Rafał Bruski: Jako prezydent muszę godzić różne oczekiwania [WYWIAD]
Dodano: 15.03.2024 | 12:18Na zdjęciu: Rafał Bruski jest prezydentem Bydgoszczy od 14 lat.
Fot. Szymon Fiałkowski/archiwum
Twierdzi, że światem wcale nie rządzą politycy, tylko ekonomia. Jakie dylematy są wpisane w funkcję prezydenta? Czy powinien przeprosić za Halę Targową? Co może być nową atrakcją naszego miasta, a czego nie powinno być w Bydgoszcz Informuje? Na te i wiele, wiele innych pytań odpowiada prezydent Rafał Bruski w rozmowie z MetropoliaBydgoska.PL.
Sebastian Torzewski, Błażej Bembnista: Przed wywiadem sprawdzaliśmy, co pan robił podczas swojej pierwszej kampanii prezydenckiej w 2010 roku. Wtedy był wjazd autobusem na Stary Rynek z Tomaszem Gollobem, było wchodzenie do tramwajów z ulotkami. Po tych czternastu latach jest jeszcze tyle samo energii, pomysłów i chęci do działania jak wtedy?
Rafał Bruski: Energii jest dużo, pomysłów jest dużo, chęci też. Gdyby tego nie było, nie zdecydowałbym się kandydować po raz kolejny.
Pytamy o to, bo kontrkandydaci mówią, że w ratuszu jest rozleniwienie, że prezydent jest przekonany o pewnym zwycięstwie, a jak zobaczyliśmy billboardy, to są one podobne do tych z poprzedniej kampanii.
Wierzę w mieszkanki i mieszkańców Bydgoszczy, że wybiorą mądrze, nie dając się zwieść farbowanym lisom ani tym, którzy dużo obiecują i na obietnicach się kończy.
Wspomnieliście panowie o kontrkandydatach. Zacznę od tego, który zdjął szyld PiS-u i udaje, że nie jest PiS-owcem i jak kocha miasto. Najbardziej obciąża go, że przez ostatnie cztery lata jego partia – Prawo i Sprawiedliwość robiła wszystko, żeby zniszczyć samorządność i podzielić samorządowców. We wszystkich głosowaniach w sprawach, w których decydowały się finanse, poseł Schreiber był przeciwko Bydgoszczy. Duże i średnie miasta cierpiały w sprawach finansowych, zyskiwały małe miasteczka i wsie. Jak widać po wynikach wyborów z 15 października, taki system się nie sprawdził i rząd PiS dostał od wyborczyń i wyborców czerwoną kartkę.
Cytowałem wiele razy wypowiedzi szefa Łukasza Schreibera, premiera Morawieckiego, który twierdził, że na Polskim Ładzie nikt nie stracił. My straciliśmy ok. pół miliarda złotych. Bydgoszczanki i bydgoszczanie stracili ok. 500 milionów złotych. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdybyśmy mieli te pół miliarda, większość obietnic zostałaby spełniona: może nie z dnia na dzień, ale wiele kwestii udałoby się zrealizować.
Czytałem też wypowiedź kontrkandydatki dla państwa, że bodajże w zeszłym roku otrzymała pierwszy sygnał ze strony Trzeciej Drogi. Sprawdzałem nawet dzisiaj (rozmawiamy w poniedziałek – dod. MB) i żadna rezygnacja Joanny Czerskiej-Thomas z funkcjonowania w naszym klubie (KO) nie wpłynęła. Na ręce senatora Lenza też nic nie wpłynęło.
Gdy dowiedziałem się, że jest taki projekt, poprosiłem przewodniczącego klubu KO Jakuba Mikołajczaka, żeby dowiedział się, czy Joanna Czerska-Thomas chce startować od nas. Po tygodniu dostał odpowiedź, że nie. Sprawdzałem aktywność wiceprzewodniczącej na sesjach, podczas posiedzeń klubu, na którym spotykamy się zawsze przed sesją – nie było rewolucyjnych pomysłów i na pewno nie było żadnego, który został odrzucony bądź wymagał działania. Dzisiaj widzę, że łatwo jej się odcinać się od dotychczasowego środowiska.
Pan prezydent wiele razy już wspominał o Polskim Ładzie, więc zapytaliśmy posła Schreibera o sytuację finansową Bydgoszczy. I on stwierdził, że byłby szczęśliwy, gdyby jako prezydent miał takie wsparcie jak pan w ostatnich latach. I tutaj wyliczał: 240 milionów na programy inwestycyjne, 200 milionów w subwencjach wyrównawczych i wzrost wpływów podatkowych za kadencji PiS większy niż za czasów PO – PSL.
Manipulacja, manipulacja i jeszcze raz manipulacja. Metoda PiS-u była taka, że zabierał dużo, a oddawał mało. Dlatego jesteśmy stratni o te 500 mln netto, o tyle mamy mniejsze przychody. Ja też uczciwie mówię, że jeśli były różne programy związane z Polskim Ładem, to raz po raz coś nam się trafiło, ale uwzględniam w tym, że straciliśmy około 700 mln, a około 200 dostaliśmy. Subwencje zawsze były i będą, więc liczę realną stratę miasta na pół miliarda złotych.
Jak poseł Schreiber się nie zgadza, to niech idzie do sądu. Dzisiaj jest kampania wyborcza, w 24 godziny jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, kto ma rację w tej sprawie.
Ale spotykaliście się z wtedy jeszcze ministrem Schreiberem i czasem potrafiliście współpracować dla Bydgoszczy.
Przez pierwsze trzy lata spotykaliśmy się raz na 3-4 miesiące. Najczęściej w soboty, gdy pan minister wizytował teren. Podczas spotkań to bardziej ja mówiłem, jakie podejmuję inicjatywy, gdzie oczekuję wsparcia. Dzisiaj odbył się zespół parlamentarny ds. ziemi bydgoskiej, na którym byli przedstawiciele wszystkich partii. Tam, gdzie jest hasło “Bydgoszcz”, trzeba zapomnieć o różnicach. O ile oczywiście ktoś chce pomóc, a nie tylko udaje, że chce.
No to spójrzmy w propozycje kontrkandydatów. Oboje mówią o potrzebie zmian w Myślęcinku. Tych inwestycji w ostatnich latach rzeczywiście nie było tam zbyt wiele, choć w poprzedniej kampanii zapowiadał pan infrastrukturę dla rolkarzy i budowę kolejki wąskotorowej.
Zacznę dość ogólnie. Tyle, ile funkcjonuje różnych ciał doradczych, dyskusyjnych, tego jak wyglądają konsultacje społeczne, jak są później omawiane, nie było nigdy w historii naszego miasta. Jeśli chodzi o konsultacje – często mieszkańcy mają w nich różne opinie.
W przypadku Myślęcinka zderzają się dwie wizje: jedna zakładająca Myślęcinek pełen atrakcji i druga, w której Myślęcinek to oaza ciszy i spokoju. Przestrzeni jest sporo, a kluczem jest wypracowanie kompromisu, ale na wiele tych zadań inwestycyjnych – co otwarcie mówię i co boli kontrkandydata – mając rocznie o 200 mln mniej nie mogliśmy sobie pozwolić.
W samorządzie potrzebne są trzy elementy – ludzie na pierwszym miejscu, pieniądze na drugim i czas na trzecim. Nie ma innych ograniczeń. Problemy pojawiają się, gdy oczekiwania mieszkańców zderzają się z możliwościami, najczęściej finansowymi, bo pieniądze są od nas niezależne. Kiedyś poproszę, aby podliczyć te wszystkie obietnice, które obecnie padają. Myślę, że to jest kilka razy więcej niż te 500 milionów.
Ale wracając do Myślęcinka – czy on rzeczywiście nie potrzebuje większego wykorzystania potencjału?
Tak, widzę przestrzeń i potencjał. Mamy przecież gotowy projekt i pozwolenie na budowę biegunarium, ale nie ma pieniędzy. To jest właśnie typowy przykład, kiedy mieliśmy plany, spółka to przygotowała i chciała wdrożyć, ale miasto odcięte od pieniędzy musiało z czegoś zrezygnować. To są decyzje typu: czy więcej przeznaczamy na drogi gruntowe czy na biegunarium. I jakbym zapytał bydgoszczan, którzy mieszkają przy drogach gruntowych, to by powiedzieli, że na drogi, a wielu pozostałych, że na biegunarium.
Takie dylematy są wpisane w funkcję prezydenta i radnych. Wszystkie potrzeby zgłaszane przez mieszkańców wynikają z autentycznych potrzeb i powinny być realizowane. Problem jest jeden: ograniczenia finansowe.
Wspomniał pan o konsultacjach. Pan jest zadowolony z ich obecnego kształtu? Bo jednak wiele osób wskazuje, że wnioski z nich nie zawsze są wcielane w życie – mamy chociażby przykłady kładki na Wyżynach i hali targowej. Frekwencja w nich też jest raczej niska.
Konsultacje są dobrowolne, kto chce, bierze w nich udział. Czytałem wypowiedź kontrkandydatki odnośnie hali targowej, że mam przeprosić. Trochę się dziwię. Proces wyboru operatora był bardzo uspołeczniony. Miało być 60 procent pod gastronomię i 40 procent pod handel – to było w deklaracjach wraz z elementami kultury. Tego chcieli mieszkańcy i urzędnicy to zaakceptowali. Operatorowi nie udało się tego wcielić w życie, tak bywa w biznesie. Wierzę, że wyciągnie wnioski i drugie podejście będzie już udane. Za co mam w tej sprawie przepraszać?
Zarządzanie miastem nie polega na składaniu deklaracji, ale na tworzeniu dokumentów, a potem wdrażaniu ich. Mam przed sobą Strategię Rozwoju Miasta. Teraz, jak z karabinu, padają propozycje kontrkandydatów, które nie mają oparcia w tym dokumencie. Jakbym teraz zapytał panią radną i pana posła, to pewnie nie brali udziału w żadnych konsultacjach. A nawet jeśli, zaryzykuję stwierdzenie, że wielkiej aktywności z ich strony nie było.
A czy miasto przygotowało dobrą umowę z operatorem hali targowej, skoro jedyną możliwością wyciągnięcia konsekwencji było jej rozwiązanie? Nie było możliwości ujęcia żadnych kar pośrednich, które by zmotywowały operatora do działania?
Myślę, że rozwiązanie umowy to najsilniejszy bodziec. Można wprowadzać kary, ale często są one przerzucane w cenę – wtedy wynajmujący halę wyciągałby te pieniądze od najemców. Często mówię, że należy oceniać decyzję na chwilę jej podjęcia, nie po fakcie. Wpłynęła jedna oferta, która spełniała wymogi, więc podpisaliśmy umowę. Zawsze jestem w stanie przeprosić za błędy, ale tej decyzji będą bronił.
Skoro nowe władze krajowe mają już nie skąpić środków dla Bydgoszczy, to uda się w końcu dokończyć przebudowę stadionu Polonii?
Sytuacja finansowa samorządów zmieni się najwcześniej od 2025 roku. W jakim zakresie – nie wiem. W tej chwili trwają prace. Skarbnik uczestniczy w spotkaniach w ministerstwie finansów. Myślę, że do połowy roku poznamy zakres zmian dotyczących finansów samorządów. Zdaję sobie sprawę, że wydrukowane przez poprzedni rząd 150 miliardów złotych, które dostał BGK do pożyczania w obligacjach, trzeba spłacić.
Dwa razy składaliśmy wnioski w konkursach do ministra sportu na budowę trybuny na I łuku. Nie afiszowaliśmy się z tym, ale pan poseł o tym wiedział. Dwa razy zostało to ocenione negatywnie. Była też taka poprawka do budżetu państwa i też została odrzucona. Więc ostatnim, który powinien mówić o tym stadionie, jest poseł Schreiber.
Zapytaliśmy go o to. Tłumaczył, że miasto za czasów PiS dostało bardzo dużo na sport: na halę lekkoatletyczną na Zawiszy, na Astorię, na sale gimnastyczne w szkołach.
Mówi też pewnie o szpitalach, ile dostały pieniędzy. Ale mieszkańcy Bydgoszczy mogą nie wiedzieć, że np. Uniwersytet Medyczny w Białymstoku otrzymał 509 mln zł na szpitale. Uniwersytet Lubelski – 420 mln. Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego – 1 mld 230 mln. Gdański Szpital Uniwersytecki – 617 mln. I tak jeszcze kilka miast i szpitali. Zatem to, co dostały nasze szpitale, to żaden wyróżnik.
Zadaniem Ministra Zdrowia jest wspieranie szpitali, tak jak ministra sportu wspieranie infrastruktury. Jeśli chodzi o halę lekkoatletyczną, przypomnę, że bez naszej wiedzy i bez zgody operatora minister Schreiber stanął z premierem Morawieckim na murawie Zawiszy i powiedzieli, że będą budować halę. Nie zbudowali i potem pan minister Schreiber do mnie przyjeżdżał i mówił, że jednak by chciał budować. Ja odpowiedziałem: Proszę bardzo, ja daję 30 procent, pan minister 50, ja jeszcze namówię marszałka na 20 procent. Na takich warunkach się zgodziliśmy, ale przecież obietnica była taka, że wybudują tę halę ze swoich środków.
Nie chcemy być niczyim adwokatem, ale to też nie było tak, że w czasie kadencji PiS Bydgoszcz tylko straciła w budżecie i nic nie zyskała. Mamy Wydział Medyczny na Politechnice. Do tego to właśnie działania Schreibera doprowadziły do wprowadzenia poprawki chroniącej bydgoskie szpitale.
Według mnie Bydgoszcz nic nie zyskała w stosunku do tego, jak wspierano inne miasta. Na przykładzie szpitali widać było, że to, co otrzymywała Bydgoszcz, to był pewien standard. Tak samo droga S10, bo takich dróg buduje się wiele w całym kraju.
Co do medycyny – przypomnę, że bodajże 11 decyzji zostało wydanych wbrew negatywnej decyzji PKA. Jak porównam to z decyzją, stwierdzającą, że ksiądz Tadeusz Rydzyk też może prowadzić medycynę, to nasza Politechnika jest w tym zakresie minimum trzy razy lepsza. Do tego w radzie społecznej szpitala wojskowego był poseł Schreiber, a właśnie ten szpital był zapleczem dla uczelni ojca Tadeusza Rydzyka.
Rozmawiałem z ministrem Wieczorkiem podczas jego niedawnej wizyty. Minister przygląda się sytuacji. Kluczem do decyzji jest zaplecze szpitalne, które w Bydgoszczy jest wystarczająco duże, aby można było stworzyć tu bazę szpitalną dla politechniki.
Ile w tym wszystkim zasługi pana ministra, a ile pana rektora, tego nie wiem, ale wiem, że inicjatywę podjął pan rektor. Rozmawiałem z nim wielokrotnie i w pewnym momencie powiedziałem mu: Panie Rektorze, bez wsparcia politycznego to się nie uda.
Doskonale wiem, jak działa polityka i uprzedziłem rektora PBŚ, że moje wsparcie, choć pełne, będzie za małe i rektor doskonale to zrozumiał, wyciągnął wnioski i o to wsparcie polityczne zabiegał. Teraz na pewno także będzie zabiegał, bo musi dbać o uczelnię.. Gdyby obecna władza chciała zrobić na złość, to mogłaby skreślić to jako nieprzygotowany projekt, ale wiem, że tak się nie stanie, bo wyjaśniliśmy wszystkie wątpliwości z ministrem Wieczorkiem. Była z nami profesor Małgorzata Tafil-Klawe, która doświadczeniem swoim i swojego zespołu daje ministrowi gwarancję, że będzie wszystko tak, jak powinno.
Parę tygodni temu wspominał pan o tym, czego z powodu sytuacji finansowej nie udało się zrealizować, czyli basenów otwartych przy Astorii oraz basenu na osiedlu Leśnym. Tych inwestycji nie ma też na stronie razemdlabydgoszczy.pl, na której przedstawił pan swoje plany na kolejną kadencję. One nadal mają szansę na realizację?
Tak, to wszystko nadal jest w planach. Nic, co planowaliśmy, nie zostało skreślone. Jak już jesteśmy przy kąpieliskach, to wątpliwości osobiście mam w sprawie kąpieliska nad Balatonem, bo kiedyś powstała koncepcja, ale dziś wyczuwam pewien opór społeczny. Jeśli więc ten projekt miałby być kontynuowany, to po szczegółowej analizie, czy mieszkańcy tego chcą.
W sprawie kąpieliska w Parku Centralnym też były głosy przeciw.
Trochę żałuję, bo ten projekt został źle zaprezentowany. Albo inaczej – projektant rysował grubą kreską wszystko, co popadnie, a można to było zrobić lepiej. Dzisiaj ten projekt jest mocno poprawiony. Chodziło przede wszystkim o drzewa, żeby robić plażę, nie trzeba ich niszczyć. Plaża jest moim zdaniem piękniejsza i bardziej funkcjonalna, jak można się znaleźć trochę cienia pod drzewem. Ten projekt został więc bardzo mocno zrewidowany pod tym kątem, aby ingerencja była jak najmniejsza. I uważam, że to będzie jedna z większych atrakcji w Polsce, że w naturalnej wodzie z rzeki będzie można się darmowo kąpać na długości około 100-150 metrów. To będzie nas wyróżniać na tle innych miast.
Świetnie się to wkomponuje w Brdę i nabrzeże, w które tyle zainwestowaliśmy. Jestem pewien, że będą tam tłumy, tak samo jak jest teraz na Astorii, co pokazały ostatnie dane. Kiedyś za Astorię obrywałem na sesji, ale mieszkańcy głosują nogami i to jest dla mnie najlepsze potwierdzenie słuszności naszych działań.
Czytaj więcej: Ile osób skorzystało z Astorii? Oto dane po trzech latach
Czy nie brakuje w Bydgoszczy wydarzeń na skalę krajową albo międzynarodową? Pana kontrkandydaci mówią, że w Bydgoszczy niewiele się dzieje. Wiadomo, że mamy wiele mniejszych festiwali, mamy Ster na Bydgoszcz, mamy Rzekę Muzyki, ale pytanie, czy nie brakuje nam wydarzeń dla wielotysięcznej publiki. A może wydarzeń dla odbiorców w takim wieku licealno-studenckim? Koncert Bedoesa chyba pokazał, że taka publika na co dzień nie ma w Bydgoszczy wielu wydarzeń dla siebie, a przy okazji można też ściągnąć ludzi z innych miast.
Czyli zmierzamy do słynnej dyskusji o Camerimage.
Na przykład, ale nie tylko o Camerimage nam chodzi.
Camerimage odbywało się w Toruniu, Marek Żydowicz w Toruniu się pokłócił. Było w Łodzi, Marek Żydowicz w Łodzi się pokłócił. Było osiem lat w Bydgoszczy i tu też się pokłócił. Teraz od kilku lat znów jest w Toruniu. Czy ktoś potrafiłby mi pokazać, co się złego dzieje, że go w Bydgoszczy nie ma? Czy to był jakiś szczególny bodziec do rozwoju? Dla mnie, mówiąc wprost, nie jest to wielka strata, to było dość elitarne wydarzenie.
Szanuję Marka Żydowicza za to, że stworzył tego typu produkt. Ale to impreza , który może odbywać się w każdym miejscu na świecie, pod jednym warunkiem: że dostanie publiczne pieniądze. Mój szacunek dla Marka Żydowicza byłby więc dużo większy, gdyby nie wyciągał publicznej złotówki. To jest projekt, który wisi na publicznych pieniądzach, spółkach energetycznych, ministerstwach. Ja mam większe uznanie dla tych, którzy tworzą takie projekty bez publicznych środków.
Nasza umowa z panem Żydowiczem była jasna: chciałem, aby festiwal funkcjonował w Bydgoszczy przez cały rok. Na przykład, żeby co miesiąc była jakaś aktywność, żeby zaprosić młodych ludzi, którzy marzą o branży filmowej albo zrobić jakiś mniejszy festiwal dla mieszkańców. To się nie wydarzyło. Rozeszliśmy się i nic się nie stało. I mieszkańcy od gruntówek mogą się cieszyć, bo dzięki temu trzy miliony więcej możemy wydać na gruntówki…
I oni rzeczywiście już się cieszą i są zadowoleni z tempa budowy tych dróg?
Z ostatnich danych wynika, że dzięki konsekwentnej realizacji programu już o połowę osób mniej mieszka przy gruntówkach. Większość tzw. dużych czarnych dziur w Śródmieściu zostało w ostatnich latach wypełnionych albo są realizowane. Albo za pieniądze publiczne, albo, tak jak w przypadku Nowego Portu, za pieniądze prywatne. Cieszę się, że właściciele postawili na wysoką jakość architektury – to będzie piękne miejsce. Czeka nas jeszcze współpraca w zakresie frontów od strony Brdy, bo na wizualizacjach widzimy piękny front, oświetlony, ze schodami. Mamy pełną wolę porozumienia się dla dobra mieszkańców i inwestora .
Ale wróćmy do gruntówek.
Są takie inwestycje jak czwarty krąg, gdy jest okazja, bo są środki zewnętrzne i wtedy trzeba je realizować. Na gruntówki Unia nie daje pieniędzy. Dzisiaj mogę jednak złożyć deklarację, że w tych obszarach, w których mamy zaszłości wieloletnie, nie moje trzy kadencje, ale dużo dłuższe, czyli drogi gruntowe i stan mieszkań komunalnych, musimy wydawać więcej.
Przy drogach gruntowych to muszą być nasze środki, a przy mieszkaniach komunalnych jest deklaracja rządzących, że będzie duże wsparcie dla samorządów na budownictwo komunalne – i to nowe, i to istniejące, wymagające interwencji.
Jaka to ma być kwota, jeśli chodzi o gruntówki?
Realne jest podwojenie obecnej kwoty, może więcej. Ja akurat jestem wiarygodny, bo od 35 lat mieszkam przy takiej drodze. Zdaję sobie sprawę, że mieszkańcy oczekują inwestycji. Pamiętam też jak 7-8 lat temu rozmawiałem z mieszkankami i mieszkańcami o tym, że możemy wydać 100 milionów, w tym tylko 30 swoich, na budowę Grunwaldzkiej albo wydać 30 milionów na gruntówki. I dzięki temu, że jest Grunwaldzka, to teraz mieszkańcy Osowej Góry zdecydowanie szybciej dojeżdżają do centrum, ale niektórzy nadal mają 100 metrów do cywilizacji. Gdybyśmy zrobili odwrotnie, to wszyscy mieliby te 100 metrów utwardzone, ale potem by stali w korkach.
Jako prezydent wybrałem Grunwaldzką i uważam, że zrobiłem słusznie, choć na pewno znalazłyby się osoby, które i tak wolałyby mieć drogę pod domem. I też mają rację.
Funkcjonuje też program 25/75, jak to mówię – z uśmiechem oczywiście – program dla niecierpliwych. Gdy chodzę na otwarcia tak wybudowanych ulic, to zawsze dziękuję i mówię, że to miasto powinno wam zbudować drogę, ale miasto może zbudować tyle, ile ma pieniędzy, więc z pełnym zrozumieniem i odpowiedzialnością gratuluję tym, którzy mają tyle determinacji, żeby wziąć sprawy w swoje ręce.
Wspomniał pan prezydent, że będziemy inwestować w mieszkania komunalne. To znaczy, że będziemy odnawiać istniejący zasób i budować mieszkania tak jak w Poznaniu buduje się nowe mieszkania komunalne, nie tylko w takim modelu jak BTBS?
Odnawiać zasób, który istnieje – na pewno. Natomiast wolałbym, aby tylko BTBS budował, bo na dzisiaj ma dostęp do programów, które pozwalają to robić bez większego zaangażowania pieniędzy miasta. Znowu – jeżeli mielibyśmy więcej wydawać na budownictwo, to mielibyśmy mniej na drogi.
Mechanizmy, z których korzysta BTBS nie angażują tak finansów miasta – miasto przekazuje działkę i jeśli trzeba, pożycza pieniądze, które później wracają. Cieszę się, że ten model funkcjonuje i żaden z rządów z niego nie zrezygnował. Proszę też pamiętać, ile poprzedni rząd obiecywał mieszkań. Na przykład Fabrykę Obrabiarek do Drewna wyprowadzono do Osielska, bo miało powstać 7 bloków, było pełno spółek – córek, przychodził tu były wiceprezydent Rasielewski z Torunia, odpowiedzialny za ten projekt. Przychodził przez 2-3 lata i przestał, a metr kwadratowy nie powstał. Nie mamy fabryki i nie mamy mieszkań, a za to były rady nadzorcze, prezesi i sporo pieniędzy.
W mieszkaniach ktoś musi zamieszkać. I o te wydarzenia w mieście pytaliśmy nieprzypadkowo, bo oferta kulturalno-rozrywkowa też jest jednym ze sposobów zatrzymywania mieszkańców lub przyciągania nowych. A akurat w kwestii wyludniania się Bydgoszcz wypada najgorzej w rankingach.
W Bydgoszczy są setki imprez kulturalnych i sportowych. Może nie ma Camerimage, ale powtórzę, że mieszkańcy niewiele z tego korzystali. Pojawia się temat Grand Prix. To też wydarzenie, na które połowę biletów kupią mieszkańców, drugą połowę ludzie z zewnątrz, raz w roku takie zawody się odbędą i koniec, a będziemy o kilka milionów biedniejsi. Jestem zwolennikiem budowania projektów w oparciu o tożsamość lokalną i wzmacnianie naszych marek – Drums Fusion, Ethniessów, Festiwalu Prapremier, Festiwalu Operowego czy Bydgoskiego Festiwalu Muzycznego. Miasto wspiera też wydarzenia kulturalne organizowane przez fundacje np. Vintage Photo Festival, Mózg Festival czy Festiwal Pozytywka i inne.
Cieszę się, że udało się zorganizować w Bydgoszczy koncert Bedoesa, choć ówczesny wojewoda polował na nas ze wszystkich stron. Ten koncert rzeczywiście pokazał potencjał w tym obszarze i nawet rzuciłem pomysł dyrektorowi Bydgoskiego Centrum Sportu, żeby zrobić koncert na stadionie. Widać, że nie byłoby problemu, aby wypełnić stadion Zawiszy. Poprosiłem, żeby zaczął szukać możliwości wypożyczenia jakichś mat albo palet chroniących trawę. Robiliśmy takie rozpoznanie, bo widać, że jesteśmy w stanie tego typu wydarzeniem ściągnąć mieszkańców.
A problem z wyludnianiem mają prawie wszystkie duże miasta oprócz Warszawy,
Ale to my spadliśmy z 8. miejsca w kraju na 9. pod względem liczby mieszkańców. Wyprzedził nas Lublin, to są dane z GUS.
Trzeba by sprawdzić, czy w te zestawienia nie wchodzą uchodźcy z Ukrainy. Rozmawiałem kiedyś z prezydentem Żukiem z Lublina i mówił, że tam już wcześniej mieli takie napływy mieszkańców. W tym przypadku może być podobnie i z tego może wynikać nasz spadek.
Do tych danych i tak należy podchodzić z rezerwą. Na przykład Wrocław nie zgadzał się z danymi statystycznymi i poprosił swoje uczelnie, które mają duży potencjał badawczy, aby przygotowały raport. Wyszło im, że Wrocław ma o 180 tysięcy więcej mieszkańców niż wykazuje GUS. Zwróciliśmy się do autorów tego opracowania, że chcielibyśmy – gdy poznamy szczegółowo ten model – skorzystać z ich usług. To pokazuje, że zameldowani i deklarujący, kto tu mieszka, to też jest pewna fikcja.
U nas jest jeden bodziec silnie rozwojowy, czyli gospodarka i niewykorzystywany bodziec o dużym potencjale, czyli szkolnictwo wyższe. W Poznaniu jest 130 tysięcy studentów i to jest potencjalne 130 tysięcy dodatkowych mieszkańców. Nasze uczelnie, relatywnie do wielkości miasta, mają dużo mniej studentów i często są to studenci z naszego województwa, którzy codziennie dojeżdżają albo na weekendy wracają do domów.
Uczelnie trzeba wzmacniać i na każdy sygnał, że uczelnia potrzebuje pomocy, trzeba pozytywnie reagować, bo możemy wiele zyskać jako miasto. Zyskają też pracodawcy. Dzisiaj wielu studentów szuka pracy. Jeśli ją znajdą, jest dużo większa szansa, że tutaj zamieszkają.
Uważam, że Bydgoszcz ma bogatą ofertę kulturalną , a to jedno “wow” typu Camerimage tego nie zmieni. Pewnie jakbyśmy zrobili zestawienie, to jak było Grand Prix, czy jak było Camerimage, to proces wyludniania też postępował i wielkie imprezy tego nie zmieniały.
W pana programie znalazł się pomysł tworzenia wielopokoleniowych centrów aktywności na osiedlach. Czy nie nadałby się do tego budynek Szkoły Podstawowej nr 9 na Tatrzańskiej, który miasto próbuje po raz czwarty sprzedać, choć w konsultacjach wielu mieszkańców zgłosiło tam właśnie funkcję centra aktywności.
Wolałbym, aby taka instytucja powstała w szkole na Gawędy, gdzie planujemy Centrum Kultury Fordon. Przede wszystkim ze względu na potencjał do rozwoju i położenie. Budynek na Tatrzańskiej nie ma aż takich możliwości, szczególnie to odległe położenie jest problemem. Takie funkcje trzeba lokować w miejscach, gdzie jest więcej przestrzeni.
Fordońscy kandydaci do rady miasta, także z pana listy, wspominają o zachowaniu terenów zielonych i tworzeniu nowych. Mamy teren za Galerią Fordon. W latach 70. działka była zagospodarowana pod drogę, ale czy możemy myśleć, aby z tego klepiska stworzyć teren zielony, rekreacyjny tak jak woleliby mieszkańcy?
Skoro jest to teren gminny, mogę mieszkańców uspokoić, że nikt nie będzie robił niczego wbrew ich woli.
Często jest tak, że chcemy mieć gdzie mieszkać, ale żeby w pobliżu już kolejne bloki czy domy nie powstawały. Tak się nie da, trzeba szukać kompromisu. Na przykład na górnym tarasie w Fordonie prawie połowa to prywatny teren. Dla kogoś, kto jest właścicielem działki, najbardziej opłaca się mu ją zabudować. Tu jednak Miejska Pracownia Urbanistyczna pilnuje, co się dzieje. Raz po raz widzimy w telewizji przykłady patodeweloperki, u nas tego problemu nie ma. To jest zasługa i pracowni, i prezydenta, i wydziału administracji budowlanej, że do takich sytuacji nie dopuszczamy.
Jest pan zadowolony z działań Miejskiej Pracownicy Urbanistycznej i z kontaktu dyrektor Anny Rembowicz-Dziekciowskiej ze stroną społeczną?
Wiem, że pani Anna Rembowicz-Dziekciowska jest bardzo aktywna w internecie. Ma tam sporo wrogów, nie wiem, ilu miłośników, ale na pewno jest bardzo konsekwentna w obronie swoich racji. Podobną konsekwencje wykazuje w naszych rozmowach i broni swoich przekonań jak lwica małych lwiątek, bo zdarza się, że się nie zgadzamy.
Czasem dyskusje między panią dyrektor a członkami rady ds. estetyki rzeczywiście brną za daleko – nie powinno się zdarzać, że te walczą ze sobą publicznie, na jakimś forum. Ale uważam Annę Rembowicz-Dziekciowską za bardzo dobrego fachowca. Pod kątem merytorycznym oceniam pracownię bardzo wysoko, komunikacyjnie rzeczywiście zdarzają się pola minowe.
Skoro już rozmawiamy o radzie ds. estetyki. Często na stronie miasta są informacje, że z radą konsultowano jakiś projekt, a potem jak rozmawiamy z jej członkami twierdzą oni, że nie widzieli ostatecznej wersji. Na przykład kwestia bulwarów. Rzeka jest odgrodzona od chodnika betonowymi umocnieniami. Oczywiście, jest tu wpływ Wód Polskich, ale czy te bulwary odpowiadają pana oczekiwaniom, porównując z innymi miastami?
W sprawie bulwarów musimy współpracować z RZGW i Wodami Polskimi. Generalnie uważam, że ten południowy brzeg powinien być jak najbardziej naturalny, natomiast północny – jednemu się coś podoba bardziej, drugiemu mniej. Chciałbym, żeby to było bardziej estetyczne i funkcjonalne. Ostatnio zapytano o miejsca do cumowania, więc kilka miejsc jest i może trzeba będzie jeszcze zwiększyć ich liczbę na tym etapie.
Rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu z przedstawicielami rady ds. estetyki. Mieliśmy na przykład do wyboru, czy zrobić 4 kilometry w zakresie: nabrzeże oraz ścieżka i chodnik czy 2 kilometry – nabrzeże, ścieżka, chodnik, a do tego jeszcze infrastruktura w najbliższym otoczeniu. Rada powiedziała, żeby wybrać opcję z dwoma kilometrami, a ja wolałbym tę czterokilometrową, a otoczenie zrobić później, znajdując inne źródła finansowania.
Do tego wszystkiego dochodzą ograniczenia konserwatorskie w samym Śródmieściu. Na przykład wyspa św. Barbary. Otrzymałem z Wydziału Inwestycji informację, że kładki nie może być, bo Wody Polskie się nie zgadzają. Uznaliśmy więc, że zrobimy pomost, aby ułatwić dopłynięcie. I nagle opinia konserwatora wojewódzkiego negatywna – nie można nawet pomostu zrobić, bo tam są cenne okazy fauny i flory. Ale to ogarniemy, powiedziałem, że jeżeli nawet nie pozwolą na pomost, to zrobię schodki wewnątrz wyspy i każdy, kto będzie chciał, dopłynie, zacumuje i wejdzie, a konserwator słowa nie powie, bo nie będzie żadnego dodatkowego elementu. Mówię to wszystko, aby pokazać, że przy wielu decyzjach jesteśmy związani ustaleniami innych, o czym mieszkańcy mogą nie wiedzieć, oceniając nasze działania.
Z tej Wyspy św. Barbary jest już blisko na ulicę Stary Port. W pana programie widzimy zapowiedź metamorfozy tego miejsca. Jaki to ma być zakres?
Konsekwentnie wyprowadzamy samochody ze Śródmieścia. Mogę złożyć deklarację, że jak powstanie parking przy operze, nastąpią kolejne ograniczenia, bo liczba miejsc parkingowych jest tak duża, że te ostatnie 100, 200 metrów można dojść do centrum.
Wyprowadzimy wszystkie samochody spod ratusza, bezwzględnie, tu nie będzie możliwości dojazdu, nawet dla prezydenta. Mamy dziki parking na Rybim Rynku. Właściciel udaje, że wydzierżawił i nie wie, co tam się dzieje, sprawa jest w Wojewódzkim Inspektoracie Nadzoru Budowlanego. Na naszej części nie będzie parkingu.
Uważam, że ze Starego Portu też trzeba będzie wycofać samochody. Nie chcę na razie mówić, czy na całej długości, ale od strony Mostowej na pewno. Parking na Mostowej też zniknie.
To wszystko krok po kroku. Pamiętam, że jak z ul. Długiej wycofywaliśmy ruch, to na pierwszej linii frontu byli ci, którzy prowadzili tam biznesy. Gdy pół roku temu rozmawialiśmy jeszcze o potrzebnych zmianach i korektach, przyznali, że byli w błędzie, broniąc możliwości dojazdu pod każdy sklep. Uważam, że ten kierunek jest nieodwracalny, przy czym lepiej ewolucyjnie niż rewolucyjnie.
Wspominałem, ile miejskich decyzji ma zwolenników i przeciwników. Najczęściej to przeciwnicy są głośni, a zwolennicy milczą. Trzeba pokazywać, że problemem nie jest prezydent kontra jedno środowisko, że często swoją decyzją muszę pogodzić różne oczekiwania społeczne. Podam przykład konsultacji w sprawie Nakielskiej. Do niedawna mieliśmy w naszym klubie radnego zaangażowanego w sprawy rowerowe. Dostałem wynik tych konsultacji, patrzę, a tam parkingi przy każdym sklepie, ścieżek rowerowych nie ma. Myślę: co tu się dzieje? Przecież tyle mi suszyli głowę o te ścieżki rowerowe. Okazało się, że byli na konsultacjach i nie zabrali głosu… Powiedziałem im uczciwie, że powtórzę te konsultacje, ale jak znowu nie zabiorą głosu, to tych ścieżek nie będzie. Ostatecznie drogowcy ulokowali tyle miejsc, ile się da poza pasem jezdni, aby można byłoby zadbać i o rowerzystów, i o pieszych, bo cały świat pokazuje, że to właściwy kierunek.
No to kiedy rozpoczną się prace budowlane na Nakielskiej?
Mamy pieniądze na buspasy i ścieżki rowerowe z ZIT, na część drogową będziemy musieli wydać nasze. Chodzi o odcinek od ul. Lisiej do ul. Bronikowskiego. Ciągle nie mamy uzgodnień dotyczących przejazdu kolejowego, bo jest koncepcja budowy kolejnego toru, który zupełnie zmieni geometrię. Obecnie walczymy o prześwity, które będą potrzebne, jeśli kiedyś zapadłaby decyzja o rozbudowie linii tramwajowej. To jest na etapie koncepcji, prowadzi to PKP, my jesteśmy tylko w sferze opiniowania lub uzgadniania.
Ma pan czasem ochotę wejść i zrobić rewolucję w Zarządzie Dróg? Bo jak spojrzymy, to jeśli gdzieś są jakieś większe problemy – to albo komunikacja miejska, albo remonty dróg, albo Park & Ride, albo mosty – zawsze gdzieś ci drogowcy się pojawiają w takich sprawach.
Drogowcy zawsze są na polu minowym, bo trudno spełnić oczekiwania wszystkich. Trochę wynika to z faktu, że prawie wszyscy są kierowcami, wszyscy gdzieś jeżdżą, wszyscy coś widzą. Też mam swoje przemyślenia. Jeżdżę teraz ulicami po zimie. W każdym mieście wygląda to podobnie, ale uważam, że muszę zwiększyć ilość pieniędzy na tzw. nakładki, bo nie może być tak, że budujemy nowe drogi, a stare się zaniedbuje.
Zgodzę się, że drogowcy nie mają dobrej passy – częściowo odpowiadają za to sami, częściowo obrywają za innych, bo jeżeli autobusy MZK nie wyjeżdżają, bo nie ma kierowców, to winni drogowcy i prezydent Bruski.
Zachęcałem drogowców do zmiany podejścia i ono rzeczywiście się zmienia. Mówiłem im, aby robili konsultacje, to ludzie wytkną błędy, a wtedy na etapie projektu najtaniej będzie je poprawić.
Widzę u drogowców większą otwartość, ale trudno zadowolić wszystkich. Nawet mnie zaskoczyło, że przez 10 lat przybyło 40% samochodów w mieście – z 230 tys. do 320 tys. Nie ma cudów, muszą być korki i to coraz większe. Ale takie problemy są wszędzie. To samo z brakiem kierowców. Nie winiłem za to wprost prezesa MZK ani kierowców. Jak wygooglowałem „brak kierowców i motorniczych”, to mi wyskoczyła cała lista miast. Teraz się cieszę, że ten problem w końcu zniknął.
Wsparcie dla MZK ze strony miasta nie powinno być większe? Oni zatrudniają kilkaset osób, kupujemy tabor, budujemy zajezdnię, a jak przychodzi do dyskusji o Mobilisie i MZK, to pan prezydent podkreśla, że Mobilis jest tańszy.
MZK ma wsparcie: przez dwa lata stawka o 16,6 procent wyższa niż Mobilis, później o 11% wyższa. Czy panowie jako mieszkańcy godzą się, aby kupować usługę drożej niż na rynku, tylko dlatego, że realizuje ją MZK? Ja nie mam swoich pieniędzy, tylko pieniądze mieszkanek i mieszkańców. Wiem, że w MZK mogą mnie nie kochać, ale jestem ekonomistą – kupuję usługę.
Jestem też właścicielem, to się zgadza, ale oczekuję od zarządu, że będzie efektywny. Dlaczego ma przegrywać, mając zagwarantowane ¾ rynku, z firmą, która ma ¼. Powstał tu pewien mit, abym wydawał więcej pieniędzy mieszkańców, kupując coś drożej niż można. Druga strona musi to zrozumieć, głównie związkowa. Jak zadam pytanie mieszkańcom, czy chcą, żeby dokapitalizować MZK o 5-10 milionów, to może wiele osób się zgodzi. Ale jak zapytam inaczej: czy zrezygnować z trzech gruntówek, bo w MZK strajkują, to odpowiedzi będą różne. Część mieszkańców będzie chciała gruntówki, a ci co jeżdżą komunikacją, mogą stwierdzić, że MZK. To właśnie jest to podejmowanie decyzji, o którym wspominałem.
Jako pasażerowie komunikacji na pewno chcielibyśmy więcej kursów. Uboga oferta wpływa na niepowodzenie systemu Park & Ride. W rozmowie z uczniami I LO przyznał pan, że te lokalizacje nie były do końca trafione, ale już parę lat temu zwracaliśmy uwagę, że te lokalizacje nie spełniają celów systemu.
Jak spojrzeć na mapę, to te lokalizacje wydawały się dobre. Mnie bardzo zależało, aby przemycić ten parking koło urzędu, bo wiedziałem, że dzięki temu uda się mocno rozwiązać problem parkowania w ścisłym centrum miasta. Życie pokazuje, jak jest w innych lokalizacjach, ale też nie można oceniać po roku, wierzę, że parkingi się wypełnią.
Wiecie, jak w innych miastach wypełniają takie parkingi? Przy czym podkreślam – nie mówię, że ja chcę to wdrożyć. Oni decydują się na drogie parkowanie. Na przykład w Gdańsku w strefie śródmiejskiej parkowanie jest płatne 7 dni w tygodniu, od 9 do 20 i jest zdecydowanie droższe niż u nas. W taki właśnie sposób uzyskuje się napełnienie takich parkingów. Decyduje ekonomia, o wszystkim. Tak właśnie uważam – światem rządzi ekonomia, wcale nie politycy.
W centrum głośna jest sprawa działki po przedszkolu Alf, na której znajdują się fundamenty zamku bydgoskiego. Jest pan zadowolony z zapisów planu miejscowego, który dopuszcza zabudowę tej działki i co pan sądzi o pomyśle stowarzyszenia Bydgoszcz G10, aby te fundamenty wyeksponować?
Dziękuję za to pytanie, bo w końcu mogę osobiście odpowiedzieć. Plan ma 10 lat. Takie dokumenty mają to do siebie, że powstają, a jak trzeba, to się je zmienia. To już się wielokrotnie zdarzało. Pytanie, czy ten problem istniał już na etapie uchwalania planu. Sprawdzimy, jakie były wówczas wnioski do planu. Z tą wiedzą moja odpowiedź byłaby pełna.
KPEC przeprowadzał tam bodajże dwa lata temu nową linię ciepłowniczą i napotkał ruiny w miejscu, gdzie się ich nie spodziewano. To był pierwszy sygnał, że dotychczasowa wiedza nie do końca pokrywa się z rzeczywistością. Gdy przedszkole się wyprowadziło, przyjęliśmy taką kolejność – najpierw chcemy wyburzyć budynek, potem przeprowadzić badania archeologiczne, a potem zdecydujemy, co dalej. Nie musimy realizować tego, co jest w planie. Jak będziemy chcieli coś innego, zmienimy plan.
Ktoś mnie zapytał, kto sieje takie informacje na temat tej działki. Odpowiedziałem, że wrogowie. Nigdy ta działka nie była wystawiona na sprzedaż, nigdy nie była wyceniana. Dzisiaj jest tylko decyzja, aby wyburzyć, zrobić badania i potem – już z odpowiednią wiedzą – zastanowić się, co dalej.
Obok trwa remont placu Kościeleckich. Widać już pierwsze efekty, ale dopytamy, czy będziemy mieli podobną sytuację jak na ulicy Bernardyńskiej pod kątem estetyki – czyli wiata brązowa, słup od ITS niebieski, barierki czarne. Rada ds. estetyki próbowała przekonać Zarząd Dróg do zmian, ale to się nie udało.
Generalnie, cieszę się, że jest Rada ds. Estetyki, która wychwyciła wiele drobiazgów. Trzeba jednak pamiętać, że nikt nikomu na złość nie robi, czasami potrzeba lepszej komunikacji, czasem wewnętrzne relacje w samej radzie nie pomagają. Czasem zaś szwankuje wykonawstwo. Jak widzę znak na środku chodnika, to się zastanawiam – skoro już ten projekt jakoś przemknął – dlaczego ktoś, kto ten znak stawia lub nadzoruje prace, nie może pomyśleć, że coś tu nie gra i zainterweniować. Tak samo walczyliśmy, aby wszystkie skrzynki na Wyspie Młyńskiej nie były szare. Nasze pomalowaliśmy, a Enea powiedziała “nie” i teraz chyba jedyna szara skrzynka jest akurat przy Młynach Rothera.
Nawiązując do estetyki miasta – wydaje się, że przepisy o Parku Kulturowym nie rozwiązały problemu z reklamami. Dlaczego w zapisach jest ten wyjątek dotyczący reklam wyborczych, z którego tak korzystacie.
W Polsce jest jedna zasada – co nie jest zabronione, jest dozwolone. Wiem, że dyskusja o tych bannerach była też przy wyborach parlamentarnych. Wiszą zgodnie z prawem.
No to inaczej: dlaczego komitet wyborczy jest lepszy od zwyczajnego reklamodawcy, który nie może powiesić tam swojej reklamy?
Prawo stwarza takie możliwości akurat dla materiałów wyborczych, a każdy – czy to komitet, czy prywatna firma czy państwowy koncern korzysta z usług prywatnych firm, które legalnie oferują swoje nośniki. I reklama wyborcza w tym miejscu jest zgodnie z prawem dostępna.
Kiedyś na przykład byłem zachęcany do wejścia w uchwałę krajobrazową i powiem szczerze, że znaleźlibyśmy się teraz w bardzo niekorzystnym położeniu, bo wiele miast, które się na to zdecydowały, płaci teraz duże odszkodowania. Właśnie pani Rembowicz-Dziekciowska mnie ostrzegała, aby poczekać. Teraz te miasta rzeczywiście są skarżone o utracone korzyści. Taka uchwała krajobrazowa byłaby bardzo dobra, gdyby miała na przykład pięcioletnie vacatio legis bez konieczności wypłaty odszkodowań.
Ale potem przez takie billboardy wyborcze, jak ten na Focha, sami macie problemy. Takie zdjęcie opublikowano na Bydgoszcz Informuje (pokazujemy wydruk ze strony Bydgoszcz Informuje, rozmowa odbywa się tego samego dnia, gdy sprawę na konferencji poruszyła Bydgoska Prawica – dod.MB). Wiosna, żonkile, a za nimi – przypadkowo lub nie – akurat ten pana billboard na Focha.
Rafał Bruski: I to tak wisi na stronie?
Marta Stachowiak (rzeczniczka prezydenta, obecna przy naszej rozmowie): Już nie, wisiało przez godzinę.
MB: To nie jest promowanie kandydata przez Bydgoszcz Informuje? Nie wystawiacie się sami na krytykę?
Rafał Bruski: A ja nawet nic nie wiedziałem na ten temat. To było na Bydgoszcz Informuje? To bardzo niedobrze.
Marta Stachowiak: Tak, właśnie dowiadywałam się w tej sprawie. To nieopatrznie znalazło się wśród zdjęć w galerii i po godzinie zostało usunięte.
Rafał Bruski: Jak widzicie, nie cenzuruję, ani na Bydgoszcz.pl ani na Bydgoszcz Informuje, nie mówię, co mają pisać, a czego nie. Nie mam nawet czasu, aby tym sterować. Ale rzeczywiście, trzeba za to zdjęcie pogrozić palcem. Nie będzie takich sytuacji, nie powinno być.
MB: Bydgoszcz Informuje to pana zdaniem cały czas tylko portal informacyjny?
Tak, a ta sytuacja jest myślę wystarczającym ostrzeżeniem dla redakcji. Ten serwis powstał, ponieważ mieszkańcy zostali pozbawieni niezależnych mediów po przejęciu gazet regionalnych przez Orlen. Wtedy uległem i zgodziłem się, aby w ten sposób docierać do mieszkanek i mieszkańców. Takie sytuacje, jak ta ze zdjęciem billboardu, nie powinny się zdarzać, jeszcze raz to podkreślam.
Wracając znowu do tego billboardu ze zdjęcia – on nie tworzy powiązań między firmą deweloperską a komitetem i miastem?
Nie, mogę zapewnić, że nie. Takie nieuczciwie układy sugerowano przy ul. Nowomazowieckiej. Wówczas zdarzyło mi się na piśmie odpowiedzieć autorowi tekstu. Wyjątkowo, bo nigdy nie zdarza mi się dzwonić do redaktorów naczelnych czy autorów. Tylko, gdy uderzają w moją uczciwość.
I jaka jest prawda z Nowomazowiecką?
Prawda jest taka, że od razu poprosiłem panią dyrektor, aby pokazała mi, kto i gdzie ma tam działki. I okazało się, że opisywani właściciele rzeczywiście mają w tym rejonie działki, ale nie w tym pasie, gdzie jest droga, tylko jakieś malutkie gdzie indziej. Dokładnie nie mogę mówić, które.
Znam wielu deweloperów, spotykam się z nimi, dowiaduję się, jakie mają plany. Rozmawiałem z firmą, która ma budować na odcinku od mostów Kazimierza do mostu Pomorskiego. Poprosiłem później, aby sprawdzić, jaki jest potencjał mieszkaniowy na tym odcinku. Tam może powstać około trzech tysięcy mieszkań w ciągu 5-7, może 10 lat. Świetna lokalizacja, ale powstanie też problem komunikacyjny. Powiedziałem już drogowcom, że będziemy musieli się z tym mierzyć. Trzeba myśleć do przodu.
Jeśli pan wygra wybory, to następna kadencją będzie już tą ostatnią. Chciałby pan, żeby po tej kadencji zostało coś trwałego, zmieniającego miasto? Mamy tu na myśli takie projekty jak odbudowa zachodniej pierzei, zagospodarowanie placu Teatralnego, zainicjowanie odtwarzania Kanału Bydgoskiego przy rondzie Grunwaldzkim.
Odpowiem tak – jakiś czas temu gazeta, o której już mówiłem, zrobiła zestawienie Supermiasta. Spojrzałem na zdjęcia i bodajże pod sześcioma przedsięwzięciami mogłem się sam podpisać, a pod trzema w połowie. To właśnie jest odpowiedź na pytanie, czy chcę coś po sobie zostawić.
- Stadion Polonii, komunikacja miejska i port w Emilianowie. PiS z poprawkami do budżetów - 11 grudnia 2024
- Maksymilian Pawełczak i Wiktor Przyjemski nagrodzeni na FIM Awards na Majorce - 10 grudnia 2024
- Aktywnie w Bydgoszczy. Jaka oferta zajęć sportowych dla seniorów? - 27 listopada 2024