Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Loco Loco = Szalony Szalony [RECENZJA]

Dodano: 19.11.2018 | 16:56

Na zdjęciu: Loco Loco. Długa 35.

Fot. Stanisław Gazda

Zawitaliśmy do restauracji Loco Loco przy Długiej 35. Tam, gdzie kiedyś była Kujavia.

Dawnej restauracji w PRL-owskim stylu nie przypomina teraz nic. Bo i nie ma prawa, skoro lokal nastawiony jest na dania kuchni meksykańskiej oraz tex-mex, czyli kuchni północnego Meksyku, zaadaptowanej w przygranicznym Teksasie. Obszerne wnętrze lokalu z wystrojem w miarę meksykańskim (na ścianach w pastelowych, ciepłych barwach są fotografie przedstawiające meksykańskie restauracje, są kapelusze, gitara i sztuczne bordowo-czarno-granatowe  papugi, siedzące na klatce) pozwala czuć się w nim dobrze, choć jak na słoneczny Meksyk, to jest zbyt mroczno.  Niestety, oprawa muzyczna, która ma za zadanie  wprowadzać w klimat państwa Ameryki Południowej, z racji zbyt dużego natężenia dźwięku, staje się drażniąca. Zresztą te przyśpiewki w meksykańskich rytmach, z czasem wydają się być jedną piosenką nie mającą końca…

Długo by dyskutować, czy są tu rzeczywiście dania meksykańskie, to jest przyrządzone według tamtejszych przepisów, skoro sam kucharz przyznaje, iż osobiście tworzy receptury, gramaturę. W Loco Loco dostaniemy zatem raczej wariacje na temat kuchni meksykańskiej. Czyli zawiedzie się ten, kto liczył tu na coś z indyka, którego przywieźli z Meksyku do Europy Hiszpanie, ale po dziś dzień jest meksykańską podstawą dań z drobiu. Zatoka Meksykańska dostarcza wielu doskonałej jakości gatunków ryb i skorupiaków z których przyrządza się liczne smaczne potrawy. Ale w Loco Loco żadnej. Nie wydaje się też, żeby potrawy były smażone na smalcu wieprzowym, a właśnie to odróżnia je od potraw z innych krajów Ameryki Łacińskiej, gdzie do smażenia służą oleje roślinne. Kukurydza, tak przecież bardzo meksykańska, jest zaledwie skromniutkim dodatkiem do niektórych potraw.

No ale przejdźmy do konkretów. Kelnerka „na dzień dobry”, choć bez dzień dobry, czy jakiegokolwiek przywitania, rzuca pytanie: czy podać coś do picia? A jest to moment zupełnego niezorientowania, w czym można wybierać, zarówno jeżeli chodzi o jedzenie, jak i napoje. Po dłuższej ciszy, spowodowanej zaskoczeniem – sama proponuje lemoniadę.

Menu. Na początek dostaję tzw. czekadełko – nachosy z salsą. Jedno i drugie w małych, ceramicznych naczynkach. Nachosy wyglądały i smakowały, jak te sklepowe. Salsa? Ot, mieszanka pomidora, papryki, czosnku, cebuli, jalapeno. Nie ma tu się nad czym rozwodzić.

Chwilę później na stole pojawiły się krążki cebulowe z dwoma sosami: czosnkowym i Mary Rose. Krążki mile mnie zaskoczyły. Delikatne, chrupiące, lekko słodkawe, nieprzesiąknięte tłuszczem. Kiedyś w domu próbowałem coś takiego stworzyć, ale te z Loco Loco są nie do doścignięcia! Świetnie komponowały się z majonezowo-ketchupowym sosem, bo ten czosnkowy totalnie psuł radość jedzenia – był tak nienaturalnie bardzo czosnkowy, że aż gorzki. Ten przykry posmak miałem cały czas w ustach (na nic nie zdało się przepłukanie ich lemoniadą), co znacznie utrudniło dalszą degustację.

A tymczasem przyszła pora na skosztowanie quesadillas. Trudny wybór, bo w Loco Loco są podawane na osiem sposobów, mających swoje ciekawe nazwy: „Krzepki starzec”, „Uśmiechnięty pomidor”, „Radosny osioł”, „Pan Artur”. Ten ostatni, to dwa placki tortilli, a pomiędzy nimi: boczek, kiełbasa, cebula, ser twarogowy, oliwki czarne, pieprz, salsa, sery. Przyjrzałem się dokładnie – wszystko się zgadzało. Także sosy: salsa oraz czosnkowy – w dwóch śmiesznych plastikowych korytkach (żółtym i pomarańczowym), przytwierdzonych do talerza na sposób spinaczy do bielizny. To, że chybotały się niemiłosiernie, przy próbie nabrania sosu, to pół biedy. Gorszą sprawą było samo zaczerpnięcie ich trójkątnym kawałkiem quesadillas. Najcieńszy koniec, zgodnie z prawem ciążenia opadał, więc żeby móc nabrać cokolwiek, wymagał podpórki palcem. Podczas nabierania dalsza część obu placków tworzących quesadillas zaczęła się rozwarstwiać. Konia z rzędem temu, komu udało się nie tylko zanurzyć quesadillas w sosie, ale nałożyć nań satysfakcjonującą jego ilość. Próba nabierania sosu i rozsmarowywania go palcami zakończyła się poplamieniem świeżo wypranej koszuli...Ech, żeby dostępna była jakaś mała łyżeczka lub patyczek do lodów… A samo quesadillas? Było trochę jak nadziewana pizza. Szkoda, że takie bogactwo składników zdominował smak sera. Jestem tego pewien, gdyż tym razem nawet nie tknąłem sosu czosnkowego!

Dostałem też „Kaktusa”. To taka sałatka, podana w pucharku na lody, której składnikami miałyby być: pomidory, czerwona cebula, papryczka jalapeno, oliwki, czosnek, ser typu feta, oliwa, kolendra. Miałyby być, bo kaktusa tam nie widziałem i nie poczułem, a przecież nazwa zobowiązuje. Po przebrnięciu z wielkim trudem (jak tu nabierać coś takiego deserowym widelczykiem do ciasta!) do połowy zawartości naczynia – moje kubki smakowe doświadczały jedynie smaku fety zanurzonej w oleju. Pomijając obecność lub brak kaktusa – zdecydowanie na korzyść sałatce zrobiłoby przełamanie smaku odrobiną czegoś słodkiego, a jeszcze lepiej gdyby została skropiona octem balsamicznym lub jabłkowym. To z pewnością dodałoby jej „życia”.

A na koniec burrito wołowe. Tortilla pszenna, w którą zawinięte zostały: grubo zmielona wołowina, czerwona fasola, czerwona papryka, cebula smażona, ogórek konserwowy, pomidor, cebula, kolendra, salsa, sos czosnkowy. Do tego dania mam jeszcze opiekane ziemniaki, sos pomidorowy i surówkę kolesław, której daleko do prawdziwego kolesława. Ale na burrito do Loco Loco na pewno wrócę!