Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Nowa, lepsza Unia? [FELIETON RADOSŁAWA SIKORSKIEGO]

Dodano: 10.05.2021 | 12:10

Na zdjęciu: Radosław Sikorski pełni funkcję europosła od 2019 roku.

Fot. mat. nadesłany

Szanowni Państwo!

Nie wiemy jeszcze kiedy skończy się epidemia koronawirusa i jakie będą jej długofalowe skutki. Wiemy jednak, że zmiany, jakie przyniesie, obejmą nie tylko politykę zdrowotną i na pewno nie ograniczą się do pojedynczych krajów. Musimy być na te zmiany gotowi. Nie jesteśmy.

Coś się skończyło?

W analizach publikowanych w zachodnich mediach przyjęło się pisać, że pandemia zadziałała jak wielki „przyspieszacz” problemów, z którymi mierzyliśmy się już wcześniej. A sam kryzys dał politykom możliwość bardziej zdecydowanych działań, bo takie są oczekiwania obywateli.

To dlatego nowy amerykański prezydent już przeznacza biliony dolarów na pomoc amerykańskiej gospodarce. Jednocześnie zapowiada kolejne pakiety inwestycyjne oraz daleko idące reformy polityki energetycznej, składa obietnice szybkiego osiągnięcia neutralności klimatycznej, a w polityce zagranicznej chce na nowo układać relacje z Chinami i Europą. I otwarcie przyznaje, że planuje dokonać „zmiany paradygmatu” – głębokiej reformy zasad, na jakich opiera się amerykańska polityka wewnętrzna i zagraniczna. Czy mu się to uda, jeszcze nie wiemy. Wiemy jednak, że poważny zwrot dokonuje się także w Unii Europejskiej.

„Zmiana paradygmatu integracji polega na tym, że podstawową funkcją Unii przestaje być odpowiedź na wewnętrzne problemy Europy (zapewnienie pokoju, jednoczenie kontynentu, pojednanie), a staje się nią odpowiedź na wyzwania przychodzące z zewnątrz (zmiany klimatyczne, konfrontacja geopolityczna, pandemia, niekontrolowane migracje). W ten sposób Unia odpowiada także na oczekiwania obywateli zaniepokojonych konsekwencjami globalizacji”.

To fragment bardzo interesującego raportu przygotowanego przez Fundację Batorego, pt. „Nowy rozdział. Transformacja Unii Europejskiej a Polska”.

Jego autorzy – Szymon Ananicz, Piotr Buras, Agnieszka Smoleńska – słusznie dostrzegają, że dotychczasowy model integracji europejskiej wyczerpuje się. Musimy pamiętać, że zalążki tego, co dziś jest Unią Europejską tworzono w zupełnie innych warunkach – zaledwie kilkanaście lat po II wojnie światowej, kiedy pamięć o niej była jeszcze żywa oraz w cieniu zimnej wojny i wyścigu zbrojeń pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Jednym z celów powołania nowej organizacji międzynarodowej było oddalenie groźby kolejnej wojny. Poszczególne kraje miały też swoje własne, rozmaite interesy. Niemcy zachodnie próbowały między innymi oddalić się od nazistowskiej przeszłości i wrócić do grona „normalnych” państw, Francja chciała podbudować malejące wpływy na arenie międzynarodowej, biedne Włochy liczyły na wzrost gospodarczy, a państwa Beneluksu na zabezpieczenie swojej suwerenności.

Przez całe dekady to właśnie pamięć wojny i jej skutków, a także rywalizacja kapitalistycznego zachodu z komunistycznym wschodem były silnikami napędzającymi integrację. Ale 75 lat po zakończeniu wojny i 30 lat po upadku komunizmu te przesłanki przestają działać. Doświadczenia, a co za tym idzie wrażliwość Europejczyków urodzonych w latach 80. i 90. są inne niż tych, którzy pamiętali wojnę, widzieli jej skutki lub przynajmniej znali ją z opowieści rodziców.

Od lat mówiono w Europie, że Unia potrzebuje w związku z tym nowego „paliwa”, nowych argumentów na rzecz integracji, które lepiej trafią do młodszych pokoleń. W Polsce z początku tego nie dostrzegaliśmy. Cieszyliśmy się ze wstąpienia do UE zaledwie 15 lat po upadku PRL i koncentrowaliśmy na rozwiązywaniu podstawowych problemów – wysokiego bezrobocia, braku kapitału inwestycyjnego, czy przestarzałej infrastruktury. Wciąż mamy w tych obszarach wiele do nadrobienia. Co prawda w latach 2008-2015, podczas rządów PO-PSL, wskaźnik PKB na głowę mieszkańca wzrósł w Polsce z 56 do 69 procent średniej unijnej, czyli o 13 punktów procentowych. Ale w czasie rządów PiS wzrost zwalnia – od 2016 do 2019 roku przyrósł z 69 procent do 73, tylko o 4 punkty procentowe.

Spowolnienie następuje z kilku powodów. Nieudolność Zjednoczonej Prawicy, niezdolność do szukania sojuszników w Europie i poświęcanie energii na kłótnie o praworządność zamiast budowania pozycji kraju odgrywają najważniejszą rolę. Ale zacietrzewione spojrzenie na Unię nie pozwala także dostrzec zmian, jakie w niej zachodzą, a o których piszą autorzy wspomnianego raportu.

Nowe wyzwania, nowe szanse

Ostatnie miesiące pokazały nam jak na dłoni, że znaleźliśmy się w nowej globalnej rzeczywistości. Czasy, w których Stany Zjednoczone były jedyną i dominującą potęgą na świecie, a Europa mogła się rozwijać korzystając z amerykańskiego „parasola ochronnego” odchodzą do lamusa. Amerykanie od dawna domagają się większego zaangażowania Europy w swoją obronność. I te oczekiwania będą rosły, zwłaszcza teraz, gdy Waszyngton musi ułożyć relacje z Pekinem. Globalne ambicje Chin rosną proporcjonalnie do wzrostu gospodarki. A amerykańscy sojusznicy w regionie – jak Japonia, Korea Południowa, Tajwan, czy Australia – są coraz bardziej zaniepokojeni i oczekują potwierdzenia amerykańskich gwarancji dla swojego bezpieczeństwa.

To przesunięcie zainteresowania Amerykanów zmusza Europejczyków do wzięcia większej odpowiedzialności za siebie. A to z kolei powinno skłaniać do bliższej współpracy w dziedzinie obronności. Możemy na tę zmianę spojrzeć jak na problem, a możemy jak na szansę. W swoim niedawnym wystąpieniu o priorytetach polskiej polityki zagranicznej mówiłem, że po odebraniu władzy PiS staniemy się „liderem projektu tworzenia europejskiej obronności”. Zaproponowałem między innymi utworzenie Legionu Europejskiego, czyli pierwszej złożonej z ochotników jednostki podległej instytucjom unijnym.

Równie ważny jest jednak udział Polski i polskiego przemysłu we wspólnych projektach realizowanych przez państwa unijne. Jak piszą autorzy raportu „po raz pierwszy w historii Unia współfinansuje programy na rzecz rozwoju zdolności obronnych, kładąc nacisk na programy badawczo-rozwojowe, co na dłuższą metę ma pogłębić integrację przemysłu obronnego w Europie i wzmocnić rynek zbrojeniowy, a także wyposażyć Wspólnotę w technologie nowej generacji”.

Moim zdaniem środki przeznaczane na Europejski Fundusz Obrony są zdecydowanie zbyt skromne (8 miliardów euro na 7 lat), ale sam jego fakt ustanowienia to krok w dobrym kierunku, na którym Polska może zyskać.

Tymczasem, w odpowiedzi na wezwania do lepszej koordynacji działań państw UE w dziedzinie obronności, słyszymy ze strony rządu (i nie tylko), że w ten sposób możemy zaszkodzić naszym relacjom ze Stanami Zjednoczonymi. Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie! Stany Zjednoczone chcą mieć w Unii solidnego partnera, który będzie w stanie zdjąć z Waszyngtonu część odpowiedzialności za utrzymanie bezpieczeństwa – przynajmniej w swoim najbliższym otoczeniu. Powołanie Legionu Europejskiego i lepsza współpraca Europejczyków w dziedzinie obronności to dla Amerykanów jednoznaczna korzyść, a nie powód do niepokoju.

Jednocześnie narasta po obu stronach Atlantyku przekonanie o konieczności dokonania prawdziwej rewolucji w polityce energetycznej. Co ważne, o planach takich jak neutralność klimatyczna mówi się już nie tylko w kategoriach ochrony środowiska czy powstrzymywania globalnego ocieplenia. Coraz częściej nacisk kładzie się na korzyści dla gospodarki – między innymi nowe technologie i nowe, dobre miejsca pracy.

Europejski Zielony Ład, czyli całościowy program reformy sektora energetycznego, to nie tylko inwestycja w odnawialne źródła energii, ale też w przemysł oraz badania i rozwój. Autorzy raportu twierdzą – nieco na wyrost – że jest on „on najbardziej ambitnym i największym projektem integracji europejskiej w jej dziejach”, a „pod względem skali ambicji przyćmiewa nawet utworzenie jednolitego rynku czy wprowadzenie wspólnej waluty”.

Bez wątpienia, EZŁ to ambitne przedsięwzięcie. A Zjednoczona Prawica, zamiast wykorzystać pojawiającą się szansę, woli mamić ludzi obietnicami podtrzymywania kopalni węgla przy życiu przez kolejne dekady. Przemiana polityki energetycznej krajów UE i tak będzie się dokonywać. W ciągu najbliższych miesięcy Komisja Europejska przedstawi projekty rozwiązań, które zmierzają do redukcji emisji dwutlenku węgla do roku 2030 o 55 procent w porównaniu z rokiem 1990. Nowe przepisy będą miały wpływ na rozmaite sektory gospodarki (transport, przemysł, rolnictwo). Wszystko wskazuje na to, że koszty biernego oporu będą większe niż koszty reform. A Polska coraz bardziej wygląda jak kraj, który w epoce komputerów upiera się, że będzie liczyć na liczydłach.

Obok wspomnianych już trzech czynników wpływających na przemiany Unii – pandemia, Europejski Zielony Ład i zmieniający się układ sił na scenie globalnej – autorzy raportu wymieniają jeszcze jeden: Brexit. Faktycznie, wyjście Wielkiej Brytanii miało wiele ważnych konsekwencji. W tym kontekście warto wspomnieć o dwóch. Po pierwsze, podniosło znaczenie krajów strefy euro – w 2019 roku 19 krajów strefy euro odpowiadało za 85,5 procenta PKB całej Unii. Po drugie, Wielka Brytania od dawna była krajem przeciwnym pogłębianiu integracji i lansującym raczej jej poszerzanie.

Czego nam brakuje

Wszystkie powyższe wyzwania łączą się z kolejną zmianą, która powinna dokonać się w Unii, jeśli ma znaleźć dla siebie miejsce w zmieniającym się porządku globalnym. To wspólna polityka zagraniczna. Państwa członkowskie powinny rozstrzygać różnice na forum unijnym, ale wobec podmiotów zewnętrznych występować wspólnym frontem. To w tym celu stworzono stanowisko Wysokiego Przedstawiciela ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa, który jest jednocześnie wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej. Wkrótce powstała Europejska Służba Działań Zewnętrznych czyli europejskie MSZ.

W Traktacie o Unii Europejskiej – wynegocjowanym przez rząd PiS i ratyfikowanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zapisano między innymi, że „Państwa Członkowskie popierają, aktywnie i bez zastrzeżeń, politykę zewnętrzną i bezpieczeństwa Unii w duchu lojalności i wzajemnej solidarności”. A ponadto „powstrzymują się od wszelkich działań, które byłyby sprzeczne z interesami Unii lub mogłyby zaszkodzić jej skuteczności jako spójnej sile w stosunkach międzynarodowych”. Daleko nam do realizacji tego ideału.

Zgadzam się z główną tezą raportu, że zmienia się model integracji i cele, jakie stawia sobie Unia Europejska. Ale trzeba podkreślić – nawet wyraźniej niż robią to autorzy – że nie jest to proces skazany na sukces. Nowe priorytety mogą wywoływać opór części obywateli, jeśli będą niezrozumiałe.

Polskie władze, jak na razie, nie tylko nie biorą udziału w transformacji Unii. One zdają się jej w ogóle nie dostrzegać. Dlatego to na opozycji spoczywa obowiązek przypominania, że członkostwo w UE – także tej zreformowanej – jest najlepszym narzędziem obrony polskich interesów. I że zamiast się z Unią kłócić, lepiej ją współtworzyć.