Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Reportaż: Babia Wieś tąpnęła [ZDJĘCIA]

Dodano: 20.11.2017 | 16:15

Na zdjęciu: Pięknięty dom przy ul. Babia Wieś 8.

Fot. Stanisław Gazda

Bydgoskie portale internetowe informowały w niedzielę o pęknięciu ściany w kamienicy nr 8 na Babiej Wsi oraz uszkodzeniu ulicy, którą drogowcy zdecydowali się zamknąć dla ruchu, o ewakuacji jedenastu osób z budynku, o wyłączeniu gazu. Zastanawiano się, czy w poniedziałek ulica zostanie przywrócona do ruchu i Babią Wsią znowu pojadą tramwaje. Nikt nawet się nie zająknął, że przy Babiej Wsi 8 ludzie przeżywają dramat…

Ulicą Babia Wieś jeździło się, gdy na Toruńskiej, przed wjazdem na rondo Bernardyńskie tworzyły się korki. Można było dzięki temu zyskać na kilkuset metrach i na czasie. Teraz przed skrętem w Babią Wieś przestrzega znak „droga bez przejazdu”. Jedynymi, których ten zakaz nie dotyczy, są mieszkańcy licznych posesji przy Babiej Wsi. Ale i oni nie dojadą dalej niż do budynku nr 8. Tam stoją barierki ze znakiem „zakaz wjazdu”.

Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu był to najruchliwszy fragment ulicy, wykorzystywany przez dojeżdżające na teren pobliskiej budowy potężne ciężarówki. Wywoziły ziemię z miejsca, gdzie na dwóch działkach należących do Nordic Development stanąć ma piętnastopiętrowy budynek „Nordic Astrum”.

Starszy jegomość, który właśnie wyszedł na spacer z pieskiem mówi, że te dziury w jezdni i kilkunastometrowe pęknięcie wzdłuż ulicy, wyglądające jak po lekkim trzęsieniu ziemi, to wina tych ciężarówek z budowy. Jakby na ironię, obok skromnej tablicy informacyjnej m.in. o jej inwestorze, wykonawcy i kierowniku, stoi potężna z napisem: „Bezpieczna Budowa”.

Patrząc na fronton kamienicy z numerem ósmym, nietrudno nie zauważyć kilkucentymetrowego pęknięcia w murze, przebiegającego pomiędzy dwoma oknami. Przez firanki w nich zawieszone widać, że ktoś jest w środku. A przecież pisano o ewakuacji…

Pukam do jednych z drzwi z zerwaną plombą z pieczątką „Komisariat Policji Szwederowo”. Otwiera je młoda kobieta. Zawieszony na mojej szyi aparat fotograficzny, okazuje się wspaniałą przepustką do środka.

Może pan zrobić zdjęcia, jakie zniszczenia są w pokojach – zaprasza pani w średnim wieku, która właśnie pojawiła się w sieni. Towarzyszący kobiecie postawny mężczyzna,  wskazuje ręką drogę.

Państwo Danuta i Przemysław Rozpłochowscy prowadzą do ściany przy oknie. Pod jego parapetem widać spore, lekko zygzakowate pęknięcie, biegnące wzdłuż okna i kończące się przy podłodze. To po prawej stronie jednego z okien. Od kącika parapetu drugiego okna, tyle że w lewą stronę, przebiega podobne pęknięcie.

Przechodzimy do drugiej, dobudowanej części budynku. Tam również policja przykleiła na drzwiach papierowe plomby. I tu spękania biegną przy oknach. Tych samych, między którymi przebiega pęknięcie widoczne na zewnątrz budynku. Delikatniejsze spękania widoczne są też między oknami i sufitem.

Z ust gospodarza słyszę, że stara część kamienicy ma już ze sto pięćdziesiąt lat. Nowsza dobudówka – niewiele ponad sześćdziesiąt. Zrobione solidnie, z dobrych materiałów. To nie ma prawa runąć.

Pan Przemysław jest szczery i gościnny do bólu. Kawy, czy herbaty nie proponuje, bo nie ma jak wody zagotować. Wczoraj odcięto dopływ gazu. Ale wódka, piwo – jak najbardziej – zachęca z uśmiechem.

Oj, chłopie, tobie się jeszcze chce śmiać? – karci męża po cichutku, pod nosem pani Danuta, i proponuje, by to on wszystko opowiedział, jest przecież właścicielem kamienicy. W końcu kobieta daje się ubłagać. Wspomina, że w sobotę była z wnukiem w części kamienicy przeznaczonej pod wynajem. Właśnie w tym dniu miała do niej zadzwonić kobieta, która zdecydowała się tam zamieszkać. Pani Danuta wzięła aparat, żeby zrobić dla niej zdjęcia pokoju. Było wtedy pół do dziesiątej. Gdy ponownie przyszła w to samo miejsce o pół do pierwszej, chcąc jeszcze trochę posprzątać w pokoju, z przerażeniem odkryła, że ściany są popękane. W ogóle nie było słychać, że się coś dzieje. Za oknem ulica, kilkadziesiąt metrów dalej budowa…

Już na samą myśl o niej pani Danuta ma takie nerwy… Gdy 19 września wbijali w ziemię pale, to w kredensie szklanki same „chodziły”, powypadały rzeczy z szafy. Tak po prawdzie, to ten dom cały czas się trząsł. Ilekroć tylko przejeżdżały pod jego oknami potężne ciężarówki. Nie dziwota, że Babia Wieś jest cała popękana.

Zawołałam do domu kierownika budowy. A on na to: „Wie pani, jest budowa, to tak musi być, ale jak przejdziemy na drugą stronę, bliżej Brdy, to już tak nie będzie. Chwilkę się zastanowił i zaraz zmienił front. Zaczął się dziwić i przekonywać, że tu prace budowlane nie są niczemu winne”.

Powiedzieliśmy wtedy kierownikowi, że pojawiły się w mieszkaniu odpryski tynku i farby – włącza się do rozmowy główny najemca kamienicy. – A to pęknięcie domu, to ja dokładnie wiem, kiedy się stało. W sobotę 18 listopada po godzinie dwunastej. Akurat wjeżdżałem do garażu i poczułem lekkie drgnięcie. Pierwsze, o czym pomyślałem, to o oponie. Ale patrzę, opony całe, za to wzdłuż muru przy ulicy pęknięcie. I tak sobie w duchu pomyślałem: no, to sobie budowa nagrabiła. Tego, że mamy pęknięcia również w środku, zajęci różnymi sprawami, po prostu nie zauważyliśmy. Dopiero, gdy chcieliśmy się przygotować na przyjęcie lokatorów.

Nie ma to związku z naszą pracą – wyjaśnia naszemu portalowi Piotr Rybojad z Nordic Development. Zapewnia, że budynek na Babiej Wsi jest poza obszarem oddziaływania budowy. – Poczekajmy na ostateczne wyniki kontroli Inspektoratu Nadzoru Budowlanego – zaznacza.

Pan Przemysław zadzwonił w niedzielę rano na policję, ta powiadomiła straż pożarną, nadzór budowlany.

W niedzielę odłączyli nam gaz. Chcieli ewakuować do hotelu na Dunikowskiego, ale tam podobno nie jest za ciekawie, więc każdy – córka z dzieckiem i wynajmujący pokoje, wybrali schronienie u swoich rodzin. Ale my z mężem zostaliśmy w kamienicy. Światło mamy. Tylko gazu i ogrzewania brakuje. Bezpieczne to nie jest. Inaczej nie plombowaliby wejść. Ale człowiek już taką ma naturę, że najlepiej czuje się u siebie.

Na terenie budynku mieszkało jedenaście osób, jednakże jedno mieszkanie było puste. Do ewakuacji było zakwalifikowanych siedem osób, dwie – właściciele podpisali oświadczenie, że chcą tutaj pozostać – mówi Metropolii Bydgoskiej.pl Adam Dudziak, dyrektor Centrum Zarządzania Kryzysowego i dodaje, że żadna z osób nie chciała skorzystać z pomocy miejskiej, tj. przeniesienia ich do hostelu przy ul. Dunikowskiego. – Minionej nocy spali u własnych rodzin – uzupełnia.

Ale, gdyby jednak trzeba było się stąd wynieść na zawsze, bo okazałoby się, że nie da się tu mieszkać? – pytam panią Danutę.

No to niech nam zapłacą! – odpowiada bezwzględnie, wręcz stanowczo. – Albo niech wyremontują. Tu całe życie mieszkał mój mąż, jego rodzice, babcia, prababcia. To nie jest dla nas tylko dach nad głową. Dzięki wynajmowanym pokojom mamy za co żyć.

Pan Przemysław dziwi się, że budowa wysokościowca powstaje w tym miejscu, gdzie ze Wzgórza Wolności spływają wody podskórne, gdzie w latach sześćdziesiątych, gdy w sąsiedztwie robiono wykop pod przewody kanalizacyjne, cały teren został podtopiony. Twierdzi, że o tym się nie mówi, ale budowy przy Hali Łuczniczka, też spowodowały szkody, między innymi w pobliskiej szkole. Jak te budowy są przygotowywane i zabezpieczone? Zastanawia się na głos.