Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Lustro dla dziennikarzy [FELIETON RADOSŁAWA SIKORSKIEGO]

Dodano: 27.09.2021 | 11:00

Na zdjęciu:

Fot. nadesłane

Szanowni Państwo!

„Co zrobi opozycja?”, „Dlaczego nie ratuje nas przed PiS-em?”, „Dlaczego nie jesteście skuteczniejsi?”. Mniej więcej takie pytania dostałem od Katarzyny Kolendy-Zaleskiej podczas ostatniej wizyty w „Faktach po faktach” 13 września. Nic nowego, ale szczerze mówiąc, mam już ich trochę dosyć.

Równie dobrze ja mógłbym zapytać, dlaczego setki tysięcy ludzi nie wychodzą codziennie na ulicę w obronie Kolendy-Zaleskiej i TVN, któremu Kaczyński otwarcie grozi likwidacją w obecnej formie? Co Kolenda-Zaleska i jej koledzy robią źle? Dlaczego są tak nieskuteczni? Czy nie mają innej strategii, jak tylko krytykowanie PiS-u i ostrzeganie widzów, że ich stacja zniknie z anteny? Na nic innego ich nie stać? Ile można tego słuchać? Zaproponujcie coś innego!

Weźmy inny przykład – wielkich protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Kilka miesięcy temu na ulice dziesiątek miast wyszły masy ludzi. I to nie tylko w największych aglomeracjach jak Warszawa, Gdańsk czy Wrocław. Sam brałem udział w protestach w Szubinie, niewielkim mieście nieopodal mojego domu w Chobielinie. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej doszło tam do demonstracji. Opozycja celowo unikała wchodzenia w ten ruch z szyldami partyjnymi. Zgodnie z żądaniami organizatorów miał on być tworzony oddolnie, obywatelski, nie partyjny. Kilka miesięcy później PiS zrealizowało wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej, prawo zaostrzono, ale protesty nigdy nie wróciły z taką siłą i stopniowo wygasły. Czy to znaczy, że ludzie, którzy organizowali je w całej Polsce to nieskuteczni głupcy? Czy teraz każdy dziennikarz ma prawo ich łajać za porażkę?

Weźmy kolejny przykład – zamach na sądownictwo. W roku 2017 wielkie demonstracje i „łańcuchy świateł” pod sądami w wielu miastach. Mijały miesiące, Zjednoczona Prawica wprowadzała kolejne „reformy” spod znaku Ziobry, odsuwała od rozpraw kolejnych sędziów, utrudniała życie kolejnym, niezależnym prokuratorom, ignorowała powtarzające się apele i wezwania ze strony Komisji Europejskiej. Ale protesty już nigdy nie były tak liczne. Dlaczego? Czyżby sędziowie byli nieudolni? Może prawnikom brakuje rozumu, żeby wytłumaczyć obywatelom konsekwencje działań PiS? Może są po prostu zbyt leniwi – nie dość się starają, za mało poświęcają w walce o obronę niezależnego wymiaru sprawiedliwości? Może powinni rozpocząć głodówkę, albo podpalić się pod Pałacem Kultury i Nauki. To oczywiście pytanie retoryczne – Piotr Szczęsny podpalił się w centrum Warszawy w październiku 2017 roku. Dziś mało kto o nim pamięta.

Inne przykłady? Nauczyciele – kilka tygodni strajku, wsparcie wielu życzliwych ludzi, informacje w mediach i… żadnych ustępstw ze strony rządu. Wręcz przeciwnie, jest coraz gorzej. Brakuje nauczycieli, sypią się plany lekcyjne, minister Czarnek zamiast zająć się ratowaniem sytuacji głowi się, jak cofnąć podstawę programową do średniowiecza, a przy okazji jeszcze bardziej ograniczyć swobodę działania dyrektorów szkół. I co? Czy widać tłumy na ulicy? Dlaczego nauczyciele są tak nieskuteczni? Jakie mają plany na pokonanie PiS? Redaktor Kolenda-Zaleska chce wiedzieć!

To samo z lekarzami. Protesty regularnie wracają, a pandemia wyraźnie pokazała, jak bardzo potrzebujemy sprawnej ochrony zdrowia. Pod Kancelarią Premiera właśnie powstało białe miasteczko. Słyszymy o pielęgniarkach na kilku etatach, o ratownikach medycznych, którzy sami kupują sobie sprzęt, o tym, że cały system trzyma się tylko dzięki pracy lekarzy w wieku emerytalnym. Ale Naród milczy. Nie tylko nie wylega na ulice w obronie medyków, ale nie widać, aby ten i inne protesty spowodowały tąpnięcie w poparciu dla Kaczyńskiego.

Gdyby jakakolwiek partia wpakowała Polskę w choćby połowę tych kłopotów, w jakie wpakował nas Kaczyński – gdyby skłóciła nas z sąsiadami i USA, przepaliła miliardy złotych na bezsensowne pomysły jak elektrownia w Ostrołęce czy „polski samochód elektryczny”, gdyby naraziła na niebezpieczeństwo utraty pieniędzy z UE, gdyby przez lata okłamywała ludzi na temat katastrofy w Smoleńsku – to miałaby nie 30 proc., ale 3 procent. A tymczasem PiS-owi nie spada. Tak jak nie spadało Donaldowi Trumpowi, chociaż za jego prezydentury na COVID zmarło więcej Amerykanów niż zginęło w II wojnie światowej, chociaż kolejne organy śledcze oskarżały go o malwersacje podatkowe, a kolejne kobiety o molestowanie seksualne.

Jak to możliwe? Coraz częściej dochodzę do wniosku, że istnieje pewna grupa wyborców, która po prostu lubi patrzeć jak świat płonie. Nie jest to większość. Ale przy frekwencji wyborczej na poziomie 50 proc. wystarczy 10 proc. obywateli, którzy na pewno pójdą na wybory i dadzą swojej partii te 20 proc. głosów. Do tego doliczmy kolejną grupę, która może za bardzo Kaczyńskiego nie lubi, ale jest mu w stanie wszystko wybaczyć, bo – choćby pod wpływem telewizji Kurskiego albo gazet Orlenu – jeszcze bardziej nie lubi Tuska. I wystarczy.

Dlaczego więc reszta nie zjednoczy się przeciwko PiS?

Po pierwsze ciągle słyszą, że odsunięcie tej partii od władzy nie jest wcale najważniejsze. Że są inne, bardziej istotne sprawy i że PiS może nie jest idealne, ale niektóre rzeczy robi dobrze, bo „przywraca ludziom godność”. Komu przywraca godność, chciałbym wiedzieć – lekarzom, sędziom, nauczycielom, uczniom, pacjentom w wydłużających się kolejkach? Tych wszystkich ludzi oraz ich rodziny polityka PiS odziera z godności. Mają więc wspólny (!) interes w odsunięciu partii Kaczyńskiego od władzy. Dopóki nie dostrzegą, że jadą na jednym wózku i mają jednego przeciwnika, nic się nie zmieni.

Po drugie, opozycja demokratyczna i inni przeciwnicy PiS muszą działać w granicach prawa i rozsądku. Nie możemy obiecać, że damy lekarzom tysiące złotych podwyżki, nauczycielom zmniejszymy klasy do dziesięciu uczniów, a z 500 plus zrobimy pięć tysięcy. Co więc damy? Nie wiem, bo nie wiemy jak bardzo zrujnowane są rządami PiS finanse państwa. Nie wiemy, ponieważ instytucje nadzorujące zostały przez PiS przejęte i nie spełniają swojej roli. Nie znamy pełnej skali drenowania budżetu.

Po trzecie, media nieustannie dają się łapać na kolejne wrzutki Kaczyńskiego domagając się od opozycji wyrazistego komentarza w każdej sprawie, nawet tam, gdzie PiS dobrze chwyta nastroje społeczne – jak choćby w kwestii ochrony granic, w czym zresztą wspiera rząd Komisja Europejska! Kiedy Donald Tusk mówił, że trzeba migrantów traktować humanitarnie, ale jednocześnie chronić granicę, został skrytykowany jako nie dość opozycyjny. Opozycja powinna mieć plan, który pozwoli jednocześnie wszystkich migrantów wpuścić, granicę ochronić, a na dokładkę popędzić Łukaszenkę z Mińska a Putina z Moskwy. Nie ma? No jak to?

Jeden z idoli mojej młodości, Leopold Łabędź –antykomunista, wybitny znawca ZSRR i emigrant polityczny w Londynie – krytykował wielu zachodnich dziennikarzy za ich naiwne opisy Związku Radzieckiego. Wiedział, że dziennikarze uważają się za niezwykle mądrych ludzi o bardzo niewielkiej władzy. Łabędź krytykował ich, wychodząc z założenia, że ​​są to w większości niemądrzy ludzie o ogromnej władzy. Mają zbiorową moc tworzenia klimatu publicznego, w którym podejmowane są wielkie decyzje polityczne – i popełniane wielkie błędy.

Wielu naszych dziennikarzy i tak zwanych liderów opinii wciąż chyba jeszcze nie rozumie w jak groźnej jesteśmy sytuacji. Wciąż zachowują się tak, jakby na czele państwa stała partia, której co prawda nie lubią, ale partia normalna, demokratyczna. Dlatego zamiast koncentrować się na odsunięciu jej od władzy, koncentrują się na recenzowaniu opozycji. Nie zdziwię się, że jeśli jeszcze w drodze do pośredniaka lub na emigrację będą pomstować nie na Kaczyńskiego, który ich do emigracji zmusił, lecz na opozycję, bo nie była idealnie taka, jaką sobie wymarzyli.

Dlaczego PiS-owi wszystko uchodzi na sucho? Odpowiedź jest prosta. Bo jest oceniany wedle standardów post-sowieckich. A od obecnej opozycji wymaga się standardów skandynawskich. Czy to aby nie perwersja?