Onet: Czy przy budowie szpitala polowego w Warszawie mogło być zagrożone zdrowie bydgoskich żołnierzy? Jest zawiadomienie do Żandarmerii Wojskowej
Dodano: 15.11.2020 | 16:18Na zdjęciu: Zawiadomienie w sprawie narażenia żołnierzy na utratę zdrowia, a nawet życia trafiło już do Żandarmerii Wojskowej. Na razie nie wiadomo, jakie będą jego dalsze losy.
Fot. Szymon Fiałkowski
Czy podczas budowy szpitala polowego w Warszawie dowództwo mogło narazić bydgoskich żołnierzy na zakażenie koronawirusem i poważne konsekwencje zdrowotne? Między innymi takie pytanie stawiają zajmujący się sprawą dziennikarze Onetu. Zawiadomienie przeciwko czworgu oficerom trafiło już do Żandarmerii Wojskowej.
W październiku podjęto decyzję o budowie polowego szpitala wojskowego dla żołnierzy oraz pracowników Ministerstwa Obrony Narodowej. W kilkudziesięciu kontenerach umieszczonych na pograniczu Bemowa i gminy Stare Babice miało znaleźć się miejsce dla nawet 150 pacjentów. Decyzja była związana z rosnącą wówczas liczbą zakażeń wirusem SARS-CoV-2.
Do budowy oddelegowano na początku drugiej połowy października żołnierzy z Głogowa oraz Kazunia (woj. mazowieckie). Pierwszy etap budowy trwał tydzień. Zakończył się 25 października. Wówczas do stolicy skierowano załogę 1. Wojskowego Szpitala Polowego w Bydgoszczy. Jak pisze Onet, w tym gronie byli: lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni oraz logistycy i żołnierze z ukończonym kursem pierwszej pomocy. Łącznie, wliczając dowódców, 34 osoby.
Jak podają dziennikarze Onetu, na miejscu – zamiast instalacji aparatur medycznych i przygotowywania pomieszczeń do przyjęcia pacjentów – na bydgoskich żołnierzy czekała konieczność dokończenia budowy szpitala. W tych pracach miały uczestniczyć nawet kobiety. Jedna z nich już pierwszego dnia doznała urazu pleców. Pomimo tego pozostała w jednostce przez kolejne dni.
Ale znacznie poważniejsze sygnały miały docierać od żołnierzy, którzy wykazywali podwyższoną temperaturę w trakcie prac. Mógł to być bowiem jeden z symptomów świadczący o zakażeniu koronawirusem. Z informacji Onetu wynika, że osobom oddelegowanym do pracy w Warszawie nie przeprowadzono jednak przez wyjazdem testów. Konieczności takiej mieli nie widzieć dowódcy jednostki.
Sytuacja znacznie skomplikowała się, gdy w nocy z 2 na 3 listopada u jednej z kobiet – oprócz gorączki – pojawiły się wymioty. Wówczas dowódcy mieli podjąć decyzję o przetransportowaniu jej do Bydgoszczy. Tyle że… z dwoma innymi żołnierzami – kierowcą oraz kobietą, która doznała kilka dni wcześniej urazu kręgosłupa podczas prac przy budowie szpitala.
W tej sposób cała trójka znalazła się w samochodzie jadącym przez kilka godzin do Bydgoszczy. Co więcej, jak informuje Onet, kobieta wjechała na teren swojej macierzystej jednostki (kobietę z urazem wysadzono wcześniej). I tu pojawiają się rozbieżności, bo rzecznik 1. Wojskowego Szpitala Polowego w Bydgoszczy mjr Iwona Manos twierdzi, że „żołnierz miała polecenie zgłoszenia się do 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką”, ale „tego polecenia nie wykonała”. Z informacji zebranych przez Onet wyłania się jednak chaos decyzyjny. Pierwotnie żołnierzom faktycznie zakazano wjazdu na teren jednostki, ale później tę decyzję zmieniono. Mieli za nią stać: kpt. Robert Wilczewski, etatowy dowódca kompanii oraz płk Wojciech Wójcicki (komendant szpitala) i jego podwładny ppłk Sławomir Miszkurke. „W ten sposób chora żołnierz naraziła na dalsze zakażenia szereg innych osób” – czytamy w Onecie.
Test przeprowadzony po kilku godzinach kobiecie jeszcze tego samego dnia dał wynik pozytywny. I to z tymi wydarzeniami ma związek zawiadomienie do Żandarmerii Wojskowej, do którego dotarli dziennikarze Onetu. Odtworzony jest w nim cały schemat działań związany z pracami przy budowie szpitala, jak i problemami zdrowotnymi, przede wszystkim żołnierz, która uzyskała potwierdzony wynik testu na obecność koronawirusa. W zawiadomieniu znajduje się wniosek o ściganie: płk. Wójcickiego, ppłk. Miszkurki, kpt. Wilczewskiego oraz dowódcy pionu medycznego por. Joanny Matyjaszczyk-Szpott. Ta ostatnia miała być współodpowiedzialna za zatajenie stanu zdrowia kobiety. Zwłaszcza że – jak czytamy – w Warszawie znajduje się Wojskowy Ośrodek Medycyny Prewencyjnej, gdzie mógł być pobrany wymaz od gorączkującej żołnierz.
Szpital wojskowy w Bydgoszczy w korespondencji z Onetem stwierdził, że kobieta została odesłana w związku z „pogorszeniem stanu zdrowia po przebytym kilka miesięcy wcześniej zabiegu w obrębie klatki piersiowej”, a w momencie wyjazdu z Warszawy miała być „bezobjawowa”. Dziennikarze zwracają jednak uwagę, że później dowództwo nie chciało początkowo zgodzić się na jej wjazd na teren jednostki, o czym piszemy wyżej.
Wątpliwości budzą również inne okoliczności. Chodzi między innymi o twierdzenie, że zakażona kobieta miała kontakt wyłącznie z pięcioma innymi żołnierzami (tylko im zrobiono wymazy, jedno badania wykazało zakażenie SARS-CoV-2). Sami obecni w stolicy bydgoscy żołnierze twierdzą natomiast, że cała 34-osobowa grupa miała ze sobą nieustanny kontakt. A należy pamiętać, że na budowie pracowali również cywile. Ilu z nich mogło mieć kontakt z zakażoną? Nie wiadomo.
Nie wiadomo także, jakie będą dalsze losy zawiadomienia do ŻW, ponieważ jej rzecznik ppłk Artur Karpienko nie odpowiedział na pytania dziennikarzy. Mąż zaufania, który złożył w imieniu żołnierzy zawiadomienie, ma być z kolei przeniesiony do innej jednostki. „Złożył odwołanie od tej decyzji, ale nie ma szansy, żeby je uznano” – podsumowuje jeden z informatorów Onetu.
- Brawurowa ucieczka ulicami i chodnikami miasta. Sprawca zmyślił historię o kradzieży auta - 28 kwietnia 2022
- Pijany motocyklista doprowadził do zderzenia w parku przemysłowym. Tragedia była o krok - 28 kwietnia 2022
- Zabytkowe kamienice w Bydgoszczy idą do renowacji. W tym roku tylko trzy - 28 kwietnia 2022