Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Mirosława Kaczyńska: Spór zbiorowy ze 110 placówkami w Bydgoszczy. Rokowania i mediacje nie przyniosły skutku [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 08.03.2019 | 06:00
Mirosława Kaczyńska

Rozmawiał Szymon Fiałkowski | s.fialkowski@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Mirosława Kaczyńska to szefowa bydgoskich struktur Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Fot. Szymon Fiałkowski

W bydgoskich szkołach ogłoszono pogotowie strajkowe, a niebawem ma zostać przeprowadzone referendum strajkowe. Jakie są główne postulaty Związku Nauczycielstwa Polskiego? Ile placówek w grodzie nad Brdą może zastrajkować? Ilu nauczycieli już odeszło z zawodu? Między innymi na te pytania w cyklu Studio Metropolia odpowie Mirosława Kaczyńska, szefowa bydgoskich struktur Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Szymon Fiałkowski: Rozmawiamy w trudnym momencie dla polskiej edukacji, bowiem Związek Nauczycielstwa Polskiego przygotowuje kolejny protest. Państwo czujecie się taką grupą „odrzuconą” przez ten rząd?
Mirosława Kaczyńska (przewodnicząca Związku Nauczycielstwa Polskiego w Bydgoszczy): Rzeczywiście, to jest bardzo trudny okres dla edukacji. On się rozpoczął w 2015/2016 roku, kiedy reforma została zapowiedziana. To nasz kolejny protest, bo trudność naszej pracy polega na tym, że zmieniono nam jej reguły. Mówimy o reformie, której skutki odczuwają nie tylko uczniowie i rodzice, ale też nauczyciele.
Jest też drugi aspekt, to protest związany z poczuciem niedocenienia, odrzucenia i  niezwrócenia uwagi na tak dużą grupę wykonującą ciężki zawód, czyli konkretnie o pieniądze.

Usystematyzujmy: na jakie zarobki mogą na chwilę obecną liczyć nauczyciele i czego państwo, jako Związek Nauczycielstwa Polskiego, domagacie się od rządu?
Jeżeli mówimy o stawkach, które nam od 1 stycznia br. zaproponowało ministerstwo edukacji, to one są po tych szumnych podwyżkach 5% i tutaj chcę uporządkować: te 5% podwyżki w tym roku dla nauczycieli to jest kwota 110 zł dla nauczyciela-stażysty i 160 zł brutto podwyżki dla nauczyciela dyplomowanego. Sam pan redaktor widzi, że są to kwoty niezachęcające i niepokazujące skali problemu w różnicy wynagrodzeń.
Gdy mówimy o stawkach wynagrodzeń brutto w minimalnych stawkach, to one wynoszą 2500 zł dla nauczyciela-stażysty i 3400 zł dla nauczyciela dyplomowanego. Do wynagrodzenia brutto przeciętny nauczyciel może sobie doliczyć wysługę lat i jeśli prowadzi wychowawstwo, to jeśli samorząd dołoży dodatek motywacyjny, to pieniądze za to też mogą się pojawić. Tym samym, nauczyciel dyplomowany widzi na swoim koncie niecałe 3000 zł, a nauczyciel stażysta niecałe 1700 zł.
Domagamy się konkretnie podwyżki 1000 zł bez podziału na stopień nauczyciela. Jeśli spojrzymy realnie, to 3500 zł dla człowieka z wyższym wykształceniem, który ma się rozwijać, to nie są wygórowane pieniądze, a dla nauczyciela kończącego karierę, kwota 4400 zł też nie byłaby wygórowanym wynagrodzeniem.

Mirosława Kaczyńska: Spór zbiorowy ze 110 placówkami w Bydgoszczy. Rokowania i mediacje nie przyniosły skutku [STUDIO METROPOLIA]

Zobacz również:

Kumulacja, w której nikt nie wygra

Nauczyciele nie muszą żyć w celibacie i zawsze mogą skorzystać z programu 500+” – tak w ubiegłą sobotę w Programie Trzecim Polskiego Radia mówił Krzysztof Szczerski z kancelarii prezydenta. Zaszokowały panią te słowa?
Po pierwsze, muszę pogratulować panu ministrowi, że po trzech dniach się zreflektował i przeprosił. Widocznie był duży nacisk. Z ubolewaniem słuchałam tych słów, ponieważ w każdy możliwy sposób obraził z jednej strony tych rodziców, którzy mają dzieci i z tego tytułu mają mieć jakieś profity, a także ludzi pracujących, wskazując im, że sposobem na godne życie i zarabianie jest rodzenie dzieci. To było to szokujące. Chwała, że pan minister już się zreflektował i przeprosił. Gdybyśmy mieli spojrzeć na te słowa, to nauczyciel nie powinien dostać pieniędzy, a je zarobić.

Nie macie państwo wrażenia, że zostaliście pominięci na konwencji partii rządzącej przez prezesa. Bo o edukacji było albo bardzo mało, albo w ogóle.
W ogóle mam takie wrażenie, że polityka tego rządu jakoś szerokim łukiem omija edukację, bo reforma nie była po to, by ją usprawnić. Funduje się nam za to podwójny rocznik od 1 września i tłok w szkołach.
Na tej konwencji usłyszeliśmy też, że nie liczą się kompetencje, doświadczenie, zaangażowanie, zaradność życiowa, a są zupełnie inne priorytety. Jesteśmy – tak z tego wynika – mało przydatni dla polityki. Jesteśmy przydatni dla edukacji, dla rozwoju kraju, ale nie jesteśmy przydatni dla polityki, bo to pokazuje, że nie opłaca się w nas inwestować, a w zupełnie kogo innego.

Odwrócę pytanie i zadam je trochę przewrotnie: a może w ogóle edukacja dla każdego obozu rządzącego, niezależnie czy dla PiS, czy wcześniej dla PO-PSL i SLD jest takim „gorącym kartoflem”?
Oczywiście, mam jednak dwa takie spostrzeżenia. Pierwsze – każdy, kto zostaje ministrem edukacji, chce zaistnieć na polu swojej działalności i każdy minister próbuje coś zmieniać, ale robi to chaotycznie. Taką pierwszą dużą reformą było wprowadzenie gimnazjów w 2000 roku, ale tak naprawdę, każdy rząd ma problem z edukacją, ze względu na to, że edukacja to działanie na przyszłość. Skutki widzimy w przyszłości, a nie teraz. To nie jest takie łatwe do zrealizowania. Nauczyciele i uczniowie są tu i teraz. Zawsze były trudności, część rządów potrafiła usiąść i wypracować takie rozwiązania, które przyniosły rezultaty. Teraz brakuje tego dialogu.
Prezes ZNP to człowiek, który się nie boi. Prowadziliśmy strajk w 2007 i 2008 r., za pierwszych rządów premiera Tuska i wtedy udało nam się wypracować te podwyżki, o których się mówi, że do 2012 r. je mieliśmy. Za drugich rządów PO strajkowaliśmy razem z Solidarnością w dniu nauczyciela.


WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA


Nie zaskoczyło pani to, że jedynką na liście PiS do Parlamentu Europejskiego w majowych wyborach na Dolnym Śląsku będzie obecna minister edukacji Anna Zalewska?
Przyjęłam to z mieszanymi uczuciami. Mówiąc poważnie – to jest zastanawiające, że tę sztandarową reformę, to jej dziecko, za które wszystko by oddała, tak łatwo zostawia i osieroca. Jak się okazuje, można tę reformę pozostawić w momencie, kiedy będzie kumulacja roczników, kiedy już wiadomo, że ósmoklasiści będą mieli kłopot z napisaniem sprawdzianu, bo w dwa lata nie można ich tak dobrze przygotować, że samorządy mogą mieć kłopoty z przyjęciem podwójnego rocznika. Ja już nawet słyszałam takie głosy, że reforma nam zabierze wolne soboty, bo może się okazać, że w części szkół z przyczyn czysto organizacyjnych nie uda się w dni robocze poprowadzić lekcji do godziny 18:00, a nie zapominajmy, że to są placówki, które posiadają własne pracownie.

A jest jakiś punkt w tej reformie, za który Związek Nauczycielstwa Polskiego jest w stanie pochwalić ministerstwo?
Nie możemy tego powiedzieć. My, nawet jeżeli niektóre pomysły nie budziły wątpliwości bądź chcieliśmy dać im szansę, to widzimy po tych dwóch-trzech latach, że one się nie sprawdziły. Trudno pochwalić za przepełnione klasy, kolejne zmiany podręczników, przeciążone tornistry, nauczycieli pracujących w trzech, czterech szkołach. Zarobki nauczycieli i pracowników szkół wyglądają tak, jak wyglądają.

Będziecie popierać miasto w procesie, jaki Bydgoszcz zamierza wytoczyć resortowi edukacji? Gazeta Wyborcza wyliczała, że miasto na skutek reformy straciło 5,5 mln zł, a MEN oddało niespełna 900 tys. zł.
Nie jesteśmy stroną w tej sprawie, ale wiemy o tym, że miasto to szykuje. Wiemy też, jak wyglądają koszty reformy, która miała być bezkosztowa. Gdyby nie trzeba było wydać tych pieniędzy na dostosowanie szkół i likwidację niektórych placówek. Pani minister mówiła, że 1:1 odda pieniądze.
Miasto chciało przygotować sieć szkół stosunkowo bezboleśnie, ale okazało się, że osiem gimnazjów, które zostały przekształcone i połączone ze szkołą podstawową, nie kwalifikują się do zwrotu pieniędzy. Dodajmy jeszcze koszty zwalnianych nauczycieli – przed dwoma laty było ich w mieście 88, w ubiegłym roku było ich stu i trzeba było im wypłacić odprawy. Rozumiem, że miasto chce się domagać pieniędzy, które można spożytkować inaczej.

Na budynkach szkół wywieszono flagi ZNP i Solidarności, a same placówki wchodzą też w spór zbiorowy. Na czym to polega i ile szkół już weszło w spór?
My weszliśmy w spór zbiorowy ze 110 placówkami na terenie Bydgoszczy. Są takie prowadzone przez miasto, samorząd województwa, a także np. przez ministerstwo rolnictwa i kultury. Jesteśmy po rokowaniach i mediacjach, które nie przyniosły pożądanego skutku. Obecnie jesteśmy na etapie wejścia w przeprowadzenie referendum dotyczącym tego, czy nauczyciele są gotowi na podjęcie akcji strajkowej. Dopiero rozpoczynamy tę procedurę. Referendum zostanie przeprowadzone w Bydgoszczy w dniach 11-22 marca.
Jeżeli 50% uprawnionych weźmie udział w referendum i co najmniej 50% powie tak, to wówczas rozpocznie się akcja. Jaka to będzie liczba placówek i nauczycieli – będziemy więcej wiedzieć po 22 marca i wtedy powiadomimy dyrektorów placówek.

Pojawiają się informacje, że nawet 85-90% placówek ma zamiar strajkować,  a determinacja wśród związkowców jest ogromna.
Nam się też tak wydaje, ale jestem na razie ostrożna w tych ocenach. Nie próbowalibyśmy organizować strajku, gdyby nie nacisk koleżanek i kolegów. Początek protestu zainicjowali nauczyciele nienależący do żadnego związku. To były działania oddolne. Nie chcemy już dłużej czekać, skoro jesteśmy pomijani przy budżecie i prezentach, które zostają przygotowywane.

Rodzice dzieci wspierają wasz protest, są o nim informowani?
Informowani są o tyle, o ile w środkach masowego przekazu…

Pytam, bowiem pojawiały się takie głosy, że niektórzy z rodziców nie chcą wesprzeć protestu, tym bardziej że miałby on wypaść w terminie egzaminów gimnazjalnych (początek 10 kwietnia – red.).
Doskonale rozumiemy rodziców z jednej strony. Jeśli nas rozumieją i popierają, to już jest bardzo dużo. Natomiast to, że 8 kwietnia szkoła będzie zamknięta, a za dwa dni ma odbyć się egzamin i jeśli się okaże, że nie ma pewności, iż on się odbędzie, to rozumiem niepokój rodziców. Będziemy rodziców informować, w której placówce ten strajk będzie.
Podobne zaniepokojenie wyrażają rodzice dzieci chodzących do przedszkoli. Jeśli tam będzie protest, to też nie będzie miał się kto opiekować dziećmi. Trzeba pokazać społeczeństwu, że jesteśmy ważnym elementem, bo bez nas edukacja dla dzieci w wieku 5-18 lat, a co za tym idzie – wprowadzanie młodego człowieka w życie, nie uda się. Jesteśmy do tego niezbędni. Nauczyciele są bardzo potrzebni i powinni być dobrze wynagradzani.

Jak dobrze pamiętam, przed dwoma laty ZNP również strajkowało w Bydgoszczy.
Tak, wówczas również domagaliśmy się 20% podwyżki. Wówczas strajk nie skończył się wypracowaniem takiego porozumienia, jakie byśmy chcieli. Wtedy już w Bydgoszczy ponad 50% placówek strajkowało. W tej chwili także może się okazać, że będzie to duża grupa.

Wierzycie jeszcze w możliwości negocjacji z resortem edukacji?
Zacznę trochę górnolotnie – nadzieję mamy wpisaną w zawód. Gdyby tak nie było, to nie bylibyśmy nauczycielami. Rokowania i mediacje trwają już ponad dwa miesiące, a ministerstwo jest zdziwione, że strajk może objąć terminy egzaminów. Dzień strajku jest przygotowany tak, że cały czas można usiąść do rozmów. Mamy ciągle prawie jeszcze trzy tygodnie na to, by przedstawić taką ofertę, którą można byłoby zaakceptować.

Szymon Fiałkowski