskiego. Bolek Magierowski przyuważywszy, że przyjechali wołgą, wyrzuca ich za drzwi. Wreszcie jest porozumienie w Gdańsku. Wszyscy odetchnęli. Rozradowany był, choć przecież przegrany, aparat partyjno-dyrektorski. Tak wielkie było zmęczenie…. Jestem zadowolony, że pracownicy zakładów nad Brdą i Wisłą oddali także swoją salwę na rzecz zmian.

Artykuł ukazał się także w sierpniowym wydaniu MetropoliiBydgoskiej.PL [POBIERZ].