Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Killedbycar. Czy to już koniec wrzasków?

Dodano: 27.09.2018 | 08:55

Sebastian Torzewski | s.torzewski@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: W Niemczech Killedbycar zagra siedem koncertów w ciągu siedmiu dni.

Fot. Bartek Modrzejewski

Najpierw koncert w Belgradzie, potem występy w Polsce, na koniec trasa po największych miastach Niemiec, a jeszcze gdzieś pomiędzy – wydanie płyty. Przed bydgoskim zespołem Killedbycar najintensywniejsze miesiące w ich dotychczasowej działalności.

– Rzeczywiście będzie gęsto, chyba najgęściej w historii. Zawsze mi się marzyło takie rozpoczęcie sezonu – mówi Hubert Sztylka, wokalista zespołu. Wspomniana przez niego historia liczy już trzynaście lat.  Zaczęła się, gdy pod okiem swojego kolegi Macieja uczył się grać na gitarze. – Zaczęliśmy rypać w mojej sypialni, sąsiad się wkurzał, książki leciały z półek i jakoś to leciało – wspomina Hubert.

O co chodzi z samochodem?

Z czasem zmieniał się skład zespołu i zmieniały się nazwy. Od takich, które nie nadają się do publikacji, przez – jak to dzisiaj mówią członkowie zespołu – „gimnazjalne pomysły, co miesiąc inne” jak Psycha Zryta, po obecną. Najpierw pisaną osobno, a później łącznie.

Pochodzenie „Killedbycar” jest tak naprawdę prostsze niż mogłoby się wydawać. – Z kolegą, który wtedy był wokalistą, a teraz mieszka w Anglii, wracaliśmy z Biedronki i prawie przejechał go samochód. No i jest nazwa – wspomina Hubert.  – Po prostu została ta najmniej głupia. Poza tym, często nazwa brzmi właśnie głupio, dopóki ludzi nie zaczną jej powtarzać. Na przykład Arctic Monkeys. Co to w zasadzie ma być? – dodaje ze śmiechem Mateusz Rudnicki, który do zespołu dołączył po kilku latach i do dzisiaj jest jego perkusistą.

Pomysły ponownej zmiany nazwy pojawiały się, gdy zespół eksperymentował z nowymi gatunkami muzycznymi.  Zaczęło się od punkrocku, potem było pójście w kierunku progresji, lekkiego hardocore’u, aż po zauroczenie elektroniką, które zbiegło się w czasie z wygraną w konkursie Miejskiego Centrum Kultury na nagranie płyty.

– Wtedy dużo kombinowaliśmy, szukaliśmy nowych brzmień, instrumentów, stylistyki. Dubstep akurat był popularny i my też chwilowo się nim zauroczyliśmy. Ale tak szybko jak minęła moda, tak i skończyła się nasza fascynacja – wspomina Hubert.


ARTYKUŁ POCHODZI Z OSTATNIEGO WYDANIA NASZEGO CZASOPISMA – CZYTAJ CAŁY NUMER


Mniej wrzeszczenia

Przelotny związek z nowym gatunkiem muzycznym pozwolił jednak zyskać doświadczenie i umiejętności, które przydają się do dzisiaj. Zwłaszcza, że zespół coraz  śmielej idzie w kierunku popu. – Rzeczywiście nasze najnowsze utwory takie się zrobiły. To jest trochę tak, że jak ma się 28 czy 30 lat, to już się wywrzeszczało to, co chciało się wywrzeszczeć i starasz się ulepić składny utwór – mówi Hubert. Mateusz potwierdza: To już nie ten czas, że każdy kawałek to „trzy akordy – darcie mordy”.

Oprócz stylu w ostatnim czasie w twórczości Killedbycar zmieniło się coś jeszcze – język. DRIM, najbardziej popowy kawałek jak dotąd, który miał swoją premierę w kwietniu, był zarazem pierwszym utworem po polsku. Początkowo Huberta trzeba było namawiać do rezygnacji z języka angielskiego. – Zawsze jak próbowałem, to mi to brzmiało jak jakieś kościelne rzeczy. W końcu się zgodziłem i uznałem, że zrobię tak jak zawsze, tylko język zmienię. Zaśpiewałem chłopakom na próbie, a oni stwierdzili, że lepiej śpiewam po polsku niż angielsku – wspomina wokalista. Sam o sobie mówi, że wypowiada się w dosyć charakterystyczny sposób i tak też pisze, nie siląc się na poezję.

DRIM znajdzie się na najnowszej płycie zespołu. W poniedziałek zakończył się mastering i teraz zespół szuka wydawnictwa, licząc, że do końca roku krążek ujrzy światło dzienne. Łącznie znajdzie się na nim dziewięć piosenek – oprócz tych już znanych, także zupełnie nowe. Również po polsku. Jedna z nich została  nagrana z raperem Klarenzem, który pomagał Hubertowi przy tworzeniu jego pierwszych tekstów po polsku.

– Nasze numery zrobiły się trochę bardziej przystępne. Ten z Klarenzem jest utrzymany w takiej drum’n’bassowej stylistyce – mówi Mateusz. – Lubimy być w radiu, robić popowe rzeczy, ale nie da się ukryć, że pochodzimy z darcia mordy. Dlatego lubimy czasem zaserwować jakiś ostrzejszy klimat, na przykład na koncertach – dodaje Hubert.

Trasa

Na początku działalności, gdy Killedbycar grali jeszcze muzykę w innym niż teraz stylu, koncerty nie zawsze były udane. Hubert opowiada: Zawsze pojawialiśmy się na scenie z dziwnymi instrumentami, rzeczami poprzyklejanymi na gitarach, a muzyka była na dużo niższym poziomie. Chcieliśmy nadrobić tym, że było widowiskowo.

Podobnie tamte czasy wspomina Mateusz: Po koncertach nikt nie mówił: „Ale zajebiście gracie”. Wszyscy tylko pytali: „Jak wy to robicie?” Oczywiście, ponieważ wykorzystywaliśmy tyle elektroniki, zawsze coś się psuło. Potem sprawdzaliśmy, jak instrument działa i sami lutowaliśmy. Jeśli czytają nas młode zespoły: Nie róbcie tak, to nie działa!

Okazji do występów na żywo Killedbycar będą mieli w najbliższym czasie wyjątkowo dużo. Sezon otworzyli w ostatni dzień wakacji w Śremie. W połowie października zagrają w Belgradzie, gdzie wystąpią na festiwalu podobnym do polskiego Spring Breaka, na którym będzie dużo muzyki alternatywnej i offowej. W listopadzie razem z Brodacze Live Act zagrają w Poznaniu, Krakowie,  Toruniu i Warszawie, a w marcu ruszą w trasę po Niemczech.

Dotąd najdalej od domu grali w alpejskim Risoul, gdzie organizowano turnus, podczas którego najpierw jeżdżono na deskach i nartach, a wieczorem wszyscy spotykali się pod sceną. Znalazł się nawet czas, aby nagrać materiał do teledysku piosenki Rave it out. W Niemczech jednak nie będzie to jeden koncert, a siedem. I to w ciągu siedmiu dni.

– Tę trasę traktujemy jak inwestycję. Pieniędzy z niej nie przywieziemy, dobrze będzie jak wyjdziemy na zero. Chcemy się jakoś rozpromować. No i mam nadzieję, że wytrzymamy kondycyjnie – mówi Hubert. Kiedyś, gdy zespół grał jeden koncert na miesiąc, po występie przez trzy dni nie mógł śpiewać. Teraz trudy śpiewania znosi już lepiej, ale w trakcie trasy i tak wraz z resztą będzie musiał wznieść się na wyżyny umiejętności – najważniejszy koncert, w Berlinie, odbędzie się na sam koniec.

– Tam spotkamy  się z firmą, która jest naszym tour managerem, więc będziemy chcieli mocno zagrać, a po sześciu dniach koncertów może być z tym różnie – przyznaje Hubert. W Berlinie spodziewana jest też największa publiczność. Wszystkie koncerty odbywać będą się w klubach o różnej pojemności, z lokalnym supportem dostosowanym stylistycznie do bydgoskiego zespołu.

Singapur pokrzyżował plany

Organizacja trasy koncertowej, nagrywanie płyty, tworzenie wspólnie z Waverunners i Roksaną Stępień teledysku do DRIM to nie wszystko, co w ostatnich miesiącach zajmowało umysły członków zespołu. Do tego doszły zmiany w składzie grupy.

– Gdy rysowała się trasa po Niemczech, Michał, który z nami grał, dostał pracę w Singapurze. Na szczęście udało się wszystko ogarnąć.  Gramy z Maciejem – tym samym, który uczył mnie grać na gitarze i zakładał ze mną zespół. Ale nerwów było dużo – wyjaśnia Hubert.

Ostatni raz wspólnie z Michałem Killedbycar grali na majowym Spring Break, na który chcieli się dostać od kilku lat. – Ten festiwal to taki Jarocin naszych czasów. Line-up jest ciasny, wypływa tam mnóstwo nowych zespołów, a przy okazji spotykają się ludzie z branży – wymienia wokalista.

Pokolenie, którego już nie ma

W kalendarzu koncertów, choć już teraz wypełnionym, znajdzie się jeszcze miejsce na kilka występów. Na przykład w Bydgoszczy. – Nie możemy się doczekać aż zagramy w naszym mieście. Niestety, ale dużo ciekawych miejscówek padło, a w wielu fajnych miejscach nie ma takiej obsługi technicznej, abyśmy mogli zagrać – tłumaczy Hubert.

Jeszcze kilka lat temu do koncertowania w rodzinnym mieście napędzała pozytywna rywalizacja między bydgoskimi zespołami. Z tamtego pokolenia funkcjonuje jeszcze tylko zespół Sielska, który jednak kontynuuje działalność w Poznaniu.

– Wszyscy wzięli się za poważną robotę.  Tylko my zostaliśmy – mówią członkowie Killedbycar, dodając, że liczą, iż w najbliższych miesiącach uda się jednak zorganizować koncert w Bydgoszczy – Zawsze fajnie grało się w Miejskim Centrum Kultury. Więc jak ktoś stamtąd będzie nas czytał, to my się wpraszamy – kończy Mateusz.

***

Killedbycar – bydgoski zespół, który zaczynał od punku, a w ostatnim czasie w jego brzmieniach pojawiły się też drum’n’bass oraz pop. W kwietniu ukazała się pierwsza piosenka grupy w języku polskim – DRIM, do końca roku ma zostać wydana nowa płyta, zaś na marzec planowana jest trasa po największych miastach Niemiec.

Sebastian Torzewski