Najsłynniejszy wyjazd Zawiszy. 30 lat temu Kot i spółka rozbili Lecha Poznań
Dodano: 12.08.2019 | 08:00Na zdjęciu: Jacek Kot w meczu z Lechem Poznań zdobył cztery bramki.
Fot. archiwum Zenona Greinerta
– Takie mecze się pamięta – odpowiada Dariusz Durda zapytany o spotkanie z Lechem Poznań. Jacek Kot także dokładnie zna szczegóły tamtego meczu, choć minęło już sporo czasu. Dokładnie 30 lat temu Zawisza Bydgoszcz rozbił Lecha Poznań w jednym z najsłynniejszych meczów w swojej historii.
Niebiesko-czarni mają kilka meczów-pomników. Na przykład ten z Górnikiem Zabrze w 1977 roku, gdy na trybunach przy Gdańskiej zasiadło ponad 40 tysięcy widzów. W historii zapisało się także spotkanie z GKS-em Jastrzębie w 1989, kiedy zawiszanie, po golach dwóch Dariuszów – Podolskiego i Durdy, wygrali baraż i awansowali do I ligi. W tym samym roku zespół Władysława Stachurskiego rozegrał jeszcze jeden wyjątkowy mecz – z Lechem Poznań. Mecz na tyle niezwykły, że 12 sierpnia 1989 roku ochrzczono później „Dniem Kota”. Ale po kolei.
Ostrzeżenie w sparingu
Spotkanie z GKS-em kończące sezon 1988/1989 i mecz z Lechem w 4. kolejce następnych rozgrywek dzieliło zaledwie sześć tygodni. Przerwa między sezonami była wówczas tak krótka, że 1 lipca zawiszanie świętowali awans do I ligi, a już 30 lipca cieszyli się z pierwszego zwycięstwa w niej, wygrywając ze Śląskiem Wrocław po golu Mariusza Modrackiego. Na przygotowania do sezonu nie było więc dużo czasu.
– Po zwycięstwie z GKS-em Jastrzębie nie mieliśmy jakiegoś respektu przed kolejnymi rywalami. Większość z nas nie grała wcześniej w I lidze, wiec każdy chciał się pokazać – wspomina Dariusz Durda. On, rocznik 1966, był właśnie jednym z tych, którzy mieli wtedy niewiele ponad 20 lat i stawiali pierwsze kroki w najwyższej klasie rozgrywkowej. Oprócz niego byli to też Mirosław Rzepa (21 lat), Dariusz Pasieka (24 lata), Krzysztof Arndt (25 lat) czy Jacek Kot (23 lata). W ich wieku był też Piotr Nowak, który zdążył już wcześniej zadebiutować w I lidze w barwach Widzewa. – Większość była z Bydgoszczy lub okolic, tak jak ja z Torunia albo Darek Pasieka z Chojnic. To chyba była jedna z przyczyn sukcesu, bo każdy dostał tu mieszkanie, osiedlił się i zależało mu na drużynie – wspomina Durda.
Podczas krótkiego okresu przygotowawczego Zawisza wyjechał do Sępólna Krajeńskiego, gdzie w obecności tłumnie zgromadzonej publiczności rozegrał sparing z Lechem Poznań. Zaskakujący wynik – 4:1 dla Zawiszy – został przyjęty jako niespodzianka, ale mało kto wierzył w powtórkę w rozgrywkach ligowych. Jedną z bramek zdobył wtedy Jacek Kot. – Zawsze w sparingach graliśmy z tymi mocniejszymi zespołami. Nie tylko przed tym sezonem, ale też przed poprzednimi. Nie było więc tak, że zupełnie nie wiedzieliśmy, jak oni grają – wspomina dziś były piłkarz Zawiszy.
Wtedy w Sępólnie Kot nie wiedział jeszcze, że czekają go najlepsze tygodnie w karierze. Poprzedni sezon zakończył z 9 golami, ustępując tylko Mariuszowi Modrackiemu (10 bramek). I to właśnie Modracki strzelił jedynego gola we wspomnianym meczu ze Śląskiem na inaugurację sezonu. Trzy dni później Zawisza przegrał w wyjazdowym meczu 2. kolejki z Jagiellonią Białystok, a w następny weekend pokonał u siebie Wisłę Kraków 2:0. Tym razem do siatki trafili Piotr Nowak i Krzysztof Arndt. Kot ciągle czekał na pierwsze trafienie.
W świetle jupiterów
Po udanym początku sezonu Zawiszę czekał wyjazd do Poznania. Lech zaczął rozgrywki od porażki z innym beniaminkiem, Zagłębiem Lubin. – Było wtedy coś takiego jak prawo beniaminka. Z wielką ambicją i oczywiście umiejętnościami wchodziło się do ligi i na takim uniesieniu pierwsze mecze wychodziły bardzo dobrze – wspomina Kot.
Lechowi na początku sezonu wychodziło za to niewiele. W drugiej kolejce „Kolejorz” zremisował w derbach z Olimpią (1:1), a następnie podzielił się punktami z Zagłębiem Sosnowiec, tracąc bramkę w 90. minucie. Mimo to do meczu z Zawiszą przystępował jako faworyt. – W Poznaniu przede wszystkim chcieliśmy nie przegrać – przyznaje Durda. Kot dodaje: Pierwszy wyjazd w Białymstoku przegraliśmy, więc do Poznania jechaliśmy dość niepewni.
Mecz miał zostać rozegrany w sobotni wieczór, co wzbudziło kontrowersje w bydgoskiej prasie. – Gospodarze utrudnili jeszcze bardziej zawiszanom tę próbę, jako że wyznaczyli godzinę meczu na 19:30, a spotkanie toczyć się będzie w świetle jupiterów. Zawisza nie jest przyzwyczajony do takich warunków i dlatego pojedziemy na to spotkanie pełni obaw. Lech ma obowiązek udostępnić stadion na jeden trening o wyznaczonej godzinie meczu, ale dowiaduję się, że proponuje godzinę znacznie późniejszą... – pisał redaktor Gazety Pomorskiej.
Do Poznania oprócz piłkarzy wybrało się ponad tysiąc kibiców Zawiszy. W pierwszych minutach spotkania nic nie wskazywało na to, że będą mieli wiele powodów do radości. Już w 13. minucie Dariusz Skrzypczak wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Dziesięć minut później mogło być 2:0. Sędzia Andrzej Libich podyktował karnego dla lechitów. Piłkę na jedenastym metrze ustawił Czesław Jakołcewicz i… chybił. – Gdyby trafił, to pewnie byśmy dzisiaj nie rozmawiali o tym meczu – wspomina Durda.
Kiepski żart
Czasami sytuacja na boisku może zmienić się diametralnie w ciągu kilku minut. Jakołcewicz mógł dać Lechowi dwubramkowe prowadzenie, ale strzelił obok bramki. Andrzej Brończyk nie musiał sięgać do siatki, a za to już 120 sekund później schylić się po piłkę musiał bramkarz gospodarzy Ryszard Jankowski. Właśnie wtedy, w 25. minucie meczu, Jacek Kot dopiął swego. Mimo 171 centymetrów wzrostu najlepiej odnalazł się w polu karnym i strzałem głową pokonał bramkarza Lecha. Wynik 1:1 utrzymał się do przerwy.
Po zmianie stron na kolejnego gola nie trzeba było długo czekać. Osiem minut po wznowieniu gry Dariusz Durda zakończył swój rajd strzałem zza pola karnego. Jankowski obronił uderzenie, ale wypuścił piłkę z rąk. – Byłem nauczony, że po każdym strzale mam biec do bramkarza. Kiedy zgubił piłkę, ja byłem blisko, chyba nawet go przeskoczyłem i kopnąłem do bramki – wspomina Kot, który w ten sposób strzelił swoje drugiego gola w meczu i w I lidze.
Jak po trzydziestu latach wspomina bohater tamtego meczu, bramka na 2:1 podrażniła lechitów, którzy ruszyli do ataków i zaczęli mniej uwagi poświęcać obronie. W 60. minucie było już 3:1. Znowu pokazał się Durda, który dograł na skraj pola karnego do Kota. Ten strzelił, a bramkarz nawet nie zdążył zareagować. – Powiem nieskromnie, że kilka moich dograń do Jacka i Piotra Nowaka było w tym meczu przedniej marki – wspomina ze śmiechem Durda.
Kot nie poprzestał na hat-tricku. Gdy w 67. minucie Nowak został sfaulowany w polu karnym, to on ustawił piłkę na jedenastym metrze i po raz czwarty pokonał Jankowskiego. Dzieła dokończył Nowak, na kwadrans przed końcem ustalając wynik na 5:1. – To był wyrównany mecz, obie drużyny miały sytuacje. Ale my wykorzystaliśmy większość tych, które stworzyliśmy. Po kolejnych golach Lech tracił animusz, a my czuliśmy się coraz pewniej. Czekaliśmy na okazje, a one przychodziły – wyjaśnia Kot.
Wieczorem w redakcjach bydgoskich gazet rozdzwoniły się telefony od czytelników, pytających o wynik meczu. – Przeważająca większość fanów Zawiszy nie chciała wierzyć w tak efektowne zwycięstwo 5:1. Niektórzy posądzali nas o kiepski żart – pisał w relacji ze spotkania dziennikarz „Pomorskiej”.
Tylko i aż czwarte miejsce
Kot do dzisiaj pozostaje najlepszym strzelcem Zawiszy w historii występów w Ekstraklasie. Przez pięć sezonów uzbierał 25 goli. Najskuteczniejszy był właśnie latem 1989 roku. Cztery dni po meczu z Lechem zdobył bramkę w meczu ze Stalą Mielec. Na koniec sierpnia dołożył jeszcze dwie przeciwko Widzewowi. W większości informacji o tym spotkaniu można znaleźć informację, że jednego z goli strzelił Mirosław Milewski. Jak jednak wyjaśnia Zenon Greinert w książce poświęconej historii Zawiszy, po strzale Milewskiego piłka trafiła w słupek, co słusznie zauważono w relacji „Sportu”. Do siatki skierował ją właśnie Kot, który w listopadzie wpisał się jeszcze na listę strzelców w wygranym 4:0 meczu z Zagłębiem Sosnowiec.
Osiem bramek zdobytych jesienią to też bilans całego sezonu. W rundzie wiosennej Kot nie zdołał trafić do siatki. – W okresie przygotowawczym wszystko było dobrze, ale na samym początku rundy nabawiłem się problemów z mięśniami brzucha. W medycynie były wtedy inne czasy, a kadra była wąska i trzeba było grać. Kontuzja ciągnęła się za mną całą wiosną i niestety dorobku już nie powiększyłem – wspomina Kot.
Mimo że Kot nie strzelał, to wiosną Zawisza ponownie znalazł sposób na lechitów. Na Gdańskiej wygrał 2:0 po golach Nowaka i Arndta. Dzięki temu awansował na trzecie miejsce w tabeli, a poznanianie spadli na piąte. – Lech był jedną z tych drużyn, z którymi zawsze dobrze nam się grało. Nie leżały nam za to Legia i GKS Katowice – mówi Durda. Miesiąc po drugim meczu z Lechem Zawisza pokonał Ruch Chorzów i po raz pierwszy w historii został liderem tabeli I ligi. Pozycję tę stracił jednak już tydzień później, przegrywając na własnym boisku właśnie z Legią. Następnie stracił jeszcze punkty z Zagłębiem Lubin i także wspomnianym przez Durdę GKS-em Katowice. O meczu z klubem Mariana Dziurowicza, wówczas jednego z najważniejszych ludzi w PZPN, 52-latek do dziś myśli z żalem. – Przegraliśmy frajersko po bramce, której według nas nie było – wspomina. Historia tamtych meczów to już jednak temat na zupełnie inny artykuł. Zawisza skończył sezon 1989/1990 na czwartym miejscu, które Durda określa jako „feralne”. Nie było ani podium, ani awansu do Pucharu UEFA. Mistrzem Polski został… Lech Poznań.
4. kolejka I ligi piłki nożnej – 12 sierpnia 1989
LECH POZNAŃ – ZAWISZA BYDGOSZCZ 1:5 (1:1)
bramki: Dariusz Skrzypczak 13′ – Jacek Kot 25′, 54′, 60′, 67′-karny, Piotr Nowak 75′
Lech: Jankowski – Rzepka, Jakołcewicz, Łukasik, Kryger, Kofnyt (46′ Bereszyński), Bayer, Skrzypczak, Janeczek, Trzeciak (46′ Juskowiak), Pachelski.
Zawisza: Brończyk – Rzepa, Jarosz, Kwaśniewski, Pasieka, Durda, Straszewski, Modracki, Arndt, Kot, Nowak.
- Stadion Polonii, komunikacja miejska i port w Emilianowie. PiS z poprawkami do budżetów - 11 grudnia 2024
- Maksymilian Pawełczak i Wiktor Przyjemski nagrodzeni na FIM Awards na Majorce - 10 grudnia 2024
- Aktywnie w Bydgoszczy. Jaka oferta zajęć sportowych dla seniorów? - 27 listopada 2024