Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Budżet pod napięciem. Czy Bydgoszcz czekają bardzo duże podwyżki cen za energię?

Dodano: 19.11.2019 | 06:00
Jacek Sasin

Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Jacek Sasin, wicepremier i minister nadzoru właścicielskiego, będzie odpowiadał za regulacje dotyczące cen prądu. Jak deklaruje, w przyszłym roku podwyżki nie dotkną gospodarstw domowych. Samorządy - już tak.

Fot. Szymon Fiałkowski

Tylko do końca roku obowiązują zapisy tzw. ustawy prądowej, która zablokowała podwyżki cen energii dla odbiorców końcowych, w tym samorządów. Ale już po 1 stycznia rynek może wystawić im wysoki rachunek. W przypadku Bydgoszczy – opiewający na dodatkowych 10 milionów złotych.

Tyle zresztą wynosi jedna z rezerw celowych, która pojawiła się w projekcie przyszłorocznego budżetu miasta. Uzasadnienie – właśnie prawdopodobne podwyżki opłat za energię. Prawdopodobne, bo do końca grudnia obowiązuje wspomniana ustawa, a jej dalsze losy pozostają na razie nieznane. – Co dalej? Nie wiem. Najgorsze, że wszystko wskazuje na to, że nie wie też rząd – mówi prezydent Rafał Bruski pytany o koszty zakupu prądu w roku 2020.

Bydgoszcz wraz z sąsiednimi gminami oraz miejskimi instytucjami, uczelniami czy klubami sportowymi od lat zamawia dostawy energii w ramach Bydgoskiej Grupy Zakupowej. Dzięki temu przez lata mogła się chwalić sporymi oszczędnościami. Tyle że teraz nawet w przypadku masowych zakupów prądu do kieszeni trzeba sięgnąć znacznie głębiej niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Przykład – do 30 czerwca ubiegłego roku za oświetlenie ulic miasto płaciło spółce Enea niespełna 188 złotych za megawatogodzinę. Kolejna umowa – zawarta w połowie 2018 roku – opiewała już na niemal 284 złote za MWh. Po majowym przetargu na dostawę energii do końca przyszłego roku stawka ta wzrosła do, bagatela, ponad 400 złotych.

Wspomniana ustawa prądowa – obejmująca między innymi obniżkę akcyzy z dwudziestu do pięciu złotych za MWh – miała tę mogącą porazić różnicę zneutralizować. Przynajmniej czasowo. Nakazywała bowiem przedsiębiorstwom zajmującym się obrotem energią stosować ceny z połowy 2018 roku. Rząd Prawa i Sprawiedliwości chwalił się, że dzięki jego interwencji w gospodarstwach domowych oraz kieszeniach przedsiębiorców czy budżetach samorządów w 2019 roku pozostanie 8 miliardów złotych. Tyle tylko, że ktoś za to musiał zapłacić. Konkretnie – specjalnie powołany w tym celu rządowy Fundusz Wypłat Różnicy Ceny, który zasilany był środkami ze sprzedaży limitów na emisję dwutlenku węgla.

Fundusz wypłaca więc różnicę pomiędzy ceną z 30 czerwca 2018 roku a stawkami rynkowymi. A do grona jego beneficjentów dołączyć od kilku miesięcy mogą jeszcze średnie i duże przedsiębiorstwa. Te bowiem nie są już objęte ustawą-zamrażarką. Komisja Europejska doszukiwała się bowiem możliwości udzielania im w ten sposób niedozwolonej pomocy publicznej. Dlatego też potrzebna była nowelizacja ustawy prądowej, co nastąpiło w czerwcu. Najbardziej energochłonne firmy mogą więc ubiegać się jedynie o pomoc de minimis. A ta wynosi maksymalnie 200 tysięcy euro. I to na okres trzech lat.

Na podstawie przetargu rozstrzygniętego wiosną Bydgoszcz powinna płacić Enei za dostawy energii – w zależności od pakietu – od 400 do ponad 450 złotych za megawatogodzinę. I niewykluczone, że od 1 stycznia 2020 r. takie stawki będzie płaciła.

Z punktu widzenia samorządu najważniejszy dokument pojawił się już po czerwcowej nowelizacji. To rozporządzenie ministra energii, które po kilku miesiącach oczekiwań regulowało stosunki między odbiorcami a firmami takimi jak Enea, Energa czy Tauron (warto dodać, że firm zajmujących się obrotem energią jest w Polsce kilkaset). Co więcej, nakazywało chociażby samorządom złożenie do dostawców energii oświadczenia, które umożliwiało korzystanie z niższych opłat do końca 2019 roku.

Choć prezydent Bruski podkreśla, że perspektywy ustawy prądowej są mgliste, to z wypowiedzi byłych i obecnych członków rządu Mateusza Morawieckiego wyłania się prawdopodobny scenariusz na rok 2020. Pierwszy z jego kluczowych elementów to słowa ustępującego ministra finansów Jerzego Kwiecińskiego, który wprost mówi o tym, że „powstrzymanie wzrostu cen energii jest niemożliwe”. Drugi – wypowiedź wicepremiera Jacka Sasina, który w poniedziałek na antenie RMF FM stwierdził, że podwyżki w przyszłym roku „nie dotkną odbiorców indywidualnych”. A to pozwala przynajmniej założyć, że już samorządy czy przedsiębiorcy (w tym mikro- i mali) z realiami rynku będą musieli się zmierzyć. Oznacza to podwyżkę o około 40 procent. I w przypadku Bydgoszczy uruchomienie rezerwy celowej.

Zamrożenie cen energii miało również swój wymiar polityczny. W roku wyborczym rząd PiS nie chciał doprowadzić do szerokiej dyskusji o wyższych kosztach życia. A ponieważ rok 2020 będzie kończył wyborczy maraton, stąd zapowiedź utrzymania ustawy prądowej dla gospodarstw domowych wydaje się ruchem naturalnym. Co nie znaczy, że bez znaczenia dla budżetu państwa. Jeszcze kilka tygodni temu politycy partii Jarosława Kaczyńskiego chętnie chwalili się budżetem bez deficytu. Aby utrzymać ceny prądu dla Polaków, trzeba będzie albo w dalszym ciągu utrzymać niską stawkę akcyzy lub – co również pojawia się w dyskusjach – obniżyć VAT. Zarówno jedno, jak i drugie stanowi ważny element dochodów państwa. Ich zmniejszenie może znacząco osłabić i tak już nadwątloną narrację o zrównoważonym budżecie na 2020 rok.