Na zdjęciu: Sklep dyskontowy.
Fot. archiwum
Kwestia ograniczenia handlu w niedziele budzi ogromne kontrowersje zarówno w skali kraju, jak i w samej Bydgoszczy. Całkiem niedawno (8 października) bydgoscy działacze .Nowoczesna zorganizowali pod Galerią Pomorską zbiórkę podpisów w ramach akcji sprzeciwu wobec ograniczeń w handlu w niedzielę. Co ciekawe, sami biura w niedzielę oficjalnie otwartego nie mają. Mówią, że można się z nimi umówić, niemniej jednak – stałych godzin pracy w weekendy nie mają, a to trochę o nich mówi.
Wolność wyboru? Swoboda gospodarcza? Te dwa hasła przede wszystkim przyświecają zwolennikom niedzielnego i w ogóle weekendowego handlu. Czemu jednak nikt nie daje postulatów, aby handel pracował 24 h lub żeby w weekendy otwarte były także placówki bankowe, urzędy czy prywatne firmy usługowe? Lub żeby chociaż urzędy i banki były czynne dłużej jak do 16 czy 18? Czy pracownicy handlu, strażacy, policjanci, służba zdrowia, pracownicy gastronomii czy przemysłu ciężkiego mogą nie chcieć załatwić czegoś w weekend? Albo w tygodniu po godzinie 16? Na przykład o 20? Wymienić dowodu, dokonać wypłaty znacznych kwot w okienku czy kupić znaczka? Czy to nikomu nie przeszkadza tak jak zamknięty sklep z gaciami/wódką/dresami/telefonami w niedzielę? Ile osób w ogóle wie, że teoretycznie handel w niedziele jest nielegalny już dziś (teoretycznie, bo interpretacje prawnicze i wyjątki w prawie pozwoliły otwierać sklepy)? Czemu? Ano przez Kodeks Pracy i taki w nim zapis:
„Art. 151 9
. § 1. Dniami wolnymi od pracy są niedziele i święta określone w przepisach o dniach wolnych od pracy.
- 2. Za pracę w niedzielę i święto uważa się pracę wykonywaną między godziną 6.00 w tym dniu a godziną 6.00 w następnym dniu, chyba że u danego pracodawcy została ustalona inna godzina.
Art. 1519a. § 1. Praca w święta w placówkach handlowych jest niedozwolona.
- 2. Przepis ust. 1 stosuje się także, jeżeli święto przypada w niedzielę.
- 3. Praca w niedziele jest dozwolona w placówkach handlowych przy wykonywaniu prac koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności. „
Wiemy, że sklepy sprzedające żywność mogą być obiektami wyższej potrzeby. Tak samo apteki. Jaka jednak użyteczność społeczna i codzienna potrzeba ludzkości realizowana jest w Saturnie, Media Markt, sklepie monopolowym w którym poza piwem, winem i wódką nie kupimy nic, czy rzuconym już sklepie z gaciami? Oczywiście znajdą się tacy, którzy zakup alkoholu czy kolejnej pary butów uznają za najwyższą potrzebę, ale to chyba nie będzie zbyt zdrowe…
Korzystając z okazji mogę też zaprzeczyć kilku „faktom” powtarzanym w mediach.
- Nie, niedziele nie są dniami największych utargów. Przynajmniej nie wszędzie. Najważniejsze, przynajmniej od ostatnich 7-iu lat (tyle mogę powiedzieć z doświadczenia własnego) były i są piątki oraz soboty. W niedziele ludzie raczej „zwiedzają”, a utargi często są równe tym ze środka tygodnia. Coś na potwierdzenie? Nie zastanawiała Was nigdy mniejsza obsada w większości sklepów, szczególnie tych większych, tego dnia?
- Nie, w warunkach stałego niedoboru pracowników (według szacunków związków zawodowych, w handlu w ogóle brakuje ok. 100 tys. pracowników), ograniczenie handlu w niedziele nie poskutkuje masą zwolnień. Po prostu z większości witryn znikną permanentne ogłoszenia o poszukiwaniu pracownika.
- Zakaz handlu w niedziele nie będzie musiał oznaczać braku pracy w placówkach handlowych – może ograniczyć pracę w tych sklepach w godzinach nocnych. Czemu? Większość inwentaryzacji, akcji związanych z przebudową działów czy organizacji ekspozycji sezonowych może być realizowana właśnie w ten dzień, a nie w godzinach nocnych, co też wpłynie pozytywnie na prace w handlu. Kwestia konkretnego brzmienia przepisów, bo nie wiemy ostatecznie co wymyśli PiS i jakie konkretnie będą zapisy ewentualnie wprowadzanego ograniczenia.
- Nie, nie zniknie praca dla studentów. Czemu? Punkt 3 oraz fakt, że oprócz tego będzie pracować gastronomia czy inne usługi. Nie trzeba się tak o uczniów i studentów troszczyć, oni bardzo dobrze radzą sobie sami. Część swoich etatów wyrabiają w ciągu tygodnia. Poza tym, jak zatrudnia się ich na umowach śmieciowych, gdzie przysługują im o wiele mniejsze prawa w pracy, to nikt nie płacze… Może tu działacze .Nowoczesnej mogliby się wykazać? W końcu szanse na rynku powinny być równe dla każdego podmiotu.
Osobiście dodam, że propozycja wolnej co drugiej niedzieli jest kompletnie do kitu. Albo trzymamy się próby powrotu do „normalności” i robimy wszystkie niedziele wolne, albo ograniczamy handel w niedziele (np. handel do godziny 13, czy od 13). Lansowany przez PiS system wpłynie raczej na dezorganizację pracy w tym sektorze, co może przekładać się na problemy z zatowarowaniem większych sklepów lub dostępnością ofert sezonowych/promocyjnych w dni robocze tuż po niedzieli. Cytując wypowiedź mojego znajomego – „Zgodnie z art. 151(12) Kodeksu pracy, pracownik pracujący w niedziele powinien korzystać co najmniej raz na 4 tygodnie z niedzieli wolnej od pracy. Jeśli sklepy mają być otwarte co drugi tydzień, wystarczyłoby zmienić wskazany przepis i w miejsce 4 tygodni wpisać 2.”
Wkurza mnie także lansowanie hasła, że wolna niedziela, to próba zaciągania ludzi do kościoła. Bo przecież możliwość chociażby zwykłego wyspania się po maratonie 6 czy 10 zmian z rzędu wykracza poza wyobrażenie części społeczeństwa… Ale osoby, które od wielu lat nie muszą kombinować i prosić się, żeby mieć wolne na urodziny/imieniny/inną okazję rodzinną co najmniej miesiąc wcześniej i nie mając przy tym gwarancji, że uda im się to załatwić (bo to zależy od możliwości kadrowych sklepu, wysokości etatu, zapotrzebowania sklepu/sieci), tego nie zrozumieją. Nie zrozumieją tego także Ci, których nie omija większość imprez kulturalnych/sportowych/koncertów/etc., bo są one organizowane w weekendy. Nie ogarnie tego też osoba, która nie robi w pracy 6, 7 albo i 10 dni z rzędu – bo takie rzeczy są zgodne z polskim prawem i zdarzają się w miejscach pracy, które pracują cały tydzień, a nie tylko od poniedziałku do piątku. Nie zrozumieją tego także piewcy tezy, że każdy może dobrowolnie zmieniać pracę i robić w życiu tylko to co lubi, żeby utrzymać rodzinę. Bo tak najzwyczajniej w świecie nigdy nie było i nie jest.
Mały sklepik ma być otwarty? Spoko. Jak właściciel chce, niech pracuje. Swoboda prowadzenia działalności gospodarczej. Nie udawajmy jednak, że każdy ma wolna wolę przy podejmowaniu pracy i może decydować kiedy mu się podoba być w pracy. Szczególnie jeżeli chodzi o szeregowego pracownika wielkiej firmy, z umową zlecenie i dziećmi do wykarmienia. Przypomnijmy także, że w przypadku ograniczeń w handlu, chodzi przede wszystkim o sklepy i galerie wielko powierzchniowe.
I tak, pracownicy szpitali, lotnisk i wielu innych zawodów nie zyskają na tym. Ale przecież można jednocześnie wprowadzić zapis o wyższym wynagrodzeniu dla nich za pracę w weekendy. Można też zrozumieć, że są zawody, które niestety muszą być wykonywane 24 godziny przez 365 dni w roku bo taka jest ich specyfika. Nikt nie ma wpływu na to, kiedy komuś będzie trzeba ratować życie, kiedy wybuchnie pożar lub kiedy ktoś dokona rozboju. Praca w handlu takowej specyfiki nie ma, a chęć zakupu nowej pary gaci czy butelki wódki nie jest czymś równym utrzymaniu ruchu w hucie, czy konieczności ratowania ludzkiego życia. Osoby zrównujące ze sobą lekarza i sprzedawcę zdają się tego nie rozumieć i brzmią trochę groteskowo próbując udowodnić, że jest inaczej.
- Walka ze smogiem i czas na transformację - 18 lutego 2019
- Nielegalne parkowanie – plaga i zagrożenie - 29 stycznia 2019
- Niepodległość Polski a Bydgoszczy - 5 listopada 2018