Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Paweł Skutecki: W Warszawie jesteśmy maszynkami do głosowania. Lepiej czuję się w okręgu i na Bliskim Wschodzie [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 30.03.2018 | 06:00
Paweł Skutecki

Dzisiaj w Studiu Metropolia poseł Paweł Skutecki.

Na zdjęciu: Paweł Skutecki przyznaje, że ubiegłoroczną akcję referendalną można było zorganizować o niebo lepiej.

Fot. ST

W ostatnich tygodniach tłumaczył się ze spotkania z członkiem władz Hezbollahu, choć jak sam przyznaje, spodziewał się, że zdjęcie z Mohammadem Raadem wywoła kontrowersje. Woli jednak pracować na Bliskim Wschodzie i w okręgu niż w Warszawie. Z kim jego ugrupowanie pójdzie do jesiennych wyborów samorządowych? Czy ubiegłoroczną akcję referendalną można było przygotować o niebo lepiej? I dlaczego bydgoski PiS to wielki, tłuściutki miś? Dziś w Studiu Metropolia poseł ruchu Kukiz’15 Paweł Skutecki.

Sebastian Torzewski: Tłumaczył się już  pan wiele  razy ze spotkania z Mohammadem Raadem, członkiem władz Hezbollahu. Chyba musiał pan spodziewać się, że zamieszczenie zdjęcia wywołała lawinę komentarzy.
Paweł  Skutecki (poseł ruchu Kukiz’15):
Jeśli traktuje się tematykę Bliskiego Wschodu na serio,  to trzeba się spotykać z każdym. Mogłem pokazać wszystkie spotkania albo nie pokazać żadnego, bo nie wyobrażam sobie, że pokazałbym zdjęcia z prezydentem, a z szefem kościoła maronickiego albo z Hezbollahem już nie. Dopiero wtedy byłby skandal. A czy się spodziewałem? Tak, spodziewałem się. W polskiej polityce, ale nie tylko w polityce, funkcjonują pewne klisze i jak się słyszy Hezbollah, to ludzie mają  przed oczami cały zbiór pojęć takich jak Al-Kaida, Talibowie, zamachy. Zajmuję się też tematami związanymi z opieką nad dziećmi po rozwodzie rodziców, promocją opieki naprzemiennej. I miałem okładkę w „Fakcie”, że rzekomo chcę likwidacji alimentów. Kompletna bzdura, ale pewne sprawy zawsze wzbudzą emocje u niektórych mediów i polityków, którzy żyją tak jakby na powierzchni i w żaden temat nie zanurzają się głębiej. Trzeba z tym żyć.

– Prezydium klubu Kukiz’15 zajęło się pana sprawą na swoim posiedzeniu. Dostał pan reprymendę?
– Jesteśmy klubem wolnych ludzi i nie chodzimy na smyczy lidera. Mój szef klubowy Paweł Kukiz wiedział, że jadę do Libanu, ale nie znał dokładnego planu wizyty i tu rzeczywiście, biorąc pod uwagę, że to mogło spowodować burzę, wypadało wcześniej poinformować prezydium, z jakim ryzykiem wiąże się ta wizyta. Przyjąłem to na klatę, wziąłem do serca i wszystko jest już dobrze.

– Czyli nie musi pan rezygnować z kolejnych wyjazdów.

– W żadnym wypadku. Mam w Sejmie kilka swoich tematów i należy do nich także dialog z Bliskim Wschodem.

– Skąd w ogóle pomysł na taką działalność?  No bo nie poszedł pan przecież do wyborów z hasłem: „Zajmę się Bliskim Wschodem”.
– To wyszło zupełnie z przypadku.  Dwa lata temu  byłem przez kilka dni w Bejrucie i zauroczyło mnie to miejsce oraz więź z Polakami, której tam doświadczyłem. W samym centrum jest piękny, wielki pomnik Jana Pawła II. Nadal żywe są tam wspomnienia pielgrzymki naszego papieża, na której witało go kilka milionów ludzi, czyli prawie tyle, ilu ma obywateli Liban, niezależnie od wyznania.

– Wtedy dojrzał pan szansę na korzyści gospodarcze dla Polski. Coś przez te dwa lata udało się poprawić?
– Zmieniło się mnóstwo w samym Libanie i relacjach polsko-libańskich. I na lepsze, i w pewnym sensie też na gorsze. Na lepsze, bo mamy świetne kontakty dyplomatyczne z całym Bliskim Wschodem. Regularnie gości tam prezydent Andrzej Duda. W Libanie był niedawno premier Morawiecki. Na tej płaszczyźnie chyba nigdy nie było lepiej. Natomiast nadal są przeszkody, które trudno wyjaśnić. Nie  mamy bezpośredniego połączenia do Libanu. Dwa lata temu leciałem bezpośrednio z Okęcia. Teraz podróż zajmuje dwanaście godzin, bo jest jedna lub nawet dwie przesiadki. Do Bagdadu także  nie ma połączenia i co gorsza, mamy tam tylko ambasadę, która oczywiście nie zajmuje się sprawami konsularnymi, więc w sprawach np. wiz trzeba jechać kilkaset kilometrów do konsulatu w Irbilu w Kurdystanie. Ponadto miesiąc temu była  organizowana duża konferencja na temat możliwości odbudowy Iraku. Przedstawiono różne fundusze i tłumaczono, jak się o nie ubiegać. Z Polski nikt nie przyjechał. To trochę niepoważne.  Staram się przekonywać polski biznes budowlany, ten duży, bo wiadomo, że mały nie udźwignie takich kontraktów. Kończą się pieniądze unijne, a polskie firmy mają sprzęt i know-how, który na Bliskim Wschodzie mogą nadal świetnie wykorzystywać.

– I odpowiadają na pańskie namowy?
– Powoli się przełamują. Duży biznes potrzebuje bezpieczeństwa, więc teraz trzeba zrobić wszystko, aby nasi biznesmeni poczuli się tam bezpiecznie.

– Ministerstwo  Spraw Zagranicznych pomaga?
– Z ministerstwem jest trudna rozmowa, bo cały departament zajmujący się Bliskim Wschodem jest skromny i nie ma mocy przerobowych. Na szczęście jest wiceminister Magierowski, który zna i rozumie ten temat, a ponadto przychodzi na spotkania naszego zespołu, wiec MSZ jest na bieżąco.

– Sprawy Bliskiego  Wschodu zajmują dużo czasu, a pan, podsumowując połowę kadencji, mówił, że brakuje okazji do pracy w okręgu. Teraz – gdy coraz bliżej są wybory samorządowe – częściej będziemy oglądać pana w Bydgoszczy?
– Na pewno, choć to będzie związane także z tym, że zmienił się schemat posiedzeń sejmu. I bardzo dobrze, bo ja świetnie czuję się w okręgu, świetnie na Bliskim Wschodzie, natomiast w Warszawie czuję się trochę gorzej. My jesteśmy tam maszynkami do głosowania.  PiS ma taką większość, że czego byśmy nie zrobili, to i tak przeforsuje swoje pomysły.  Czasem nasze projekty wracają jako projekty senackie senatorów PiS-u i bardzo dobrze, bo nie chodzi przecież o prawa autorskie, tylko o zmiany.

–  Czyli zawiódł się pan pracą posła?
–  W kontekście prac sejmowych zdecydowanie tak… Kilka razy byłem na obradach senackich komisji i tam jest dyskusja – ludzie kłócą się na argumenty, a nie na barwy klubowe.  W Sejmie tego nie ma – z przodu jest jeden człowiek, który podnosi rękę i idzie za nim taka meksykańska fala. Nie ma to większego sensu. Na dobrą sprawę, jakbyśmy w ogóle tam nie jeździli, a spotykaliby się tylko Kaczyński, Schetyna, Kukiz i reszta  liderów, to byśmy zaoszczędzili paliwa i czasu.

– A pod jakim szyldem Kukiz’15 wystartuje w wyborach samorządowych w Bydgoszczy. Dwa lata temu siedzieliśmy tutaj (w biurze poselskim Skuteckiego – dod.ST) i pan wraz z Marcinem Sypniewskim, Piotrem Najzerem i Romanem Puchowskim kreślił ambitne plany dla stowarzyszenia Nowa Bydgoszcz.  To był styczeń 2016 roku. Strona stowarzyszenia milczy od grudnia 2016.
– No stowarzyszenie troszkę nam przysiadło. Ze względów czysto organizacyjnych.  Zastanawiamy się, czy korzystniej używać logo Nowej Bydgoszczy czy może jednej z organizacji tworzących ten ruch. Niczego teraz nie przesądzam, ale historia wyborów samorządowych w Bydgoszczy pokazuje, że lokalne ugrupowania, jak Metropolia Bydgoska czy Miasto dla Pokoleń, przepadają, choć są tam ciekawi ludzie.

CZYTAJ  TAKŻE: RAZEM, A JEDNAK OSOBNO. LEWICOWE UGRUPOWANIA SZYKUJĄ SIĘ DO WYBORÓW?

– Uruchomiliście stronę samorzadyzkukizem.pl, przez którą mieli zgłaszać się chętni do startu w wyborach. Jak przebiega budowanie lokalnych struktur dla ruchu, który powstał przecież na fali sukcesu jednostki, czyli Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich?
– Od  początku mówiliśmy o tej strukturze bez struktur i na razie to się sprawdza.

– Ale  zadziała na dłuższą metę?
– Zobaczymy, wydaje mi się, że tak.  Trudniej zarządzać tworem, który nie ma struktury, nie ma szefa, ale z drugiej strony pozwala to na niesamowitą elastyczność. Podam przykład. Gdy była nawałnica w Rytlu, to ludzie  nie tylko z okolicy w koszulkach Kukiz’15 byli na miejscu już po kilku godzinach.  Gdybyśmy tworzyli zhierarchizowaną strukturę i zanim oni zapytaliby, czy mogą, to byłoby już kilka dni opóźnienia. Takie rzeczy funkcjonują i fajnie to wychodzi. Przez samorzadyzkukizem.pl zgłaszają się przede wszystkim ludzie z mniejszych ośrodków. W samej Bydgoszczy jest łatwiej o kontakt, można zadzwonić, przyjść na spotkanie. Ludzie z mniejszych miejscowości mają trudniej, ale zgłosiło się kilka ciekawych osób.

– W wyborach wystartujecie razem z Wolnością, bo już deklarowaliście, że kandydatem na prezydenta będzie Marcin Sypniewski. Z kim jeszcze rozmawiacie? Z Ruchem Narodowym?
– Rozmawiamy ze wszystkimi.  Z Ruchem Narodowym też, choć on w Bydgoszczy nie jest siłą, która mogłaby być języczkiem u wagi.

– Na jakim etapie jest tworzenie list?
– Jeszcze szukamy. To nie jest tak, że tylko Nowoczesna buszuje po Bydgoskim Hydeparku (grupa na Facebooku – dod. ST). Każdy rozgląda się za ciekawymi ludźmi, którzy dostaliby pomoc od ugrupowania zapewniającego chociażby logistykę, a sami wnieśliby do miasta coś świeżego. Na dzisiaj pełnych list oczywiście nie mamy, ale są liderzy okręgów. Czy oni będą jedynkami? Wszystko jest jeszcze w grze.

– Ci liderzy to….
– … No nie mogę teraz powiedzieć. Zepsulibyśmy zabawę, bo chcemy to hucznie ogłosić.

– Spróbujmy więc inaczej. Na pewno będzie z wami Wolność, może Ruch Narodowy. Nowa Bydgoszcz, organizując różnego rodzaju spotkania, współpracowała z Metropolią Bydgoską. Przy wyborach też moglibyście współpracować?
– Z naszej strony ręka jest wyciągnięta, ale z drugiej nie widzę zainteresowania.

– Podczas akcji referendalnej zawsze pojawiał się przy panu albo przy Marcinie Sypniewskim Bogdan Dzakanowski. Wystartuje z Wami?
– To nie jest do mnie pytanie.  Bogdan jest moim dobrym kolegą, ale nie jest członkiem żadnego ze stowarzyszeń, które funkcjonują wokół nas. Więc zobaczymy, gdzie wystartuje.

– Z kimkolwiek byście ostatecznie nie wystartowali, to pozostaje pytanie o szanse  tego typu ugrupowania. Sam pan wspomniał, że w Bydgoszczy zawsze dobre wyniki osiągały znane partie, które zakorzeniły się już w świadomości wyborców.
– No niestety te większe szyldy rządzą. Dajmy na przykład  Romana Jasiakiewicza. Gdyby teraz chciał zostać prezydentem, a pewnie wiele  osób życzyłoby sobie tego, bo zostawił po sobie bardzo ciekawe wspomnienia, miałby potwornie trudno. Mógłby przegrać z jakimiś kompletnie nieznanymi kandydatami, którzy mieliby szyld PO, PiS-u albo  SLD.  To jest kompletnie niesprawiedliwe i wracamy tu do naszego sztandarowego postulatu, czyli okręgów jednomandatowych. I wtedy taki Bogdan Dzakanowski byłby radnym do końca życia, bo w swoim okręgu zawsze wygra.  A dzisiaj może się okazać, że nie zbuduje listy na całe miasto i nie zdobędzie mandatu, a to jest nie fair.  Zarówno w PiS-ie czy Platformie, jak i w mniejszych ugrupowaniach zawsze listy są tworzone przy użyciu słupów.  Realne szanse ma tylko kilka osób, a na liście musi być kilkanaście. Nie ma to większego sensu.

CZYTAJ TAKŻE: PIS I PO – JEDNO ZŁO? CZYLI O TYM, CO OBIE PARTIE ZROBIŁY DLA BYDGOSZCZY

– Na razie przedstawiciele wszystkich ugrupowań w mieście, na pytanie o ewentualne wyborcze koalicje, odpowiadają, że wciąż prowadzą rozmowy. W tych wypowiedziach przewija się też koncepcja wspólnych list przeciwko  PiS-owi. Im większą liczbę ugrupowań prezydent Rafał Bruski zgromadzi na swoich listach, tym trudniej będzie Wam i PiS-owi pokonać go?
– Jestem w stanie wyobrazić sobie jedną listę PO, Nowoczesnej, SLD i może jeszcze kilku lokalnych ugrupowań. To byłaby bardzo mocna lista. Pytanie tylko, na ile trwała i na jak długo udałoby się utrzymać w ryzach taką koalicję, ale to już nie jest pytanie do mnie. Rzeczywiście jednak byłoby to coś mocnego.  Z drugiej strony, dobrze będzie, jeśli PiS wystawi w Bydgoszczy wspólną listę, bo można odnieść wrażenie, że tych PiS-ów jest tu co najmniej kilka.

– PiS był bierny przy waszym referendum za odwołaniem Bruskiego. Teraz też długo zwleka z ogłoszeniem decyzji o kandydacie na prezydenta. W ten sposób pana zdaniem sam sobie szkodzi?
– Oczywiście, że tak. To niepoważne wobec samych członków partii, którzy nie wiedzą, kto będzie ich kandydatem. No niestety, ale PiS, u nas na pewno, nie wiem czy w całej Polsce, jest takim wielkim, tłuściutkim, najedzonym misiem. Jest tak wolny i tak pozbawiony inicjatywy, że to nie może się dla niego dobrze skończyć. I tu jest szansa dla naszego kandydata, aby znalazł się w drugiej turze.

– No właśnie, wasz kandydat. Dlaczego to Marcin Sypniewski powinien trafić do gabinetu przy Jezuickiej?
– Bo ma doświadczenie w prawdziwym życiu. W takim naprawdę prawdziwym. Wie, jak się prowadzi firmę i czego potrzeba zarówno w tym najmniejszym biznesie, jak i tym średnim oraz dużym. A to biznes powoduje, że w kasie miasta są pieniądze z podatków, a ludzie mają za co żyć. Nigdy nie był urzędnikiem, więc nie ma tych złych nawyków, które ma obecny prezydent. Jest świeży, a ponieważ odniósł sukces ze swoją ogólnopolską firmą, jest niesterowalny.  Dlatego myślę, że byłby dużo lepszy.

– I pokazał się w czasie referendum. Tylko, że wtedy – co często wam zarzucano – zamiast pokazywać, co można zrobić lepiej w Bydgoszczy, to wy tylko krytykowaliście prezydenta.
– Tak, to był koszmarny błąd wizerunkowy i trzeba posypać głowę popiołem…

– Teraz, z perspektywy kilku miesięcy, przyznaje pan, że można było lepiej zorganizować akcję referendalną?
– Można było to zrobić o niebo lepiej. Nasze działania pomogły o tyle, że może ktoś z otoczenia pana prezydenta – bo akurat pan prezydent nie jest do tego zdolny – zobaczy, że z ludźmi trzeba rozmawiać. Kilka lat temu zbieraliśmy podpisy za likwidacją straży miejskiej. Także się nie udało, ale po kilku miesiącach straż zaczęła działać lepiej i dzisiaj nie słyszę, żeby ktoś miał pretensje. Jeśli chodzi o prezydenta, bydgoszczanie w końcu się obudzą. Pamiętam, jak robiliśmy konferencję na Glinkach, gdzie mieszkańcy mówili, że bankrutują z powodu przedłużającego się remontu.  To było w wakacje i do końca września roboty miały się zakończyć.  Mamy marzec i nic się nie zmieniło. Ludzi nie można tak traktować.

– Wracając do tych pomysłów na Bydgoszcz, gdybyście mieli je dzisiaj prezentować – co by to było?
– Jeszcze lekko się cofnę. Przed akcję referendalną mieliśmy dylemat, czy przedstawiać pozytywne projekty, czy nie. Za tym, żeby przedstawiać, przemawiało pokazanie alternatywy. Ale był też taki punkt widzenia, że wtedy będziemy wskazywać następcę. A tego chcieliśmy uniknąć, bo to była akcja za odsunięciem prezydenta. No i dlatego nie pokazywaliśmy pozytywnych pomysłów. I dzisiaj sądzę, że to był błąd. Regularnie robimy burze mózgów. Pierwszy przykład z brzegu, który widzimy za oknem – spróbowaliśmy sobie wyobrazić Stare Miasto bez ratusza. No bo kto powiedział, że tu musi być ratusz? Gdyby połączyły się bydgoskie uczelnie, to im można by oddać ten budynek, a dzięki temu centrum tętniłoby życiem. Mamy ileś takich pomysłów. Nie mówię, że to będzie w programie Marcina Sypniewskiego czy naszym. Ale żebyśmy byli odważni. Nie zapomnimy też o prostych rzeczach, które mogą ułatwić ludziom życie.  Zostając przy urzędzie – czemu on jest taki rozbity? Jeśli będzie w jednym miejscu i to takim, gdzie będzie można zaparkować, to będzie dużo lepiej. Bo teraz znajomi parkują u nas na podwórku pod biurem, żeby nie krążyć na Grudziądzkiej.

– Mówi pan o połączeniu bydgoskich uczelni. Ten pomysł był forsowany, gdy rozgorzała debata o Uniwersytecie Medycznym. Debata, której jak dotąd posłowie nie są w stanie przenieść do sejmu. Pan pytał o to na Komisji Zdrowia, ale efektów nie ma.
Pytam od początku kadencji, bo to jest właśnie cały brud tej polityki. Ktoś sobie wymyślił kampanię wyborczą opartą o jakieś marzenia i to jest niesmaczne.  Ja przypominam o uniwersytecie, bo bardzo chciałbym zobaczyć, jak posłowie wszystkich opcji głosują.  Więc przypominam ten temat przy każdej okazji jak taki złośliwy troll. Wiadomo, że ten uniwersytet nie powstanie, ale mogliby o tym w końcu głośno powiedzieć.

– Na początku kadencji stwierdził pan w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, że „na niczym się nie zna”. Teraz odpowiedziałby pan, że zna się na Bliskim Wschodzie, służbie zdrowie albo sprawach rodzinnych?
– Nie, ja na niczym nie znam się tak bardzo, żebym nie musiał potrzebować specjalistów. Jeśli chodzi o Bliski Wschód, to mam ekspertów – nie chcę, żeby to głupio zabrzmiało, ale taka jest prawda – światowej klasy. Konsultuję się z nimi i przy nich nie byłbym w stanie powiedzieć, że ja się znam na Bliskim  Wschodzie.  Tak samo ze służbą zdrowia i wszystkim innym. Jeśli któryś z posłów, a mamy takich również w naszym okręgu, zaczyna sprawiać wrażenie, że zjadł wszystkie rozumy, to powinien zmienić zajęcie…

ZOBACZ WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA

Sebastian Torzewski