Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Prof. Dariusz Markowski: Niektórzy z Wyspy Młyńskiej chcieliby zrobić Disneyland [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 14.02.2020 | 09:43
prof. Dariusz Markowski

rozmawiał Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Prof. Dariusz Markowski od 2013 roku przewodniczy pracom rady ds. estetyki, która jest ciałem doradczym prezydenta Rafała Bruskiego.

Fot. Szymon Fiałkowski

Rozmowa z profesorem Dariuszem Markowskim, przewodniczącym Rady ds. Estetyki Miasta Bydgoszczy, o tym, czy można z radą się jednocześnie liczyć i ją ignorować, o awanturach, których można było uniknąć i o tym, dlaczego nie chce konsultacji w sprawie odbudowy zachodniej pierzei Starego Rynku.

Eryk Dominiczak: Odzyskał pan motywację do działania? Bo kilka miesięcy temu nosił się pan z zamiarem rezygnacji z funkcji przewodniczącego rady ds. estetyki.
Dariusz Markowski: Był taki moment, kiedy miałem przekonanie, że ustalenia rady, zespołu liczącego dziesięć osób, nie zyskują akceptacji. Albo inaczej – mają akceptację ze strony pana prezydenta, z którym nasze relacje są czasami szorstkie, ale bardzo dobre, natomiast w ogóle nie są wdrażane przez bezpośrednio odpowiedzialne za to instytucje.

A był konkretny moment, który przelał czarę goryczy?
Czara przelała się, gdy obciążono nas, jako radę, odpowiedzialnością za płytę Starego Rynku. A ja zawsze staję w obronie rady jako ciała kolegialnego, a po drugie to, co tam się wydarzyło, nie było od nas zależne. Wystarczy wrócić do początków – chcieliśmy innej kolorystyki płyty, ale w specyfikacji przetargowej pojawił się zapis, że kamień ma być biało-żółty. Nie można więc było założyć tam grafitu czy bazaltu, bo od wyników przetargu pojawiłoby się odwołanie i wielka awantura. W pewnym momencie ktoś z Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej przywiózł nam dwa rodzaje kamienia, potem dopiero trzeci. I wszyscy zadawaliśmy sobie pytanie, dlaczego nie skorzystano z polskiego kamienia z naszych strzegomskich kamieniołomów. A tego chcieliśmy, bo polski wyrób jest najlepszy. Okazało się jednak, że autorski projekt zakładał trzy rodzaje płyt i tego największego nasz zakład nie był w stanie wykonać.

Czyli miało być dobre, bo polskie, a wyszło złe, bo chińskie?
Ten kamień z Chin pewnie też nie jest zły. Problem moim zdaniem leży gdzieś w podsypce. Pojawia się wilgoć, wyciągana jest sól.

Ale krytyka rady oznaczała też, że wyrobiliście sobie markę i wszyscy przyglądają się temu, co robicie.
Dobrze, że wypracowaliśmy sobie przez lata pewną pozycję. Ale powstało też wrażenie, że każda rzecz w Bydgoszczy jest z nami konsultowana. Otóż nie. Nie było wcale dużych konsultacji w sprawie rynku. Projekt był przecież autorski, my przy jego tworzeniu nie uczestniczyliśmy w ogóle. Dopiero gdy dochodziło do wyboru czegoś, nagle miała pojawiać się rada. Jakby szukano sobie w niej jakiegoś zabezpieczenia czy parasola ochronnego.

Może skoro chcieliście innej kolorystyki płyty, trzeba było zaprotestować, gdy zobaczyliście specyfikację przetargu na remont Starego Rynku?
Tylko że my ją zobaczyliśmy po fakcie. Nie jesteśmy w strukturach urzędu, nie wiem nawet, kiedy przetarg był ogłoszony. Zaproszono nas do wyboru kamienia – czy to chodziło o kostki bazaltowe z boku czy wybór kolorystyki. Przywieziono wtedy różne próbki. Znaleźliśmy ciemną, bazaltową, wszystkim się podobała, włącznie z konserwatorem miejskim. Chodziliśmy i stawialiśmy ją w różnych miejscach, o różnym nasłonecznieniu i ona idealnie spełniała nasze założenia. Po czym ktoś z ZDMiKP powiedział, że w specyfikacji – a spotkanie odbywało się już z udziałem wykonawcy – był inny kolor. Mogliśmy stawać okoniem, ale przecież wykonawca zdawał sobie sprawę, że jeśli zmieni kolor na proponowany przez nas, przegrany w przetargu się odwoła.

I wtedy zaczął się pan zastanawiać, czy wasza praca ma sens?
Tak, zacząłem się zastanawiać, po co to robimy, skoro w tak istotnych kwestiach stajemy przed faktem dokonanym. Tylko raz udało nam się spotkać z projektantem, pokazaliśmy mu ogólne rzeczy, które stworzyliśmy, opowiedzieliśmy, jak widzielibyśmy rynek. Później wszystko działo się poza radą, nikt nas o nic nie pytał.


ZOBACZ TAKŻE: WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA


A wierzy pan w cuda?
W cuda może nie, ale w to, że przy sprzyjającym podejściu wielu osób coś może się udać, już tak.

A jak pan odbiera wypowiedź dyrektora Jacka Witkowskiego, który mówił, żeby z ocenami Starego Rynku poczekać kilka miesięcy? Co na nim miałoby się magicznie zmienić?
Odbieram to tak, że panu dyrektorowi chodziło o eksploatację, wyłączenie rynku z ruchu, zadziało się jednak w ciągu kilku miesięcy wiele rzeczy. Ja też, przechodząc przez rynek, oglądam, jak wyglądają ławki, które wybieraliśmy, jak można pewne rzeczy poprawić, czy nie warto dać lepszego lakieru na drewno. Patrzę na elementy takie jak wędrujące krzesła, które są moim pomysłem. Tych krzeseł powinno być więcej. Za chwilę mają pojawić się też donice z roślinami, bo tego faktycznie brakuje. Będą wykonane z kortenu, metalu, który poddaje się procesowi korozji, dając kolor lekkiego brązu. Czekamy jednak na wersję impregnowaną, którą ma dostarczyć producent, bo obawiamy się, że korten będzie brudził płytę w wyniku utleniania.

Tyle że zieleń i ławki nie budziły wątpliwości, ale cieki wodne, których broniliście, już tak.
Powiem tak – z tymi ciekami jest tak, że nam bardzo zależało, żeby były wykonane w kamieniu, ale nie w formie koryt! Wysyłałem nawet chyba panu dyrektorowi Gustowi (zastępca dyrektora ZDMiKP ds. inwestycji – dod. red.) przykłady. Cieki miały mieć miękkie, niezauważalne wyprofilowanie i nacięte rowki, do których miała wnikać woda. To, co pokazano później, a następnie wykonano, też mnie zdziwiło. Broniłem kamienia, bo nie chciałem tam metalowych kratek.

Ja mam wrażenie, że mieliśmy poczekać kilka miesięcy, żeby niektórzy się przyzwyczaili do płyty rynku i nie krytykowali. Na linii ratusza stoją ławki, a 50 centymetrów dalej – cieki. Czytam, że to jest zgodne ze sztuką budowlaną. A ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem estetyki też?
Coś tam szwankuje, nasze oczekiwania były inne, ale nikt z nami tego de facto nie konsultował. Nikt. W pierwszym momencie myślałem, że to będzie jeszcze czymś przykrywane.

Może trzeba było iść do prezydenta Bruskiego i powiedzieć, że to nie ma sensu, taka forma współpracy?
Może nie chciałem tego robić aż w taki sposób, ale nasze oczekiwania rozmijają się z realizacją. Udało nam się wprowadzić coś, co nazywamy chodnikiem miejskim. To dwa standardy wyglądu oparte na dawnych historycznych chodnikach. Nie są kosztowne, składają się z kostki bazaltowej, płyty i znowu kostki. Na obszarze Śródmieścia i Starego Miasta wszystkie chodniki miały tak wyglądać. A nie wyglądają. Proponowaliśmy właśnie na Starym Rynku i jego przyległościach zrobić mniejsze znaki drogowe. Miał być profilowany trzpień, na którym miał być osadzony mniejszy znak. A co zrobiono? Zwykłe aluminiowe słupki. Teraz mają być wymieniane. Tylko dlaczego my musimy zwracać na to uwagę? Kolejny przykład – widział pan zapory uniemożliwiające wjazd na Stary Rynek? Na początku ktoś bez wiedzy i sztuki wylał wokół nich jak gdyby nigdy nic beton. A przecież można to wykończyć metalową płytą w kolorze słupka. Poprawiono to, ale nadal nie wygląda to genialnie.

Prof. Dariusz Markowski: Niektórzy z Wyspy Młyńskiej chcieliby zrobić Disneyland [STUDIO METROPOLIA]

Zobacz również:

Prezydent Bruski chce zapytać mieszkańców o zachodnią pierzeję. Konsultacje podczas głosowania nad BBO

To dlaczego został pan jednak na stanowisku?
Bo jesteśmy w dużo lepszej sytuacji, niż byliśmy. Jesteśmy rozpoznawani przez wydziały urzędu miasta. I dobrze, bo – jak wspomina pan prezydent – liczą się z nami i może niektórzy nas nie lubią. Bo – wiadomo – przeszkadzamy w spokojnym życiu urzędników. Usiedliśmy w węższym gronie i uznaliśmy, że nie możemy jak dziecko zabrać zabawek i wyjść z piaskownicy. Zadaliśmy sobie pytanie, gdzie bylibyśmy, gdyby nie było rady. I uznaliśmy, że trzeba być, podnieść rękawicę, walczyć dalej.

A walczyć to trzeba głównie dlatego, że w ratuszu nikt nie ma kontroli nad ZDMiKP.
To ma pan takie samo zdanie jak ja. I tego dotyczył też moment krytyczny. Ja jednak zakładam, że będzie dobrze, bo widzieliśmy się z panem dyrektorem Witkowskim i widzimy chęć współpracy. A przecież ten moment zgrzytu nie wynikał z faktu, że my wymyślamy coś dla naszej promocji, ale poprawy estetyki miasta. Niech pan zobaczy sytuację po remoncie na ulicy Pod Blankami i Wałach Jagiellońskich. Ile tam jest typów lamp? Cztery? Pięć? Każda lampa jest inna. Brakuje spójnego myślenia.

W tym miejscu jest też pomnik Kazimierza Wielkiego, do którego pomysłu przeniesienia chciałby pan wrócić. Pomysł rozpoczęto dwa lata temu realizować w taki sposób, że skończyło się jedynie awanturą.
Pomysł był rzucony, ale realizacja powinna należeć do miasta. Należało zebrać ludzi, którzy tworzyli komitet powstania pomnika. Ja nawet nie wiem, kto był w tym komitecie, wiem jedynie, że śp. pani Gwińcińska. Zabrakło determinacji zainteresowanych stron.

Prezydent przyszedł z pomysłem na sesję rady miasta, a wobec tego, że nie było wielkiego poparcia, wyszedł obrażony z sali.
Nie tędy droga, brakuje merytorycznej dyskusji, chęci stworzenia konsensusu. A wszystko jest do zrobienia. Zresztą, wielu ludzi, gdy się z nimi rzetelnie porozmawia, przyznaje nam rację.

W tym przypadku rozmowy nie było w ogóle.
Całkowicie. Był to niefortunny moment, bo trzeba było szybko podjąć decyzję.

Bo dyskusja miała toczyć się w przededniu remontu rynku.
Dokładnie. Chodziło o kwestię wylania czegoś w formie podbudowy, żeby pomnik mógł stanąć. I wszyscy czekali, czy będzie ta decyzja.

A do tej dyskusji można wrócić?
Moje zdanie jest takie, że prezydent powołuje komitet złożony z ludzi, którzy doprowadzili do powstania tego pomnika, zaprasza architektów, konserwatora naszą radę. I robimy okrągły stół. Ale przede wszystkim trzeba pokazać koncepcję, bo wielu osobom brakuje wyobraźni.

Wiadomo, że najłatwiej pokazać to na obrazku.
Pomnik miałby stanąć na osi ulicy Mostowej, dzięki czemu będzie widoczny z daleko, efektowny, podświetlony. Sam pomnik też jest niezły, a w miejscu, gdzie stoi dzisiaj, jest kompletnie niewidoczny.

A może w ogóle jest czas na to, że zacząć dyskusję o polityce względem rzeźb i pomników. Bo kawałek od pomnika Kazimierza Wielkiego stoi – na Wełnianym Rynku – pomnik Leona Barciszewskiego. A na skwerze Leona Barciszewskiego nie ma jego pomnika. Kuriozum.
Przeniesienie tego pomnika to był zły pomysł. Choć z drugiej strony plusem jest zagospodarowanie przestrzeni na Wełnianym Rynku, gdzie jest wyniesiony, a nie znajduje się w niecce. Skoro poruszył pan kwestię pomników, to za chwile wywołana zostanie dyskusja o pomniku z okazji 100-lecia powrotu Bydgoszczy do Macierzy. Wiele osób się wypowiadało. I mamy dylemat – pomnik czy instalacja? Mnie w Bydgoszczy akurat najbardziej brakuje dobrej rzeźby. Ale to musi być porządna rzeźba, a nie kolejna ławeczka. My byliśmy przeciwni ławeczce Ireny Jarockiej, bo to postać w ogóle niezwiązana z Bydgoszczą. A sama idea ławki jest już bardzo wytarta. A niedawno kolejny komitet chciał robić ławeczkę profesora Bartoszewskiego. I, oczywiście, wszyscy chcą ciągnąć te ławki na Wyspę Młyńską i stworzyć tam Disneyland.

Wyspa miała być wizytówką i faktycznie jest, ale jej zaplecze wygląda już dużo gorzej. Niedokończona restauracja, nietknięta od lat stara farbiarnia, działka, gdzie miał stanąć budynek mieszkalny. Nawet centrum miasta to Bydgoszcz dwóch prędkości.
Jest bardzo dużo do zrobienia, ale może dlatego też to, co już zostało zrobione, jest widoczne. Być może nowym impulsem będzie kwestia Młynów Rothera, jeśli będą dobrze poprowadzone, staną się instytucją flagową, to otoczenie zacznie się zmieniać szybciej? Kwestia właścicieli prywatnych – można ich do wielu rzeczy przekonać, nie trzeba ich od razu karać, trzeba pokazać, że coś po prostu wygląda źle. Zobaczmy chociażby na działkę po spichrzach, która jest w rękach prywatnych. Jak to wygląda, każdy widzi. Będzie remont Rybiego Rynku, a działka prywatna z parkingiem zostanie.

Jesteśmy rozpoznawani przez wydziały urzędu miasta. I dobrze, bo – jak wspomina pan prezydent – liczą się z nami i może niektórzy nas nie lubią. Bo – wiadomo – przeszkadzamy w spokojnym życiu urzędników.

To już niemal temat dla archeologów, bo to sprawa z czasów prezydentury Romana Jasiakiewicza. Był jakiś pomysł na odzyskanie tego terenu?
Ja kiedyś powiedziałem sobie nawet, żeby wprowadzić takie ograniczenie ruchu, żeby nie było tam dojazdu.

Miałem podobny, ale kłócił mi się z wolnorynkowym podejściem i prawem do dysponowania własnością.
Tylko że z właścicielem należałoby porozmawiać. Spotkać się z nim, ja deklaruję, że my, jako rada, chętnie w takim spotkaniu weźmiemy udział. Przecież taka działka to jest biznes. A miasto ma różne narzędzia. Może dać w rozliczeniu inną działkę albo po prostu ją wykupić.

Zwłaszcza że odkupowano już miejsca, na które nikt nie miał pomysłu, choćby halę targową.
Sam zaraziłem pana prezydenta tym pomysłem. Hala upadała, a obiekt jest piękny. Chociaż gdyby ktoś chciał ją kupić, to by pewnie tak się stało. Ale cieszę się, że przejęło ją miasto. Zaraz pojawi się operator zewnętrzny i to on będzie odpowiadał za to, co znajdzie się w środku. Miasto w to zaingeruje tylko w niewielkim stopniu. Dobrze, że ktoś nie zrobił z hali dyskontu, dużej Biedronki czy mniejszej Żabki.

Miasto kolejny raz wystąpiło w roli strażaka, bo brakuje inwestorów. Bierze odpowiedzialność finansową za duże inwestycje. I już pomijam halę targową, ale nawiązuję do Młynów Rothera.
Co będzie z młynami, nie wiem, sam jestem ciekawy, jak to zagra. A co do miasta jako strażaka… miasto już chyba nic nie kupi, jest raczej duża liczba budynków, kamienic, które chciałoby sprzedać. Zresztą, obiekty takie jak hala powinny być obwarowane w planach zagospodarowania konkretnymi funkcjami.

Plany są w ostatnich latach…
…porządkowane. Chociaż wynikają z nich też dziwne wątki, jak ten z kwiaciarkami na placu Wolności.

Z panią dyrektor Anną Rembowicz-Dziekciowską też was łączy bardzo dobra, ale szorstka relacja?
Czasami nie bardzo rozumiem zachowania pani dyrektor. Mówiłem nawet prezydentowi, że ona prowadzi czasami własną politykę. Prezydent wychodzi i mówi o pomyśle przeniesienia pomnika króla Kazimierza Wielkiego, po czym pojawia się artykuł czy wywiad z panią dyrektor. I negatywne stanowisko, całkowicie przeciwne.

Tyle że jej wypowiedzi często są po prostu przepisane z Facebooka.
Możliwe, ale jest to osoba publiczna i powinna mieć pewną wrażliwość…

Czyli zalecałby pan większą powściągliwość? Jej wypowiedzi to jest cenny wkład do dyskusji.
To też nie jest tak, że my się tylko nie zgadzamy. W wielu sprawach udało się wypracować wspólne stanowisko. Choćby w przypadku chodnika miejskiego – w piśmie do prezydenta Bruskiego jesteśmy tam podpisani oboje. Nie chciałbym tylko doprowadzić do sytuacji, że obie strony się okopią, a dyskusja będzie toczyła się ze szkodą dla miasta.

To co z tym pomnikiem 100-lecia, skoro zawędrowaliśmy na plac Wolności?
Pamięta pan, jak wyglądał plac na starych fotografiach? On był bardzo ładnie zagospodarowany, był placem miejskim. A dzisiaj? Nie ma ciągłości chodnika, przez parking mamy wyrwę. Do tego dziwny pomnik, przez lata liftowany, po żołnierzu radzieckim, którego przemiany ani nie sprawiły, że jest ładny, ani piękny.

To taki nasz symbol miasta – upiększamy poprzednie pokolenia.
Pytanie tylko – po co? Ja bym widział na placu Wolności porządny pomnik konny generała Józefa Dowbor-Muśnickiego. W końcu to on wkroczył z armią polską do Bydgoszczy. Mamy rok 100-lecia powrotu do Macierzy, jest plac Wolności, wszystko jest spójne. Kiedyś był tam pomnik Wilhelma, i to był naprawdę ładny pomnik, na solidnym cokole. Dlatego nie szukałbym jakiegoś ekstrawaganckiego pomysłu, bo trudno mi powiedzieć, jak nowoczesna instalacja wpłynęłaby na otoczenie.

Plac Wolności i wolność od kwiaciarek?
Ja swoje zdanie w tej sprawie wyrażałem już nie raz – moim zdaniem mogą zostać, ale po zmianach.

Taka decyzja już zapadła.
Musi to być jednak całkowita zmiana, przydałaby się też pewna dyslokacja. Bo dzisiejsze budki zabijają całkowicie widok Gdańskiej. Nie mamy prześwitu, który pozytywnie wpłynąłby na plac.

Ale nie brakuje też głosów, żeby kwiaciarek się pozbyć, czego nie rozumiem, bo miasto się zmienia i nie wygląda tak jak 100 lat temu.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że tam kwiaty są. Dlatego bardziej spojrzałbym na kwestię budek przy ulicy Krętej. Obecnie tylko jedna jest czynna. Reszta nie funkcjonuje, trzeba będzie się nad tym pochylić. Dzisiaj budki zasłaniają nie za ładne podwórko, ale skoro nie funkcjonują, to trzeba zaproponować coś innego w tym miejscu.

Przykład Krętej i kwiaciarek przeniesionych tam ze Starego Rynku to twarda lekcja równowagi między estetyką i ekonomią.
Dlatego jesteśmy za pozostawieniem kwiaciarek na placu Wolności. Ale zmiany muszą nastąpić.

Dojść do takiego wniosku można było w zaciszu gabinetów, a nie w warunkach burzowych.
Dlatego wracamy do tego, o czym rozmawialiśmy. Każdą kwestię de facto można przedyskutować.

Prof. Dariusz Markowski: Niektórzy z Wyspy Młyńskiej chcieliby zrobić Disneyland [STUDIO METROPOLIA]

Zobacz również:

Jerzy Derenda: Stary Rynek cały czas czeka na swoją szansę (STUDIO METROPOLIA)

Ale tej dyskusji, choćby o wizji miasta, brakuje. Większość osób stosuje formułę własnego listu otwartego, wygłasza stanowisko urbi et orbi i na tym dyskusja się kończy.
Tego na pewno brakuje, ale spójrzmy chociażby na strategię rozwoju miasta. Odbywały się spotkania, były konsultacje. Przeczytałem ten dokument i ja nie nazwałbym tego strategią. Tam właśnie powinna być wizja, do czego dążymy, czego chcemy, jakie ma być miasto. Potem szukamy priorytetów i je realizujemy. W strategii tego nie ma. To pusty dokument. Całkowicie. Wszystko wrzucone do jednego worka.

A warto w ogóle tak często sięgać po konsultacje społeczne?
Tak, chociaż często w konsultacjach biorą udział osoby, które są bardzo na tak albo bardzo na nie. A brakuje tego środka. To tak jak z wyborami, społeczeństwo się polaryzuje, a to nie jest dobre, nie wpływa na wypracowywanie konsensusu. W ważnych sprawach powinno być powoływane grono specjalistów, autorytetów. Ale konsultacjami warto się również podeprzeć.

Ale wie pan, że gdyby kilka lat temu ktoś zapytał, czy zostawić Kaskadę, czy odbudować ulicę Jatki, to wybór padłby na Kaskadę?
Pewnie tak, dlatego nad konsultacjami trzeba panować i nie poddać ich swojemu żywiołowi.

Ale w przypadku zachodniej pierzei konsultacjom mówi pan stanowcze „nie”.
Tak uważam, bo jest to miejsce, które jest tożsamością miasta. Na tle tej pierzei działo się bardzo wiele. Nie było przecież dyskusji nad odbudową fontanny Potop czy odtworzeniem mostu Staromiejskiego.

W tym wypadku konsultacje byłyby sposobem na odwlekanie decyzji?
Myślę, że tak. Jesteśmy w roku 100-lecia powrotu do Macierzy, to dobry moment, żeby ten temat poruszyć mądrze i rozsądnie. Zachodnia pierzeja to nie jest kość niezgody, ale trzeba wypracować koncepcję nie tylko powrotu do historii, ale nawiązania do przyszłości.

To proszę mnie przekonać do odbudowy pierzei, bo na przykład zamku i teatru odbudowywać pan nie chce. A ja mam wrażenie, że gdybyśmy ciągle wszystko odbudowywali, to żylibyśmy dziś w Biskupinie.
Nie o to chodzi. Ktoś podawał kiedyś dobry przykład Szczecina i Gdańska. To dwa miasta o bardzo dużym znaczeniu portowym przed wojną. Szczecin był chyba nawet trochę większy. Szczecina nie odbudowano, Gdańsk – tak. I niech pan popatrzy na te miasta. Gdańsk jest po prostu ładny, a ludzie lubią ładne rzeczy i miejsca. Brak pierzei zaburza przestrzeń i kształt rynku. Mówią o tym nie tylko konserwatorzy, ale również architekci. Ważnym aspektem jest to, że to jest najważniejsza pierzeja miasta. Najbardziej charakterystyczna i stanowiąca w przeszłości dominantę rynku.

A jeżeli nie wieże kościoła, to co?
Nie powinna być wiodąca kwestia, czy to ma być kościół czy nie ma być. Stary Rynek jest dzisiaj niedomknięty. Ale faktem jest, że kościół był najwyższy.

I dlatego ta bryła budzi tyle emocji.
Ale ja się nie upieram, żeby to była bryła kościoła. Ważne, żeby odtworzyć fasadę z wieżami, które mogą mieć funkcje widokowe, z których mógłby popłynąć hejnał bydgoski.

Koncepcja Ogrodów Historii do pana trafia?
Pomysł Macieja Bakalarczyka jest dobry, wymaga jeszcze pewnych uzgodnień. Jest to pewien kompromis, który będzie pewnym zadrażnieniem. Otwieramy wrota kościoła, a tam znajduje się trochę tajemniczy ogród. Jest też pomysł na upamiętnienie historii Bydgoszczy. A przecież sam kościół ma świetnie zachowane podziemia.

Okazję do choćby częściowego odsłonięcia historii Starego Rynku już zmarnowaliśmy. Miało być przeszklenie jednego z fundamentów dawnego ratusza, ale z projektu zostało ono wycięte. Zamiast tego jest kompletnie niewidoczny z poziomu płyty obrys ratusza.
Byłem gorącym zwolennikiem przeszklenia. Był nawet pomysł, żeby wejście do podziemi zrobić od jednej z kamienic. Ale… niestety.

Tu też dowiedzieliście się po fakcie, że przeszklenia nie będzie?
Nie wiem, kto usunął je z projektu. Pojawiały się kwestie konserwatorskie – wentylacja, skraplanie wody na tej szybie, co miało doprowadzić do tego, że nic przez nią nie byłoby widać. Tyle że jak się chce znaleźć problem, to się zawsze znajdzie. Mnie tego przeszklenia brakuje.

Czyli – mówiąc kolokwialnie – wykładamy się na detalach.
Myślę, że ma pan rację. Czasami się zastanawiam, kto odbiera inwestycje. Kto? Zakładam, że są to osoby podpisane z imienia i nazwiska. Zadaję sobie czasami pytanie – kto przyjął ten bajzel i bałagan?

Za kilka milionów złotych remontujemy ulicę Cieszkowskiego, po czym na starannie dobranej kostce montujemy żółte separatory i malujemy pasy farbą, która schodzi po kilku dniach.
Czyli znowu – detal. My jako rada nic na ten temat nie wiemy. A walczymy o rzeczy często małe. Choćby o barierki ograniczające, które kiedyś były jako rury do gazu, żółte. Kto to wymyśla? Teraz mają być w kolorze szarym. Część przemalowano, ale spod nowej warstwy już w kilku miejscach wyłania się żółty kolor. Brakuje smaczków.

Takich jak podziemne śmietniki?
Widzi pan, mija kolejny rok i jesteśmy w punkcie wyjścia. Coś nie funkcjonuje. Zrobiliśmy rozeznanie. Maciej Bakalarczyk i Marek Iwiński znaleźli przykłady, obejrzeliśmy te śmietniki. Bardzo fajne, nic nie widać. I co? I nic. A to znowu kwestia zarządu dróg.

To może jednak czas iść w tej sprawie do ratusza?
Nieraz już miałem takie chęci. Ale tak jak wspomniałem, mamy swoją – nazwijmy to – misję, która odwodzi nas od ostatecznych decyzji. Przestaniemy istnieć, to urzędnikom będzie łatwiej, ale miastu – już trudniej.

Mówi pan, że trzeba więcej rozmawiać, a tu na razie trzeba więcej walczyć.
Chciałbym spokojnie rozmawiać o wizji miasta. O tym, w którym kierunku idziemy. Bo na razie rozmywamy wiele tematów albo jest ich przesyt. Przykład – murale. One są raz lepsze, raz gorsze. Ale nie chciałbym, żebyśmy zdominowali sobie nimi miasto. Nie tędy droga, postawmy na jakość, nie ilość. Dlatego dobrą praktyką jest ogłaszanie konkursów. Nie daje to oczywiście gwarancji, że będzie genialnie. Jest tylko jeszcze jedna rzecz – powinniśmy do konkursów zachęcać i mocniej je promować poza regionem.

Filharmonia w konkursie na koncepcję rozbudowy postawiła na sprawdzoną metodę – pula nagród to 300 tysięcy złotych.
I wtedy promocja takiego konkursu powinna iść międzynarodowo. Bo uważam, że najważniejsze, to jest szukać dobrych pomysłów. A przeciwieństwem jest system „Zaprojektuj i buduj”. Bo z niego wynika tylko „najtaniej i najsłabiej”. System ten stworzył duży problem. Wystarczy spojrzeć na pierwsze koncepcje Teatru Kameralnego czy Astorii. To była jakaś masakra, tragedia.

My chcemy rozmawiać o wizji miasta, a nie umiemy wyeksponować skarbu – monet znalezionych w kryptach Fary.
Poruszył pan temat, o którym wielokrotnie rozmawiałem z dyrektorem Woźniakiem jako członek rady muzealnej. Zadałem pytania wprost, dlaczego skarb eksponowany jest dzisiaj jak w sklepie jubilera. Osobiście mam pewną koncepcję, jak zagrać na bydgoskich skarbach.

Ale na razie nie chce się pan nią podzielić.
Myślę, że szczegóły zaprezentuję wiosną. Chciałbym zrobić konferencję i opowiedzieć o pomyśle, który połączy tradycję menniczą i skarb. Bo pamiętajmy, że najdroższa moneta pochodzi właśnie z naszej mennicy. A mało kto o tym wie. Mało kto nawet wie, jak wyglądała.

Czyli znowu detal.
Bo jest bardzo ważny. Ja się czasami zachwycam drobnymi rzeczami w różnych miastach. Nasz kolejny pomysł to system identyfikacji miejskiej. Wie pan, czego mi brakuje? Porządnego oznaczenia ulic wraz z numeracją. Czasami nie wiem, jaki jest numer danego budynku.

ZDMiKP kilka lat temu wprowadził zalążek pomysłu na modłę warszawską.
Tego nie chcemy. Ma to być element charakterystyczny dla Starego Miasta i Śródmieścia. Proste rozwiązanie. Nie trzeba daleko patrzeć – Budapeszt. Prosta tabliczka, nazwa ulic i pod spodem strzałka z numeracją. A u nas na wielu budynkach numerów nie ma w ogóle. A to kolejny element estetyzacji. Detalem trzeba się bronić. Jak podczas jarmarku, gdzie nasze budki uzupełniliśmy żarówkami wkręcanymi, a nie LED-ami. Bo to tworzy klimat, oddaje charakter miejsca.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
james
james
4 lat temu

Zachodnia pierzeja powinna zostać odbudowana. Do słów profesora dodałbym, że ładne i atrakcyjne miasta lubią studenci i biznes. Jednak polityka niektórych osób dość mocno wspiera środowisko projektanów i architektów którzy ostrzą sobie zęby na zagospodarowanie zachodniej pierzei oraz pl teatralnego. Wiadomo kasa.

Sebastian
Sebastian
4 lat temu

ZDMiKP…..najgorsza miejska instytucja w historii. Cieszę się że dostrzega to Pan profesor. Szkoda że nie dostrzega prezydent…..dziekujemy za zakorkowana wojska polskiego po remoncie z idiotyczne ustawionymi światłami…wg ZDMiKP są w ITS….a i dzięki za debilne zaprojektowany II etap trasy uniwersyteckiej…..

umbra
umbra
4 lat temu

Zamek i Teatr byłyby dumą mieszkańców.