Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Tomasz Latos: Chcę przejść z gry zespołowej do indywidualnej [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 18.05.2018 | 06:00
Tomasz Latos

rozmawiał Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Tomasz Latos przekonuje, że

Fot. Stanisław Gazda

Rozmowa z posłem Tomaszem Latosem, kandydatem Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Bydgoszczy.

Znudziła się panu Warszawa?
Polubiłem Warszawę, ale jeszcze bardziej kocham Bydgoszcz. I jak pomyślę, ile można dla miasta zrobić, to po kolejnych namowach – z którymi spotykam się co cztery lata – dałem się przekonać, że kandydowanie to dobry pomysł i dzięki temu mogę zrobić więcej dla mojego miasta.

Druga teoria jest jednak taka, że pan do tego kandydowania wcale nie był taki przekonany.
To nie jest tak – jestem zdecydowany i zdeterminowany do kandydowania. Chociaż, oczywiście, gdy w ubiegłym roku rozważałem swoją kandydaturę, brałem pod uwagę, że oznacza to porzucenie planów w dużej polityce. Przeszedłem się jednak po mieście, spotkałem z kilkoma znajomymi i od razu pozbyłem się wątpliwości. Nie ma nic piękniejszego, niż próba walczenia o jak najlepszy rozwój rodzinnego miasta, z którym czuję się związany ja, moi rodzice, dzieci. Tu są nasze korzenie, tu jest mój dom. Zrobię wszystko, aby Bydgoszcz była na miarę naszych marzeń.

Nadal nie chce mi się wierzyć, że tak łatwo rezygnuje pan z tej dużej polityki. W wywiadach mówił pan o zmianach w systemie ochrony zdrowia, a nawet samo kandydowanie na prezydenta miasta mocno wyłącza z bieżącej gry politycznej.
Oczywiście – coś za coś. Mam świadomość, że jeśli bydgoszczanie wybiorą mnie na prezydenta, to pewne drogi się zamykają. Czy to do ministerstwa czy do bezpośredniego wpływu na zmiany w ochronie zdrowia. Z drugiej strony, byłem aż cztery kadencje w sejmie, w wielu sprawach uczestniczyłem, ale pociąga mnie możliwość podejmowania samodzielnych decyzji, przejście z gry i odpowiedzialności zespołowej do indywidualnej. Prezydent ma oczywiście swoje zaplecze, zastępców, szefów spółek komunalnych czy radnych, z którymi współpracuje, natomiast podejmuje szereg decyzji jednoosobowo. To jest najbardziej interesujące. Gdybym miał poczucie, że Bydgoszcz rozwija się harmonijnie i tak, jak bym tego oczekiwał, ściskałbym kciuki za prezydenta, bez względu na to, z której jest opcji. Ale mam inne odczucia, uważam, że coś jest niedokończone, niedoskonałe, że można lepiej i więcej, stąd – jak już mówiłem – nie mam wątpliwości, że kandydowanie to dobry ruch.

Kiedy dowiedział się pan, że faktycznie będzie kandydatem w wyborach na prezydenta miasta? Bo na przykład Zbigniew Rasielewski, zastępca prezydenta Torunia, miał dowiedzieć się dziesięć minut przed konferencją prasową Jarosława Kaczyńskiego.
W Toruniu jest inna sytuacja. Spoglądamy w jego stronę, i słusznie, bo uważamy, że zbyt mało pieniędzy do nas trafia w przeliczeniu na mieszkańca i w wielu sprawach jesteśmy traktowani gorzej przez urząd marszałkowski. Natomiast prezydent Torunia potrafił różne opcje ze sobą pogodzić, nawet przysłowiowy ogień z wodą. Ja o swojej nominacji wiedziałem dużo, dużo wcześniej.

Prezesowi się nie odmawia?
Jeżeli zgłosiłem trzy osoby, w tym siebie, to zrobiłem to z pełnym przekonaniem i determinacją i nie po to, żeby – dostając propozycję – powiedzieć: nie. Zgłosiłem się z pełnym przekonaniem, podobnie jak pozostałe osoby, które też nie musiały być przez nikogo namawiane. W rozmowach z nami czy ze mną jako prezesem okręgu przyjęto, że jestem kandydatem, który ma najwięcej szans. 

Dla pana wybory to będzie jeszcze plebiscyt, swoiste wotum zaufania jako szefa okręgowego PiS.
Proszę nie patrzeć na moją kandydaturę przez pryzmat partyjny. Gdyby miało to tak wyglądać, nie podejmowałbym się tego wyzwania. Chciałbym, a moim zdaniem jest to możliwe, jednoczyć różne środowiska, także te dalekie od PiS. Nawet środowiska sympatyzujące z PO dawały sygnały, że dobrze by było, abym startował, a ja na te sygnały odpowiedziałem pozytywnie. Liczę, że także po kampanii i po wyborze na prezydenta te środowiska nie odwrócą się ode mnie i będą współpracować. Nie chcę być prezydentem partyjnym. Bo prezydent musi łączyć, a nie dzielić. Szukać porozumienia ze wszystkimi. Oczywiście, ktokolwiek nim jest, musi mieć poglądy, ale porażką miasta byłoby, gdyby prezydent myślał: „Te pomysły są niedobre, bo zgłosiła je niewłaściwa opcja”. Jeżeli moi partyjni koledzy będą mieli gorsze pomysły niż osoby z innych partii lub środowisk, to moją powinnością jako prezydenta będzie realizowanie tych lepszych koncepcji. Chcę, żeby podział na koalicję i opozycję w samorządzie był jak najmniej zauważalny. Spory z dużej polityki zbyt mocno przeniosły się do samorządu. A tutaj powinno dominować poczucie, że człowiek coś buduje i rozwija w swoim mieście i tłumaczy się z dobrych i złych decyzji.

Prawie mnie pan przekonał, gdyby nie fakt, że funkcjonuje pan w polityce – tej samorządowej i krajowej – od 20 lat.
W polityce trzeba być idealistą…

Raczej cynikiem.
Cynizm odrzucam, choć może jestem w tej sprawie naiwny. W życiu i w polityce trzeba być idealistą. Gdybym miał działać inaczej, to mógłbym w ogóle nie zajmować się polityką. Jako lekarz mogłem znakomicie funkcjonować, a jako radny byłem w stanie godzić to stanowisko z pracą. W medycynie miałem dobrą pozycję, wielu pacjentów… I zapewniam, że zarobki mogłem mieć dużo wyższe niż jako poseł. Skoro jestem w parlamencie, a chcę być w samorządzie, a mój kontakt z zawodem ogranicza się do tego, aby nie stracić prawa do jego wykonywania, to jest to dowód, że jestem idealistą. Nie startuję z pozycji kogoś, kto zna się tylko na polityce, kto nigdy nie pracował, a jeżeli pracował, to miał gorszą sytuację od tej w polityce. Jaka jest sytuacja lekarzy z długim stażem – każdy wie. 29 lat temu skończyłem studia, to potężny dorobek zawodowy. Ale kandydując, chcę móc usłyszeć, nie za 5 czy 10 lat, ale za 20 czy 30, że nie był to zmarnowany okres.

Łatwiej będzie panu wrócić do samorządu niż do zawodu?
Nie byłoby to problemem, bo radiolodzy są bardzo poszukiwani na rynku usług medycznych. To jest kwestia kilkunastu tygodni, żeby w pełni wrócić do zawodu. Ale chcę coś uczynić dla dużej i małej ojczyzny. Dla dużej pracowałem przez ostatnie lata, teraz chcę dla tej małej. Tym bardziej że te spory polityczne, które są w Warszawie coraz ostrzejsze, stanowią obciążenie nie tylko dla każdego indywidualnie, ale także dla pewnej możliwości realizacji potencjału Polski. Mam nadzieję, że w samorządzie można zbudować coś wspólnie, unikając sporów.

Czyli pan się nie znudził Warszawą, ale nią zmęczył.
Nie zmęczyłem się, ale widzę plusy, które daje praca szczebel niżej, czyli w samorządzie. Widzę możliwości, które stwarza on ludziom ambitnym i chcącym coś budować na miarę ósmego co do wielkości miasta w Polsce.


* Więcej wywiadów w cyklu STUDIO METROPOLIA w każdy piątek na MetropoliaBydgoska.PL


W jednym z wywiadów podkreślał pan, że na niwie medycznej dużą wagę przywiązuje pan do zdania kościoła. Czyli nie ma szansy pod pana rządami na miejski program in vitro?
Sprawę należy postawić inaczej. To decyzja radnych, należy im zostawić dużo swobody. W ramach komisji zdrowia w radzie, której byłem szefem, realizowaliśmy sporo akcji związanych z promocją zdrowia. Ale nawet gdybym miał światopogląd bardziej liberalny niż Bartosz Arłukowicz, uważam, że pierwszą powinnością lekarza i osoby, która myśli o dzieleniu tych zbyt skromnych – także samorządowych – środków jest niesienie pomocy oraz ratowanie zdrowia i życia. Taką dyskusję chciałbym prowadzić z radnymi, odkładając na bok kwestie ideologiczne i polityczne koncentrując się na potrzebach mieszkańców. Jeżeli mają oni np. problem z rehabilitacją, dostępem do badań i jest to ich priorytetem, to miasto powinno zapewnić na ten cel dodatkowe środki. I to powinien być priorytet z punktu widzenia nie tyle prezydenta, ale rady i prezydenta czy też mieszkańców i prezydenta.

A gdyby było poparcie społeczne dla takiego projektu, zostałby pan jego twarzą?
Nie widzę siebie w takiej roli w tym projekcie, w wielu innych zresztą również. Prezydent nie powinien być twarzą tego typu przedsięwzięć, które – tak czy inaczej – będą dzielić, a nie łączyć. Prezydent może działać na rzecz poprawy infrastruktury, aby żyło się wygodniej i bezpieczniej, wykorzystać potencjał miasta, jego położenie nad rzekami i kanałami, przyciągać inwestycje, zapewnić mieszkańcom możliwość funkcjonowania w czasie wolnym w zakresie kultury czy sportu. W tych sprawach prezydent powinien nieść sztandar i przekonywać do wizji. To jest rola prezydenta.

W kolejnych wywiadach wskazuje pan na obszary do poprawy, ale brakuje tam konkretów. Mówi pan na przykład o parku przemysłowym i jego niewykorzystanym potencjale.
Nadejdzie moment, gdy przedstawię swój program. Teraz jesteśmy na etapie konsultacji i zbierania informacji od mieszkańców. Później usiądziemy ze sztabem i przekujemy je na konkretne propozycje programowe. Jeżeli chodzi o konkrety, to myślę, że udowodniłem że jestem skuteczny w zabieganiu w Warszawie o różne ważne sprawy – chociażby o rozbudowę Szpitala Uniwersyteckiego im. dra J. Biziela, co nie udało się nikomu wcześniej, z żadnej opcji. A gdy rządziliśmy wcześniej przez dwa lata, zdobyłem podobne środki dla Szpitala Uniwersyteckiego im. dra A. Jurasza. Dwukrotnie w krytycznym momencie pomogłem Wiatrakowi – raz na kwotę miliona złotych, drugi raz – półtora miliona. Spraw mniejszych i większych mógłbym wymieniać wiele. Potrafię się poruszać po warszawskich salonach i zabiegać o sprawy regionu, w tym wypadku – Bydgoszczy. Jeżeli do tej pory miałem z czymś problem, to ze sprzedaniem informacji, co udało się uzyskać.

Gdy sprzedał pan informację o zdobyciu pieniędzy na budowę Astorii, to dostał pan kontrę, że przecież ministerstwo rozdzieliło dotacje w formie konkursowej.
To jest przewrotność obecnego prezydenta. Ja na jego miejscu cieszyłbym się z każdej osoby, która lobbuje na rzecz Bydgoszczy. Mówiłem także o inwestycjach drogowych – dziękowałem rządowi, ale gratulowałem również samorządowi, prezydentowi i radnym, że przygotowali dobre wnioski. Kwotowo na Astorię dostaliśmy największe wsparcie w Polsce. Naiwnością byłoby przyjąć, że to czysty przypadek i ot, tak wyszło – dostaliśmy 25 milionów, a nie 20 czy 15. Będąc prezydentem, będę miał te same kontakty i jeszcze większą determinację do działania w sprawach ważnych dla Bydgoszczy. Jednocześnie będę cieszył się z każdego wsparcia – czy to posłów koalicji, czy opozycji. Lepiej by się współpracowało, gdyby prezydent Bruski pogratulował możliwości rozbudowy szpitala Biziela, a nie doszukiwał się drugiego dna w sprawach, gdy trzeba działać wspólnie. Prezydent Bruski zresztą próbował zadaniować posłów i później ich recenzować z udziałem mediów. Nie tędy droga. W tym wszystkim nie powinno być bieżącej polityki, a wyłącznie interes miasta.

Czy miasto, w którym bezrobocie wynosi poniżej 4 procent, może uruchomić dla gospodarki nowe koło zamachowe?
Moim zdaniem tak. To chociażby budowa – w końcu – drogi ekspresowej S5, która stwarza określone możliwości i szanse. Od jednego z biznesmenów słyszałem kiedyś, że rok opóźnienia w jej powstawaniu to pięć lat opóźnienia w mieście. Była osoba, zresztą znana, która dawała sobie rękę uciąć, że S5 powstanie przed Euro 2012. Były też służby w urzędzie wojewódzkim za czasów koalicji PO-PSL, które przyzwalały przez długi czas szukać na łąkach podbydgoskich kumaka zielonego. Tak jakby ktoś chciał wyhamować tę inwestycję. Co wówczas robił ówczesny wojewoda Rafał Bruski? Nareszcie wygląda na to, że w miesiącach możemy liczyć czas do zakończenia budowy drogi. Jest szansa, ale czy z niej skorzystamy? Tak samo jak to, czy korzystamy z potencjału lotniska, gdzie władze miasta dały się zdominować urzędowi marszałkowskiemu, który ma w porcie lotniczym większościowe udziały.


CZYTAJ TAKŻE: Posłowie Tomasz Latos i Łukasz Schreiber negatywnie o Torbydzie. „Śmieją się z nas w Sanoku i Nowym Targu”


Pan by te udziały chciał odkupić?
Brałbym to pod uwagę. Ale do tego trzeba zrobić konkretny biznesplan, przyjrzeć się, czy odkupienie udziałów oznacza lepsze możliwości dla biznesu. Zwyczajnie – trzeba to policzyć. Wszyscy w Bydgoszczy mamy uzasadnione poczucie gorszego traktowania naszego miasta przez Urząd Marszałkowski. Dotyczy to przede wszystkim nierównego i niesprawiedliwego podziału pieniędzy. Koledzy partyjni z PO – prezydent  Bruski i marszałek Całbecki nie potrafią dogadać się nawet w tak żywotnej dla Bydgoszczy sprawie, a później na konwencjach partyjnych siedzą obok w pierwszym rzędzie. Na dodatek Grzegorz Schetyna chce likwidacji urzędów wojewódzkich, co oznaczałoby całkowite podporządkowanie Bydgoszczy Toruniowi.

A pan nie żałuje, że w ostatniej chwili przy rekomendacjach na wojewodę postawił pan na Mikołaja Bogdanowicza, a nie Mirosława Jamrożego?
Do końca stawiałem na dwie osoby, jedną z Bydgoszczy i jedną spoza. To w ministerstwie dokonano wyboru, kto jest odpowiedniejszy na to stanowisko. Ale najważniejsze dopiero przed nami. Trzeba zrobić wszystko aby kolejny marszałek województwa był z Bydgoszczy. Warto o to zabiegać nawet ponad podziałami politycznymi. Plan minimum to marszałek spoza Torunia – a więc ktoś kto nie spojrzy na region przez pryzmat jednego miasta. Głosując więc  na PO nie tylko wybieramy Rafał Bruskiego, czy radnych ale  także najprawdopodobniej dalsze rządy Piotra Całbeckiego.

W przypadku PiS-u jest podobnie – nie jest tajemnicą że bardzo chętnie marszałkiem zostałby właśnie Mikołaj Bogdanowicz.
Wbrew temu, co pan mówi, wcale nie tak chętnie. O ile wiem, to ma inne plany. Jeśli by się zdecydował, to mogłaby to być co najwyżej opcja B do celu, jakim powinien być marszałek z Bydgoszczy.

Dzisiaj jest pan zadowolony ze współpracy z wojewodą. Pod koniec marca na zarządzie okręgowym postulowaliście, aby wezwać go „na dywanik”.
Ja uważam, że pan wojewoda dobrze wypełnia swoje funkcje związane z administrowaniem, aczkolwiek nie jest osobą, która nie popełnia błędów. Pewne rzeczy mogłyby wyglądać inaczej…

Bardzo delikatnie pan to ujął.
Proszę wybaczyć, ale o pewnych rzeczach będę rozmawiał wyłącznie we własnym kręgu. Odbyłem pewne rozmowy i liczę, że od teraz będzie tylko lepiej.

Czyli od teraz wojewoda zakasa rękawy i będzie pomostem na przykład w sprawie budowy S10?
S10 to kolejna rzecz, o którą musimy powalczyć i powalczymy skutecznie. Nasi poprzednicy zostawili nam dwa razy za mało pieniędzy na sfinansowanie pierwszego etapu przygotowań. Musieliśmy ogłosić ponowny przetarg, zapewniliśmy środki i systematycznie w ministerstwie o tym rozmawiamy. Jego przedstawiciele zapewniają, że droga będzie budowana, choć według innego schematu niż droga S5. Przyznają jednak, że jest bardzo potrzebna. O formule finansowania musimy i będziemy rozmawiać.

Przekonuje pana formuła partnerstwa publiczno-prywatnego, w ramach którego nie powstał w Polsce ani kilometr drogi ekspresowej?
Jak widzę determinację moich rozmówców z ministerstwa, gdy mówią, że to dobry pomysł i droga powstanie, to jestem spokojny. Ale będę trzymał rękę na pulsie razem z wojewodą oraz posłami. Myślę, że w tej sprawie możemy liczyć na wsparcie całego regionu.

Kilkanaście miesięcy temu odbyła się konferencja radnych Prawa i Sprawiedliwości, którzy obawiali się nagromadzenia inwestycji w mieście i jego paraliżu. To była tylko lokalna gra polityczna czy naprawdę ktokolwiek byłby w stanie wstrzymać którąkolwiek z planowanych inwestycji?
Jeżeli mamy się rozwijać, to musimy się rozbudowywać. Ja boję się raczej o niewielkie wykonanie budżetu w zakresie inwestycji. Duża pula jest na nie zapisana, mamy już maj…  – patrząc na doświadczenia poprzedniego roku, to ten budżet może nie być zrealizowany. Dlatego obawiam się czegoś przeciwnego – braku inwestycji, a nie ich nadmiaru. Z drugiej strony zapominamy o budowaniu z wizją, której miastu brakuje. Takim przykładem jest trasa Uniwersytecka, etap z mostem, gdzie aż się prosiło, żeby zbudować dwupoziomowe skrzyżowanie z ulicą Wojska Polskiego. To nie byłyby duże koszty, zabrakło jednak lobbingu w urzędzie marszałkowskim, bo z moich informacji wynika, że była szansa na zmianę projektu. Teraz będzie to dużo trudniejsze. Pokazuje to jedno – nasze miasto rozwija się czasami bez ogólnej koncepcji, jak nie w chaosie, to przy braku pewnej perspektywy, zrozumienia, co jest potrzebne w dłuższym okresie. Mamy most, którym piesi nie mogą przejść z jednego brzegu na drugi. Mamy w końcu lodowisko, ale prawie bez trybun. Przykładów jest więcej. Nie podejmujemy wyzwań na miarę oczekiwań, miasto samo nakłada sobie ograniczenia. Także przy mniejszych sprawach, choćby drogach osiedlowych, które też są zapomniane, a wymagają remontu.

Tyle że katalog inwestycji, szczególnie tych flagowych, na najbliższe lata jest zamknięty i ich zmiana o 180 stopni jest zwyczajnie niemożliwe.
W wielu przypadkach tak, więc gdy będzie to zasługa obecnej władzy, to będę ją widział. Ale jednocześnie wspomniane skrzyżowanie trasy Uniwersyteckiej z ulicą Wojska Polskiego byłoby dwupoziomowe gdybym w tamtym momencie, trzymał stery miasta. Niestety prezydent, czy też jego ludzie nie mieli takiego pomysłu i go nie zrealizowali. Dominuje u nich myślenie na krótką metę, a miasta nie można budować bez wizji przyszłości  – według planu na „tu i teraz”, ale na wiele, nawet dziesiątków lat.

Czy Tomasz Latos ma szanse zostać prezydentem Bydgoszczy?

Zobacz rezultat

Wierzę, że pan taki plan ma. Proszę więc wymienić jego trzy kluczowe filary.
Będę się opierał na więcej niż trzech filarach, bo stół na trzech nogach może się łatwo wywrócić. Proszę dać mi szansę przedstawiania pomysłów po kolei. Jeśli nie w trakcie kampanii, to w czasie zbliżonym do niej. A na razie pozostańmy przy ogólnych koncepcjach.

Wie pan doskonale, że łatwo się krytykuje, a jak trzeba przedstawiać swoją wizję, to jest dużo trudniej.
Będę starał się podołać temu wyzwaniu, a później z pokorą słuchał opinii Bydgoszczan, czy moja koncepcja im się podoba czy nie i czy na nią zagłosują. Mam świadomość trudności wyzwania, ale też wewnętrzne poczucie możliwości wpłynięcia na lokalną rzeczywistość w największym możliwym stopniu. Liczę, że Bydgoszczanie wybiorą świeżość, nowość, kreatywność koncepcji.

Jaką ma pan więc koncepcję na Młyny Rothera?
To też jest oczywiście kwestia  wspólnych z mieszkańcami ustaleń, nie chciałbym rzucać pomysłów ad hoc. Chciałbym, żeby młyny łączyły różne funkcje. Nie wyobrażam sobie ich ograniczenia jedynie do roli muzeum i doprowadzenia do sytuacji, że po godzinie osiemnastej życie w tej części Wyspy Młyńskiej zamiera. Mam nadzieję, że młyny dadzą szanse na ożywienie starówki i samej wyspy. Przynajmniej na najniższym poziomie w młynach powinny znaleźć się miejsca związane z muzyką, kulturą czy czymś innym, co przyciągnie bydgoszczan i zachęci ich do spaceru również wieczorem.

Pan też namawiałby radnych do zgody na zakup hali targowej?
Hala targowa wymaga zadbania o nią. Jest piękna, ma swój potencjał, jest w centrum miasta i w jakiś sposób trzeba ją zagospodarować. Zobaczymy jakie propozycje pojawia się w konkursie i oczywiście trzeba będzie je skonfrontować z opinią mieszkańców.

Czy w grudniu prezydent Tomasz Latos podpisałby umowę z Markiem Żydowiczem na kolejne odsłony festiwalu Camerimage w Bydgoszczy?
Mam nadzieję, że tak, ponieważ brak tego festiwalu byłby stratą. Nie jest to najtańsze przedsięwzięcie, ale z dużym potencjałem i marką. Trzeba zresztą zrobić wszystko, aby w centrum móc realizować więcej imprez o takim prestiżu i zasięgu.

Komu bardziej udziela się stres przed egzaminem dojrzałości – panu przed wyborami samorządowymi czy najmłodszemu synowi Jakubowi przy okazji matur?
Myślę, że obaj jesteśmy opanowani, choć oczywiście jako ojciec bardziej martwię się o syna niż o siebie.