Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Ireneusz Nitkiewicz: Na liście do Sejmu będzie ciasno [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 07.06.2019 | 08:24

Na zdjęciu: Zdaniem Ireneusza Nitkiewicza koalicja to jedyny sposób, aby pokonać Prawo i Sprawiedliwość.

Fot. archiwum

Koalicja Europejska nie może być zadowolona z wyników wyborów do europarlamentu, ale jeżeli któraś  z formacji ma choć niewielkie powody do radości, to jest to Sojusz Lewicy Demokratycznej. Wśród pięciu europosłów SLD nie ma jednak Janusza Zemke. Co to oznacza dla bydgoskich struktur ugrupowania? Czy w Polsce mamy już system dwupartyjny? I kto znajdzie się na liście w jesiennych wyborach do parlamentu? Na te i inne pytania odpowiada lider wojewódzkich i miejskich struktur SLD Ireneusz Nitkiewicz.

Sebastian Torzewski: Jak w SLD oceniacie wyniki eurowyborów? Z jednej strony macie pięć mandatów, ale z drugiej – Koalicja Europejska jako całość nie zdała egzaminu.
Ireneusz Nitkiewicz (wiceprzewodniczący rady miasta, dotychczasowy dyrektor biura europosła Janusze Zemke): Apetyty były większe niż to, co się udało osiągnąć, na pewno. Dla nas pięć mandatów w skali kraju to bardzo dobry wynik. Jesteśmy w chwili obecnej ciągle jeszcze partią spoza parlamentu, choć liczymy, że na jesień się to zmieni. Wielu komentatorów sceny politycznej mówi, że Czarzasty jest wygranym w tym całym układzie. Teraz pojawia się pytanie, co dalej z koalicją.

– PSL ponoć nie chce być z wami w koalicji.
– My się bardzo różnimy w kwestiach światopoglądowych, świeckości państwa, tolerancji, natomiast dzisiaj mamy taki moment, że scena polityczna w Polsce stała się dwublokowa. Tak jak w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Mamy dwie możliwości – stworzyć szeroką koalicję albo pozwolić na rozdrobnienie, co sprawi, że PiS będzie się umacniał.

– Ale tak szeroka koalicja może być poważnym konkurentem dla Prawa i Sprawiedliwości?
– Będzie trudno, ale przy takich koalicjach, które w krajach Europy Zachodniej też możemy zauważyć, chodzi o to, żeby zbierać głosy do jednego worka. Później mogą powstać kluby posłów o określonych poglądach. Dzisiaj chyba już nie ma innego wyjścia, jeśli chcemy stworzyć alternatywę dla obecnej władzy.

– PiS wygrał te wybory Piątką Kaczyńskiego, a nie dyskusją o Unii Europejskiej?
– W tych wyborach nie było w Polsce w ogóle dyskusji na tematy unijne. To była moja trzecia kampania do europarlamentu. Takich dyskusji dla kandydatów organizowanych przez media, uczelnie i środowiska miejskie w skali województwa było kilkanaście. Pięć lat temu – kilkadziesiąt. W tym roku nie było nic mówione o karcie praw podstawowych, naszym miejscu w Unii Europejskiej czy budżecie po odejściu Wielkiej Brytanii. Była dominacja tematów krajowych plus efekt filmu Sekielskich. To zdominowało całkowicie. Janusz Zemke rozmawiał z jednym ze swoich kolegów z Europy Zachodniej, który go spytał: „Jaki jest u was główny punkt dyskusji?” On mówi: „Pedofilia w Kościele”. Tamten nie mógł uwierzyć, że to jest u nas oś debaty.

– Wasza lewicowa konkurencja z Wiosny także poniosła w tych wyborach porażkę?
– No zdecydowanie była to porażka, niestety. Mówię niestety, bo widać, że apetyty były duże. Bardzo liczyłem, że Robert Biedroń i Wiosna przyciągną młody elektorat lewicowy, czyli ten do 30. roku życia. Okazuje się, że w tej grupie wiekowej niewielu poszło głosować i to odbiło się na wyniku. Na jego spotkaniach było naprawdę wielu młodych ludzi, ale okazało się, że to podobny przypadek – choć tu nie chcę porównywać, chodzi o ogólne odniesienie – jak Korwin, który zawsze wygrywa w internecie wśród młodych, ale gdy trzeba zagłosować, to już nie bardzo. SLD jak wiemy ma elektorat wśród osób 40, a nawet 50+. Myślałem, że Biedroń weźmie młodych ludzi, ale okazało się, że to nie zadziałało. Trzech europosłów – fajnie, lecz pytanie, co dalej. Oni mówią, że będą szli sami, ale taki podział nic nie daje.

– Liczyliście w ogóle na mandat dla Janusza Zemke? Bo biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo trzech mandatów w województwie, konieczność pokonania PiS-u i jeszcze wyprzedzenia Krzysztofa Brejzy, to szansa od początku była niewielka.
– To na pewno było wsparcie dla listy. Jak się startuje, to zawsze człowiek liczy, że będzie dobrze, ale też zdawaliśmy sobie sprawę, w jakiej grze bierzemy udział. Trzeba powiedzieć, że w tych wyborach nasze województwo straciło jednego europosła. Mieliśmy trzy mandaty, a mamy dwa. W tych większych okręgach frekwencja była dużo lepsza. Szkoda, że mieszkańcy nie wzięli udziału. Może za mało było akcji profrekwencyjnych. To też wzięło się z tego, że było więcej dyskusji o problemach krajowych niż europejskich.

– Ponad 50 tysięcy głosów zdobytych przez Janusza Zemke traktujecie jako pewien prognostyk przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi?
– Jeżeli naniesiemy te wyniki na strukturę powiatu i na wybory samorządowe, to wiemy, gdzie jest dla nas dobra baza. Tam gdzie mamy dobrą pozycję, to nasze wyniki były zadowalające. Janusz Zemke też dobrze chodzi w elektoracie tzw. mundurowym. W Bydgoszczy wygrał z Krzysztofem Brejzą, ale w Inowrocławiu Brejza przeskoczył Sikorskiego i wszystkich zdeklasował.

– Obecność Janusza Zemke w europarlamencie była istotna dla lokalnych struktur SLD. Teraz nie macie przedstawicieli ani w parlamencie krajowym, ani w europejskim.
– Na pewno będzie brakowało tego wsparcia, natomiast nie zwijamy sztandarów, tylko bierzemy się do pracy, aby jesienią mieć parlamentarzystów. Wiemy, że trzeba mieć posłów i zaplecze do funkcjonowania, bo na samych samorządowcach będzie bardzo, bardzo trudno oprzeć funkcjonowanie partii.

– W bydgoskim samorządzie SLD ponownie jest rządzącej koalicji. Jakie to było osiem miesięcy dla rady miasta?
– To jest kontynuacja wcześniejszych działań. Wiemy, że przy obecnych zapisach prawnych to prezydent narzuca tempo, a radni nie mają aż tak dużego wpływu, jak byśmy chcieli albo jak oczekiwaliby mieszkańcy. Widać, że Bydgoszcz jest w budowie.  Wielu pewnie ma dzisiaj pretensje, że stoi w korkach, że inwestycje są prowadzone równocześnie, ale przypomnę, że są realizowane przy pomocy środków unijnych i jeśli nie teraz, to miasto nigdy nie będzie w stanie zrealizować takich przedsięwzięć. Trochę utrudnień zawdzięczamy też wojewodzie i opóźnionym działaniom z tartakiem. Często miało się takie wrażenie, że ma to pomóc kandydującemu posłowi Latosowi, ale niewiele to dało. Zdaję sobie sprawę, że buspas na Wałach Jagiellońskich powinien powstać wcześniej, ale też trudno winić urzędników za rurę, której nie było w dokumentacji. Ja zawszę zachęcam, aby spojrzeć jak na remont w mieszkaniu – najpierw musi być trochę gorzej, żeby było lepiej.

– Po ostatniej sesji chwalił Pan propozycję systemu Park&Ride w Bydgoszczy. Naprawdę uważa Pan, że przedstawione lokalizacje parkingów i zasady ich funkcjonowania to najlepsze możliwe rozwiązania?
– Ludzi trzeba do wszystkiego przygotować. Ja wiem, że taki system od razu nie spowoduje, że w mieście będzie mniej korków. Większość z nas zachwyca się jednak, gdy wyjedzie do Holandii, Belgii czy Francji, gdzie ruch w centrum miast jest mniejszy. Można spojrzeć też na Wrocław, gdzie są parkingi podziemne. One są płatne siedem dni w tygodniu. Ruch w centrum jest dużo mniejszy, ale też trzeba za to płacić. U nas zachętą ma być bilet na komunikację miejską. Oczywiście, można się kłócić o lokalizację. PiS podnosił, że tworzymy płatny parking koło parafii, ale to są moim zdaniem wyszukane problemy. Oczywiście, parking na Grudziądzkiej to parking w obrębie centrum. Ale też Bydgoszcz ma specyficzny, podłużny kształt. Łatwiej, gdyby miasto było na obrębie koła i robilibyśmy parkingi na zewnętrznej strefie zamiast przejechać przez część miasta.
Ja jestem optymistą, choć wszyscy w Bydgoszczy mamy chyba taki zwyczaj, że wszędzie byśmy chcieli dojechać  samochodem, a jak się nie da, to jest wielkie larum. Są jednak inwestycje w tabor, przyjął się rower miejski, więc musimy dalej zachęcać, aby korzystać z komunikacji. Czasami to muszą być rozwiązania siłowe. Pamiętam, jakie wielkie ataki mieliśmy po zlikwidowaniu abonamentów miesięcznych w strefie płatnego parkowania. Dzisiaj to wszystko funkcjonuje. Czasem trzeba więc zaproponować rozwiązania na przyszłość i  ludzie się do nich przekonają.

– Na koniec poprzedniej kadencji zarzucał Pan prezydentowi, że powinien bardziej szanować koalicjanta. Dziś relacje między wami są już lepsze?
– Myślę, że są prawidłowe. Na razie nie było jakichś tematów konfliktowych. Wiadomo, że polityka to szukanie kompromisu po obu stronach. Ja zawsze mówię, że koalicja to takie małżeństwo bardziej z rozsądku niż z miłości. W tej kadencji jeszcze się chyba ostrzej nie spieraliśmy, więc może czasami trzeba się po prostu dotrzeć do współpracy.

– Myślicie już w partii o wyborach parlamentarnych?
– Oczywiście. W sobotę mamy zarząd krajowy, a w niedzielę radę, która ma podjąć decyzję o referendum dla członków, którzy odpowiedzą, jak powinniśmy iść do wyborów. Ja uważam, że powinniśmy iść w koalicji. Trzeba będzie dyskutować, bo wybory w naszym okręgu to 24 kandydatów, więc też musimy porozumieć się z koalicjantami w kwestii miejsc.

– Jesienią prezydium rady miasta niemal w komplecie przeniesie się na jedną listę? Monika Matowska, Szymon Wiłnicki i Pan, a do tego Joanna Czerska-Thomas, która miała zostać wiceprzewodniczącą w drugiej części kadencji – wszyscy jesteście łączeni ze startem w wyborach.
– Tak może być. Wiadomo, że dzisiaj nikt nie odpowie z pewnością, bo wszystko zależy od tego, kto będzie liderem list i jakie będą szanse. Widać, że nasz okręg to dobry teren dla Koalicji i trzeba będzie walczyć o sześć – siedem mandatów. Lista będzie musiała być mocna, ale nie można skupiać się tylko na Bydgoszczy, bo wiemy, że na przykład w Tucholi ludzie lubią głosować na swoich. Wiadomo, że Krzysztof Brejza wykosi dokładnie Inowrocław, ale jest jeszcze Paweł Olszewski, jest Michał Stasiński. Na pewno będzie ciasno, ale taka rywalizacja powinna dać więcej głosów, czyli też więcej mandatów.

0 0 votes
Article Rating
Sebastian Torzewski
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments