Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

„Naturalna” – lokal z potencjałem, o który trzeba dbać [RECENZJA]

Dodano: 05.01.2019 | 00:28

Na zdjęciu: "Naturalna". Jak dla mnie na trójkę z plusem. To za potencjał.

Fot. Stanisław Gazda

Na rogu Pomorskiej i Cieszkowskiego, w kamienicy, w której wcześniej zlokalizowana była Galeria Autorska oraz inicjatywa społeczna Czytelnia, od kilku miesięcy działa wegańsko-wegetariańska restauracja „Naturalna.”

Recenzja przygotowana incognito. Właściciele i obsługa restauracji nie wiedzieli o wizycie naszego dziennikarza.

Po wejściu do lokalu z mroźnego, rześkiego zewnętrza – wewnątrz uderza ciepły podmuch powietrza, z dającymi się wyczuć zapachami z kuchni. Na szczęście nie są odrzucające. Są nawet przyjemne i zdradzają charakter lokalu: kuchnia wegańsko-wegetariańska z domieszką orientu.

Wystrój sprawia wrażenie, jakby lokal wciąż dopracowywał swoją formułę i klimat. Jest więc trochę aranżacji industrialnej, trochę meblowego komisu, coś z oranżerii, coś ze sklepu kolonialnego i PRL-owskiej jadłodajni oraz kawałek zupełnego bezguścia w postaci podłogi.  Broń Boże – nie krytykuję, bo może również na tym właśnie polega naturalność „Naturalnej”!?

Uśmiech i życzliwe podejście obsługi, to coś co zawsze łagodzi obyczaje. A nawet potrafi zaradzić na przytrafiający mi się trzynasty numerek zamówienia. Mogę go bez problemu  zamienić na ósmy. To i tak nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, gdyż jestem w stu procentach pewien, co chcę zamówić. Dziś mam ochotę na: zupę gulaszową z cieciorki i czerwonej soczewicy z dodatkiem batatów, pomidorów, oraz kolendry. Dość sporej wielkości miseczka tej sytej i rozgrzewającej zupy kosztuje 12 zł. Zupa jest bez zarzutu. Jak ktoś potrzebuje dodać odrobinę przyprawy maggi, to ma ją pod ręką, wraz z solą i oliwą.

Na drugie danie biorę coś, co jest duże i już w samej nazwie ma spory pierwiastek optymizmu – „Miska Mocy” (falafele, gulasz z cieciorki, warzywa grillowane, szalotka, burak, marchewka, jarmuż, kiszony ogórek, piklowana papryczka, pasta z białej fasoli, wegański sos miętowy, pita).

Najpierw jedzą oczy i te są zachwycone. Tyle że elementy składowe dania tak szczelnie wypełniają głęboki talerz, iż jeszcze dołożenie tam miseczek: jednej z pastą z białej fasoli i drugiej z sosem, tylko denerwuje i utrudnia sięganie po chociażby grillowane warzywa. Te nie wydają się być świeżo przygotowanymi – sprawiają wrażenie na nieco „zmęczonych” pobytem w lodówce. Generalnie są mdłe i jakieś bez wyrazu. Nie najszczęśliwszym rozwiązaniem jest podanie po sąsiedzku niemal tych samych warzyw: jednych w zaprawie z oliwy, drugich zmieszanych z kuskusem. Zwłaszcza, że wszystkie są zimne, co nieciekawie kontrastuje ze stosunkowo ciepłymi falafelami.

A już kompletnym nieporozumieniem (szczególnie gdy klient jako zupę zamawiał gulasz z cieciorki) jest ponowne podanie go w daniu „Miska Mocy”, tyle że w wersji zminimalizowanej, no i niestety również niepodgrzanej.  Uważam, że można by się było postarać o zmianę zawartości małej miseczki na dnie głębokiego talerza i umieszczenie w niej próbki z inną  zupą z menu.  Można by też pomyśleć nad zmianą kształtu naczynia – jedzenie tak ściśle ze sobą stłoczonych składników potrawy, ułożonych na pochyłych brzegach miski, zdecydowanie odbiera przyjemność konsumpcji.

Zupełnym zaskoczeniem były również znajdujące się na pochyłościach miski plastry buraków o średnicy buraków – twarde i bez smaku. Jeszcze większą niespodzianką była odpowiedź kelnerki na pytanie: dlaczego takie są – „bo są surowe”… Jeżeli w zamyśle miało to być carpaccio, to buraki powinny być uprzednio upieczone i na litość boską, nie mieć plastrów grubości 3 mm!

Za to falafele są naprawdę dobre i dobrze doprawione, szybko jednak zapychają, gdyż ilość sosu nie wystarcza na poradzenie sobie z czterema kuleczkami. I na nic się zda jeden rozpołowiony pomidorek koktajlowy, a już na pewno nie pomogą w przełykaniu kiszone ogórki, które są bardziej słone niż kwaśne. No i jak pięść do nosa pasują dodane do dania chrupki z jarmużu…

Lokal na pewno nie jest zły. Gdyby tak było, nie miałby w „necie” tylu pozytywnych recenzji i kilka minut po trzynastej zajętych prawie wszystkich stolików. Zresztą znajomi, których tam spotkałem oraz inni współbiesiadnicy zapytani o wrażenia smakowe, bardzo chwalili zamówione przez siebie dania.

Słyszę, że smoothie i shoty są genialne, a burger z buraka z kaszą jaglaną, pieczonymi ziemniakami, sałatką i wegańskim sosem BBQ byłby daniem niemal idealnym, gdyby wrażenia nie zepsuł… jeden niedopieczony ziemniak. Falafelki też smakowały, z tym że byłoby zdecydowanie korzystniej, gdyby kuskus z warzywami podany został na ciepło.

To miejsce naprawdę ma potencjał, tylko trzeba o niego nieustanie dbać…