Mieć w życiu pod górę…
Dodano: 07.04.2018 | 08:00Na zdjęciu: Adam Bielecki.
Fot. Stanisław Gazda
Żeby mając trzynaście lat wspinać się na Skałki, w wieku piętnastu lat wdrapywać się na Tatry, a rok później zdobyć trzy czterotysięczniki alpejskie, trzeba naprawdę kochać mieć w życiu pod górę…
Ta, położona najbliżej, bo tylko trzydzieści pięć kilometrów od jego domu, miała może ze sto metrów wysokości, więc gdy tylko zbliżał się piątek i koniec lekcji, przenosił Adam Bielecki lotem błyskawicy swoje myśli w ostańce Jury Krakowsko-Częstochowskiej lub pod Tatry, by parę godzin później być tam osobiście i czuć się najszczęśliwszym na ziemi.
I nic się nie zmieniło, nawet po tym, jak spadając z Piku Lenina niemal stracił młode siedemnastoletnie życie. Co zrobił Adam? Pojechał prosto na spotkanie z ekipą, która szykowała się do zdobycia mierzącego sobie ponad siedem tysięcy Króla Duchów – szczytu na granicy Kirgistanu i Kazachstanu.
Z tym kolosem przyszło mu mierzyć się samemu, dlatego, że jako jedyny był zaaklimatyzowany do atakowania tak potężnej góry. I to samotne wejście, jeszcze przecież dziecka, uznane zostało jako jedno z trzech największych osiągnięć polskiego alpinizmu w 2000 roku. Ale żeby zdobyć pierwszy ośmiotysięcznik musiał Adam odczekać pokornie aż jedenaście lat.
Prowadzenie wyjazdów komercyjnych dawało nie tylko możliwość zarobienia pieniędzy na wyprawy w góry wysokie, ale było czymś w rodzaju formacji, szkoły kalkulowania ryzyka. Było przede wszystkim wielką lekcją pokory wobec gór, że ta jest warunkiem niezbędnym, żeby się po nich poruszać. Przykład z późniejszego w czasie zdobywania K2: wspięcie się niemal do połowy góry w ciągu trzech dni, a od czwartego dnia – trzytygodniowe czekanie na tzw. okno pogodowe, które pozwoli podejść ciut wyżej.
Spotkanie w 2011 roku Artura Hajzera – kierownika programu Polski Himalaizm Zimowy, w czasie kiedy wciąż pięć ośmiotysięczników jeszcze nigdy nie odczuło na sobie zimowego wejścia i kiedy organizowane były wyprawy unifikacyjne dla młodych zdolnych, potencjalnych zdobywców – oznaczało dla Adama Bieleckiego tylko jedno: z obranej w życiu drogi nie ma odwrotu…
I była wyprawa na Makalu – piąty co do wysokości szczyt świata, który nauczył Adama, że alpinizmem rządzą emocje, na ogół bardzo skrajne. A to radość z wyjazdu, a to znów strach, co to będzie w tych górach wysokich? Z jednej strony szczęście ze zdobycia pierwszego w życiu ośmiotysięcznika – z drugiej zaś smutek, gdy dwóch kolegów podczas zejścia skazało się, z powodu głębokich odmrożeń, na kalectwo do końca życia.
Zaproszenie przez guru wspinaczkowego do wspólnego zdobywania Kanczendzongi, Adam Bielecki porównuje do zaproszenia debiutującego reżysera do kooperacji przy wspólnym filmie przez filmowca legitymujacego się kilkoma „Oskarami”. Super sprawa – tylko za co? I ta właśnie wyprawa odmieniła życie Adama. Zbiórka społecznościowa, która w nieśmiałych marzeniach miała przez dziesięć dni przynieść 15 tysięcy złotych – w ciągu dwóch godzin dała 30 tysięcy, a w końcowym, dziesiątym dniu było już sześćdziesiąt tysięcy złotych. Taka kwota pozwalała nie tylko na wzięcie udziału w wyprawie, uzupełnienie braków sprzętowych, ale na zrobienie oszczędności na kolejny wypad.
Cieszył Adama zastrzyk pieniędzy, ale kto wie czy nie bardziej radowała go świadomość, że himalaizm, to nie jest tylko jego prywatna sprawa. Nagle okazało się, że tym co robi interesuje się wiele osób i chce go wesprzeć.
Ale taki sen można sobie wyśnić raz. To był więc moment, kiedy trzeba było podjąć decyzję: albo konkretna robota w kopalni, żeby było za co utrzymać rodzinę i odłożyć na wyprawy, albo przejście na zawodowstwo. Wymyślił więc Adam, że „pracę” w jego „firmie” znajdą media, które będą codziennie miały o czym pisać, kibice, którzy będą to kupować, żeby śledzić poczynania, sponsor będzie się cieszył, że ma reklamę w mediach a Adam…będzie miał za co jeździć w góry! A zawodowstwo to trener, dietetyczka, fizjoterapeuta, manager i wiele innych życzliwych osób.
Polskie, narodowe, zimowe zdobywanie K2 miało być zamknięciem pewnej epoki: zdobycie ostatniego niezdobytego zimą ośmiotysięcznika i godne zakończenie ery wypraw narodowych, która zdaje się przemijać, wypraw wypieranych przez komercyjne wejścia na szczyt z tlenem.
Ktoś, kto nie jest zaaklimatyzowany i zostałby przetransportowany na ośmiotysięcznik – miałby przed sobą zaledwie kilka minut życia – po prostu by się udusił. Na sześciu tysiącach metrów jest połowę z tego ciśnienia atmosferycznego, które jest na ziemi, dlatego nie ma się co dziwić himalaistom, którzy usmiechają się pod nosem, gdy słyszą w prognozie pogody zapaowiedź niekorzystnego biometru i ciśnienia lecącego na łeb na szyję…
Od pierwszego momentu, gdy z Nanga Parbat dochodziły coraz bardziej dramatyczne wieści Adam wiedział, że nikt inny, nikt poza nim i Urubko nie weźmie udziału w akcji ratunkowej Élisabeth Revol. Na świecie jest tylko kilkanaście osób, którzy są w stanie wejść zimą na wysokość siedmiu tysieęcy metrów, pod warunkiem, że przeszliby wcześniej aklimatyzację. Gotowe do akcji z marszu były zaledwie trzy osoby: jedna znajdująca się na Evereście i będący “najbliżej” Adam Bielecki i Denis Urubko.
Dla nich najtrudniejsze w całej akcji było… oczekiwanie na śmigłowiec. I bezsilność gdy go nie było, przy malejących z godziny na godzinę szansach na przeżycie. Eli nie opuściła Tomasza. Ona zeszła niżej gdyż słyszała, że śmigłowiec nie doleci na tę wysokość na której się znadowali. Ona miała wskazać drogę ratunku. To cud, że przeżyła i zeszła w dół z tak zaawansowanymi odmrożeniami i bez zabezpieczenia, bez namiotu, bez karimaty…
Adam często jest pytany, czy ta akcja nie przeszkodziła w zdobywaniu K2. Na takie pytanie Adam ma jedną odpowiedź:
– Gdy chodzi o ratunek drugiego człowieka, to nie miało najmniejszego znaczenia – wszystko inne przestaje być ważne. Nie chciałem wracać do kraju, gdzie musiałbym odpowiadać na setki pytań. Wyruszyłem w góry. Wspinając się myśli mi się najlepiej. Łatwiej mi było poradzić sobie z tym, że nie udało się uratować Tomka…
- Pałace Krajny [WIDEO] - 19 maja 2020
- Marny los ruin zamku w Nowym Jasińcu [WIDEO] - 17 maja 2020
- Pośpimy krócej! Tej nocy zmiana czasu na letni! - 28 marca 2020