Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Bydgoski kolarz wygrał pierwszy Tour de Pologne. Niezwykła historia Feliksa Więcka

Dodano: 03.08.2018 | 14:33

Na zdjęciu: Feliks Więcek podczas Wyścigu kolarskiego llustrowanego Kuriera Codziennego na trasie Kraków - Katowice – Kraków w 1932 roku.

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

„Okazało się, iż nie wiedząc nic o tem, posiadaliśmy kolarza szosowego o prawdziwie pierwszorzędnych walorach, mierząc nawet skalą międzynarodową” – takim zdaniem redaktor Przeglądu Sportowego podsumował występ Feliksa Więcka w Tour de Pologne w 1928 roku. Zawodnik Bydgoskiego Klubu Kolarskiego sensacyjnie wygrał pierwszą edycję wyścigu dookoła Polski.

Feliks Więcek przyszedł na świat 24 lata wcześniej w wielkopolskim Ignacowie. Czy już w dzieciństwie namiętnie jeździł rowerem? Tego nie wiadomo, ale kiedy w 1923 roku wyjechał do Brześcia nad Bugiem, gdzie mieszkał jego brat, kupił jednoślad z fabryki należącej do Bronisława Wahrena i wówczas wystartował w swoich pierwszych zawodach kolarskich. Wyścig na 5 kilometrów ukończył na drugim miejscu, ulegając tylko Serafinowi Ziembickiemu. Możliwe nawet, że po zakończeniu zmagań mówiono o zdolnym kolarzu, który wkrótce pokaże się krajowej publiczności. Za takiego bowiem uchodził Ziembicki.

Dwa lata później, w sierpniu 1925 roku, 42 zawodników, a wśród nich dwóch wspomnianych kolarzy z Brześcia, stanęło na starcie pierwszego drogowego wieloetapowego wyścigu kolarskiego w Polsce – Biegu Dookoła Województwa Warszawskiego. Na Tour de Pologne było wtedy jeszcze za wcześnie. Co prawda właśnie w tym roku pojawiły się pierwsze doniesienia o możliwości organizacji ogólnopolskiego biegu (tak wówczas mówiono na wyścigi kolarskie), ale brakowało wtedy środków finansowych i obycia w przygotowaniu takich imprez. – Mimo wszystko zapał i chęć zebrania na przyszłość doświadczenia spowodowały, że niecały miesiąc od podjęcia przymiarki co do zorganizowania w Polsce kolarskiej imprezy wieloetapowej postanowiono zmobilizować środowisko i zdobyć niezbędne praktyki podczas trzyetapowego wyścigu – wspominał Tadeusz Murzyn w  publikacji na temat zawodów.

Dla kolarzy z Brześcia wyjątkowo udany był drugi etap tamtej imprezy. Więcek zajął piąte miejsce, a Ziembicki wygrał i został liderem wyścigu – Młody ten (21 lat), od roku zajmujący się kolarstwem, zawodnik posiada wiele danych na pierwszorzędnego kolarza. Mocno zbudowany, niesłychanie wytrzymały, posiada już wiele rutyny i rozumu w wyścigach szosowych – pisano o Ziembickim w Przeglądzie Sportowym, przewidując, że wkrótce może stać się zawodnikiem „nie do pobicia na długodystansowych wyścigach”.

Na trzecim, ostatnim etapie Ziembicki złapał gumę i musiał zadowolić się trzecią lokatą w klasyfikacji generalnej. Wygrał Józef Lange, olimpijczyk z Paryża i później z Amsterdamu. Więcek nie ukończył zmagań, ale za to stał się uczestnikiem „najbardziej przykrego zgrzytu”. W Kołbieli późniejszy zwycięzca TdP zsiadł z roweru, „dobity zbyt częstym popijaniem napojów w szczególności zimnej wody”. Wyrwał butelkę z herbatą z rąk swojego opiekuna i ze łzami w oczach mówił, że jest osłabiony, bo z samochodu wiozącego części podano mu „jakiś płyn z proszkiem”. – Panie sędzio, truciznę mi dali – miał mówić Więcek, na co sędzia kontroler z…  Brześcia, będący zarazem opiekunem Ziembickiego i Więcka, miał odpowiedzieć: Z tego warszawskiego auta? To jest całkiem możliwe. Za rzucanie takich podejrzeń, w obecności miejscowych organizatorów i kibiców, redaktor PS poważnie skarcił arbitra.

W drodze do Bydgoszczy

W tamtym roku Serafin Ziembicki pojawił się w Warszawie także na Kolarskim Biegu na Przełaj Rzeczypospolitej w Warszawie. Zajął czwarte miejsce. Więcka co prawda próżno szukać w czołówce, ale możliwe, że znalazł się w licznym gronie zawodników, którzy nie ukończyli zawodów, gdyż w następnych latach regularnie rywalizował w przełajowej odmianie kolarstwa. Ówczesny cyclocross zdecydowanie różnił się od obecnego. Dziś zawodnicy rywalizują na kilkukilometrowych pętlach, zaś wówczas oddano do ich dyspozycji 25 kilometrową trasę, na której trzeba było pokonać na przykład odnogę wiślaną. Rok później, Więcek już nie jako zawodnik niestowarzyszony, a zarejestrowany w Brzeskim Towarzystwie Cyklistów, zajął w tym wyścigu 7. miejsce. Zyskał właśnie podczas przeprawy przez wodę, gdy wziął rower na plecy i biegł z nim, a wielu innych nieskutecznie próbowało sforsować przeszkodę z rozpędu. W jeszcze kolejnym roku Więcek w warszawskich zawodach przełajowych był już drugi. Wówczas też został mistrzem województwa poleskiego.

feliks wiecek 1
Feliks Więcek w drodze po zwycięstwo w Wyścigu kolarskim llustrowanego Kuriera Codziennego na trasie Kraków – Katowice – Kraków w 1932 roku. / fot. NAC

Kalendarz startów ówczesnych kolarzy składał się głównie z kilku wyścigów ogólnokrajowych jak Bieg Dookoła Województwa Warszawskiego czy Bieg Expressu Porannego oraz licznych imprez lokalnych, wśród których prym wiodły wojewódzkie czempionaty. Więcek jako mistrz swojego regionu nie mógł jednak w Brześciu liczyć na dalszy rozwój. Po zakończeniu służby wojskowej szukał pracy. W 1928 roku próbował w Warszawie, Toruniu i w Poznaniu. Bez powodzenia. W Wielkopolsce poznał jednak Sierpińskiego, który akurat jechał na zawody do Bydgoszczy. Panowie wyruszyli w drogę razem i choć rower Więcka po trudach podróży nie był należycie przygotowany i z powodu awarii tylnego koła nie ukończył on wyścigu, to 24-latek poznał prezesa Kołakowskiego, który zaproponował mu jazdę w Bydgoskim Klubie Kolarskim. Do tego Więcka zatrudniono w masarni. Kolarz pracował od godz. 6:00 do 19:00, nie miał zbyt wiele czasu na trening i startował w lokalnych wyścigach w Inowrocławiu i Pakości, gdzie wygrał na 100 kilometrów. Pojawił się też na mistrzostwach województwa poznańskiego, zaś 1 sierpnia po dłuższej przerwie ponownie zagościł na łamach Przeglądu Sportowego: „Otwiera listę Więcek z Bydgoskiego Klubu Kolarzy, znany szosowiec, który w 1925 roku brał udział w biegu dookoła województwa warszawskiego. Zgłosił się na samym początku” – donosił redaktor. Przygotowania do I wyścigu dookoła Polski były w toku.

Co w bidonie, a po czym nogi rdzewieją?

Redakcja „PS” w czerwcu 1928 zadała czytelnikom pytanie, czy urządzić  Tour de Pologne. Zbliżały się igrzyska w Amsterdamie i uznano, że kolarstwo szosowe potrzebuje koła zamachowego. Wspominano o sukcesie Tour de France, tłumacząc, że organizacja podobnej imprezy nad Wisłę da narodowi energię. „Trzeba stworzyć taką imprezę szosową, któraby zwróciła na siebie oczy wszystkich, któraby umiała zelektryzować tłumy, któraby umiała napełnić młode, ambitne i gorące głowy wielkiemi marzeniami” – pisano. Już tydzień później w gazecie zamieszczono informację, że zawody odbędą się we wrześniu.

Przegląd Sportowy, będący organizatorem wyścigu (podobnie jak Tour de France był organizowany przez  L’Auto, protoplastę L’Equipe), zapewniał zawodnikom wyżywienie i nocleg. Drobne naprawy kolarze mieli wykonywać  sami, zaś przy poważniejszych pomagał „lotny magazyn operacyjny” znajdujący się w aucie zamykającym bieg. Zapisy ruszyły 18 lipca i właśnie Więcek był pierwszym zawodnikiem, którego zgłoszenie dotarło do organizatorów.  Dlatego też wystartował z niejako proroczym numerem 1. Do rywalizacji nie dopuszczono zawodników spoza Polski. „Chcieliśmy, by tytuł najlepszego kolarza Polski otrzymał  Polak, a nie przybysz, który nasz kraj poznał jedynie w czasie biegu i który być może nie umiałby sprostać wielkim moralnym obowiązkom, jakie tytuł ten nakłada”  – tłumaczono w obliczu czterech zgłoszeń z zagranicy.

Oprócz Więcka pierwszego dnia zapisał się też Stanisław Gronczewski z Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów.  Wielokrotny triumfator najcięższych prób długodystansowych – jak określali go ówcześni dziennikarze – kilka tygodni później udzielił nawet wywiadu, w którym opowiadał o przygotowaniach do wyścigu. Polecał najlepiej raz w tygodniu przejechać sobie 200 kilometrów i odpocząć. Jeździć dosyć szybko, ale nie przesadzać („Swoją miarę trzeba znać!”), a na dwa tygodnie przed wyścigiem zaprzestać treningów w ogóle. W jednym bidonie woził herbatę, a w drugim kawę. Wbrew dzisiejszym trendom, zdecydowanie odradzał moczenia nóg w zimnej wodzie – wówczas uważano, że od takiej formy regeneracji nogi „rdzewieją”. W gronie faworytów 40-latek nie wymienił Więcka. Znalazł za to miejsce dla jego dawnego kolegi z Brześcia, Ziembickiego.

Pierwszy raz dookoła Polski

7 września na starcie w Warszawie stanęło 70 zawodników. Więcek, podobnie jak ośmiu innych, jechał na Wahrenie. Według niektórych relacji, tym samym, na którym zaczynał karierę kilka lat feliks wiecek 2wcześniej. Według innych sprawozdań – na pożyczonym. Najliczniejszą grupę stanowili zawodnicy startujący na Ormonde (dwunastu), od których jednego przedstawiciela mniej mieli użytkownicy jednośladów z fabryki Franciszka Zawadzkiego.

Zawodnicy wystartowali na warszawskich brukach i szybko doszło do pierwszych kraks i awarii. Więcek od razu ustawił się w pierwszej grupie, po czym załapał się do kilkuosobowego odjazdu. Z upływem kolejnych kilometrów uciekinierów było coraz mniej, aż zostali tylko Więcek i Eugeniusz Michalak, olimpijczyk reprezentujący Legię. Jak relacjonował Przegląd Sportowy, w pewnym momencie między zawodnikami wywiązała się ostra wymiana zdań, gdyż Michalak unikał wychodzenia na zmianę. Siły odzyskał tuż przed metą w Lublinie i o pół koła pokonał Więcka, którego postawę uważano za niespodziewaną, a nawet szczęśliwą. Po zakończeniu zmagań zawodnicy dostali rosół z makaronem. Niektórzy byli tak głodni, że jedli po trzy porcje.

Drugi etap, prowadzący z Lublina do Lwowa, zgromadził na trasie sporą publiczność. „W jakiejś małej wiosczyźnie pod Fajsłowicami  stara wieśniaczka częstuje bez powodzenia przejeżdżających olbrzymią pajdą chleba i pięknym kęsem kiełbasy; pod Krasnymstawem jakieś  małe bobo sypiące kwiatki cudem  wydostaje się z pomiędzy pędzących zawodników” – relacjonował Przegląd Sportowy. W Izbicy wykrystalizowała się ucieczka, w której znalazł się Więcek.  Następnie, za Zamościem, bydgoszczanin odjechał wraz z Matlakiem i Jednaszewskim, po czym podyktował takie tempo, że ostatni z wymienionych zdecydował się odpuścić.  Tym razem współpraca między dwójką uciekinierów układała się dobrze i do 13 kilometrów przed metą obaj sumiennie dawali zmiany. Potem „Więcek tak świeży, jakby co dopiero bieg rozpoczął, poklepał Matlaka po przyjacielsku po ramieniu i zarwał tempo, które na tak krótkim odcinku zdołało mu zapewnić aż trzy kilometry przewagi”.  Michalak był na tym etapie dziewiąty, dzięki czemu Więcek miał już dziewięć minut przewagi w klasyfikacji generalnej. Uciekającego z nim Matlaka zdążyła niemal dogonić duża grupa zawodników, a sam zawodnik na tyle odczuł skutki jazdy sam na sam z Więckiem, że w kolejnych dniach był już cieniem kolarza z drugiego etapu.

Do  trzeciego etapu, z Lwowa do Rzeszowa, lider wystartował ze specjalną szarfę na piersi. Co prawda o aerodynamice nikt wówczas nie myślał tak jak dzisiaj, ale taki atrybut i tak okazał się dla kolarza skrajnie niewygodny, więc po pewnym czasie Więcek zdjął wyróżnienie. – Lepiej tak.  Przeszkadza mi pracować – stwierdził, oddając szarfę do przechowania. Na dalszych kilometrach pracował na tyle dobrze, że razem z Michalakiem jako pierwsi wpadli na metę.  Tym razem o pół koła lepszy był Więcek. Dzień później Michalak odpadł z walki o zwycięstwo, łamiąc ramę i tracąc czas na wymianę sprzętu. Dodatkowo, jak się później okazało, nie mogąc się doczekać wozu technicznego, przejechał kawałek sanitarką, za co dostał karę 30 minut.

Chwilę przed awarią roweru Michalaka Więcek odjechał od głównej grupy. Co prawda w Bochni upadł na bruk i musiał wyprostować pedał, ale na metę w Krakowie i tak wpadł z czterokilometrową przewagę nad następnym zawodnikiem. Dzień później rywale zaczęli jednak uważać, że liderowi zaczyna brakować sił. W  Sosnowcu, Będzinie i Siewierzu zorganizowano lotne finisze połączone ze strefami bufetowymi, na których czekały szklanki herbaty i kotlety. Więcek nie walczył na premiach, więc niektórzy zaczęli mówić towarzyszącym wyścigowi reporterom, że „się skończył”. – A ja głupi, lecieć na finisze i marnować siły? Ja idę na ogólne zwycięstwo. A prowadzić nie będę i nie mam zamiaru brać na siebie cały wyścig, po to, by mi który uciekły później świeży z kółka – odpowiedział dziennikarzom Więcek, nauczony być może doświadczeniami z inauguracyjnego etapu.

Kolejny lotny finisz zaplanowano w Częstochowie, ale tam jakość dróg była tak fatalna, że „trzeba było uważać, żeby koła  na drodze nie zostały”. Zawodnicy w ramach protestu zwolnili i zrezygnowali z walki na premii. Chwilowe spuszczenie z tonu tak niektórych uśpiło, że gdy już po finiszu Więcek, Michalak i Wisznicki zaatakowali, część zawodników nie zorientowała się, że odjechała ucieczka. Taki błąd drogo kosztował, bo grupa śmiałków dojechała do mety w Wieluniu, gdzie ponownie najszybszy był Więcek. W nagrodę dostał – niezbyt zgodną z promowaniem zdrowego stylu życia – srebrną kasetę na papierosy.

Kolejnego dnia Więcek, który – jak relacjonowano – na tym etapie rywalizacji był wesoły, żartował, czasem coś krzyknął – wygrał sprinterski finisz w Poznaniu. Dzień później kolarze odpoczywali w trakcie dnia przerwy. Powrót do rywalizacji nie był dla Więcka udany. Jeszcze w Poznaniu przewrócił się na moście, potem musiał zmieniać dętkę, co rywale próbowali wykorzystać i zaczęli pod jego nieobecność nadawać mocne tempo. Zasada o czekaniu w przypadku problemów technicznych lidera wtedy jeszcze nie obowiązywała. Więcek uporał się z defektem, wsiadł na maszynę i ze śmiał się: Nie chcą na mnie zaczekać. Następnie, nie zważając na podjazdy, zjazdy i bruk, ruszył w  pogoń. Po 55 kilometrach rywale, nie mając już siły, odpuścili. „W miastach oglądał się z pobożnym zdumieniem: człowiek wściekły, zwierz, fenomen kolarski, bestja apokaliptyczna? Co to jest?” – pisano o Więcku w „PS”, wyliczając, że lider gonił ze średnią prędkością 44 km/h. – Mało macie benzyny w nogach! – powitał rywali po 75-minutowej pogoni. Następnie wygrał etapowy finisz w Łodzi.

Obserwatorzy byli pod wrażeniem jazdy Więcka po wzniesieniach, które miał pokonywać z zaskakującą łatwością i po bruku Za to zjazdów nie wykorzystywał dostatecznie. Przed ostatnim etapem już tylko fatum mogło go pozbawić zwycięstwa. Z Łodzi kolarze wystartowali później niż zwykle, o godzinie 10:00. Na starcie dużo było rozmów, Więcek uśmiechał się i pozował do zdjęć. Gdy etap wystartował, lider nadał takie tempo, że kierowca dziennikarskiego samochodu musiał się skupić, aby za nim nadążyć. Gdy rywale go dogonili, niechętnie dawał zmiany, ale jak już wyszedł na czoło, to ponownie tak naciągnął grupę, że Stanisław Kłosowicz musiał go wyprzedzić i wyraźnie uspokoić tempo. 5 kilometrów przed Łowiczem Więcek złapał gumę. Poradził sobie, dogonił rywali, bez powodzenia spróbował ucieczki, a na 14 kilometrów przed metą ponownie musiał zmieniać dętkę. – No raz przynajmniej mnie mają – stwierdził z humorem. Nie zdążył już dogonić rywali. Na metę na torze na Dynasach, gdzie zgromadziło się 15 tysięcy widzów, pierwszy wjechał Wisznicki. Więcek był dziesiąty.  Jak relacjonowali sprawozdawcy, „objechał tor w największym triumfie, jaki przeżył do roku 1928 sportowiec polski”.

feliks wiecek 6

Okładka  Przeglądu Sportowego z 22.09.1928 roku.

Narodziny gwiazdy

Więcek ukończył pierwszy Tour de Pologne z przewagą 1 godziny i 10 minut. Do dzisiaj jest to największa różnica w historii między 1 a 2 zawodnikiem i jest niemal pewne, że tak już pozostanie. Dziś, w czasach „Mariginal Gains” Teamu Sky, nikt tak jak wtedy Więcek nie zajada się kiełbasą i kiszką popijanymi niesłodzoną herbatą. Ubiegłoroczny wyścig dookoła Polski wygrał Dylan Teuns, który nad drugim Rafałem Majką miał przewagę dwóch (!) sekund.

W 1928 roku szerzej dotąd nieznany kolarz stał się gwiazdą pierwszego formatu. Reklama Wahrena, promująca zwycięzcę Tour de Pologne, zdobiła całą stronę Przeglądu Sportowego.  Dziennikarze przepowiadali kolejne sukcesy zawodnika z Bydgoszczy, którego porównywali do Philippe’a  Thysa, trzykrotnego zwycięzcy Tour de France. Sam Więcek po zakończeniu zmagań przyznał, że trasa była nieco zbyt… krótka.

Do Bydgoszczy wrócił pociągiem. W środę o godz. 19:18 powitali go mieszkańcy. „Przejazdowi jego ulicami od dworca do resursy kupieckiej, przy dźwiękach orkiestry wojskowej i pochodniach towarzyszyły znowu tysięczne tłumy” – relacjonował  Dziennik Bydgoski, informując też o fuzji Polonii i Bydgoskiego Klubu Kolarskiego. Wyrażano nadzieję, że uda się zatrzymać mistrza w Bydgoszczy na kolejny sezon.  Na koniec roku Więcek zajął trzecie miejsce w prestiżowym plebiscycie Przeglądu Sportowego na najlepszego polskiego sportowca, ulegając jedynie Halinie Konopackiej i Bronisławowi Czechowi. Otrzymał ponad 38 tysięcy głosów.

Sukcesy, ale już nie tak wielkie

Mimo starań działaczy innych klubów Więcka udało się zatrzymać w Bydgoszczy, choć jeszcze na początku roku Przegląd Sportowy donosił, że kolarz zostanie zatrudniony w fabryce rowerów w Warszawie i zostanie zawodnikiem WTC. Do „transferu” nie doszło, więc Więcek kontynuował swoją karierę w bydgoskiej Polonii. Był blisko zwycięstwa w wyścigu Łódź – Poznań, ale na przeszkodzie stanął mu defekt. W Biegu Expressu Porannego, w którym startował też jego brat Wincenty, długo trzymał się na przedzie, ale – co na pierwszym Tour de Pologne było niewyobrażalne – w pewnym momencie osłabł i dojechał na metę powoli, na 17. miejscu. Później wygrał zawody w Bydgoszczy, ale w Przegladzie Sportowym i tak ukazała się ilustracja zatytułowana „Mistrz Więcek spoczywa na razie na laurach”.

Drugi Tour de Pologne rozpoczął się od uroczystego ślubowania uczciwej walki, które w imieniu całego peletonu wygłosił Więcek. Tym razem wyścig był prowadzony w dużo szybszym tempie, a  do tego obrońca tytułu, startujący tym razem na rowerze z bydgoskich zakładów Willy’ego Jahra, nie był już tak dobrze dysponowany. Na pierwszym etapie był dziesiąty, notując blisko 13 minut starty do zwycięzcy Józefa  Stefańskiego. Jechał w pierwszej grupie, ale gdy rywale zaatakowali, nie odpowiedział.

Etap drugi był dla Więcka wyjątkowy, bo kończył się w Bydgoszczy. Za Toruniem mistrz zainicjował ucieczkę, która jednak została  skasowana. Potem znowu oderwał się z Michalakiem, ale na przeszkodzie stanął mu defekt. Na stadionie miejskim 3000 widzów obserwowało jak wygrywa Stefański. Więcek był 9. Obserwatorzy zarzucali mu błędy taktyczne, a gazety cytowały rywali, uważających, że to ostatnie błyski ubiegłorocznego triumfatora. Dzień później start kolarzy ulicami Bydgoszczy poprowadził gen. Thomee, a tłumy ludzi zgromadzone m.in. na placu Teatralnym, żegnały zawodników wyruszających na dalszą walkę. ”Bieg Dookoła Polski zdobył wioślarską Bydgoszcz dla kolarstwa” – pisano w Przeglądzie Sportowym.

Wbrew opiniom Więcek w następnych dniach wrócił do czołówki. Był kolejno drugi, piąty i czwarty. Na etapie górskim cierpiał z powodu bólu zęba, złapał dwie gumy jednocześnie i ostatecznie dojechał 15. W kolejnych dniach się rozchorował i mógłby mieć problem z utrzymaniem tempa, ale na dziesiątym etapie zawodnicy zdecydowali się jechać wolno, gdyż, „gdyby trzymali dotychczasowe tempo, to nie dojechaliby do Warszawy”. Jechali nieco ponad 20 km/h, prowadzili rowery przez piach, a ich wjazd na metę w Brześciu skomentowano jako „zwyczajny powrót z wycieczki”. Ostatniego dnia rywalizacji Więcek był drugi w Warszawie, przegrywając finisz z Wiktorem Oleckim. Cały wyścig zakończył na czwartym miejscu, ze stratą godziny i 25 minut do Stefańskiego.

feliks wiecek 5
Najlepsi na etapie Tour de Pologne 1929 z Bydgoszczy do Poznania: Eugeniusz Michalak (3. z lewej), Wiktor Olecki (4. z lewej), Feliks Więcek (2. z prawej). / fot. NAC

W tym samym roku Więcek został wicemistrzem Polski (wygrał także Stefański). Zawody rozegrano w nietypowej formule, gdyż o tytule decydowało coś w rodzaju jazdy indywidualnej na czas, ale z dozwolonym draftingiem, a więc na trasie, choć każdy miał inny czas, tworzyły się grupki.  Wtedy jeszcze obserwatorom wydawało się, że polskie kolarstwo szosowe rozwija się prawidłowo. Zawodnicy nie mieli co prawda tylu okazji do rywalizacji zagranicznej jak ich koledzy z toru, ale liczba zorganizowanych imprez wzrosła niemal dwukrotnie w stosunku do poprzednich dwunastu miesięcy.  W 1930 roku Więcek jednak nie wystartował w Tour de Pologne. Wyścig się nie odbył. Organizatorzy napotkali problemy, kluby nie były zainteresowane współpracą. Na kolejną edycję trzeba było czekać do 1933 roku. Wygrał Jerzy Lipiński, a Więcek, startujący od 1932 roku jako zawodnik Kolejowego Przysposobienia Wojskowego Bydgoszcz, nie ukończył zmagań podobnie jak połowa z 48 startujących. Na następny Tour de Pologne trzeba było czekać do 1937 roku i w nim Więcek już wystąpił. Impreza, która podczas pierwszych dwóch edycji pretendowało do miana ważnej imprezy kolarskiej, po wojnie była w cieniu Wyścigu Pokoju i dopiero w latach 90. Czesław Lang wprowadził ją na salony.

Tak  więc po drugim Tour de Pologne nasz bohater został pozbawiony jednej z okazji do rywalizacji z najlepszymi w kraju, ale nadal potwierdzał, że jest czołowym polskim kolarzem.  W 1930 roku w Biegu Expressu Porannego był szósty, ale w trakcie rywalizacji został wraz z innym zawodnikiem potrącony przez taksówkę. Na metę wbiegł, trzymając rower w ręku. W tym samym sezonie był czwarty w mistrzostwach Polski (wygrał po raz trzeci z rzędu Stefański) oraz triumfował w Wyścigu do Morza. Dwanaście miesięcy później był blisko obrony trofeum w tej imprezie, długo prowadził, ale ostatecznie musiał uznać wyższość Stanisława Kłosowicza, zaś w mistrzostwach kraju był 6, na mecie skarżąc się, że warszawscy zawodnicy byli podciągani przez motocyklistów.Na początku lat 30. regularnie wygrywał w wielu wyścigach lokalnych, a przyjazd zwycięzcy pierwszego Tour de Pologne, zawsze był chętnie odnotowywany. Kolejowe PW chętnie organizowało pokazowe wyścigi z udziałem mistrza na krótkich trasach.

Przeprowadzka

W 1934 roku Więcek przeprowadził się z Bydgoszczy do Łodzi, a swoje sportowe życie związał z tamtejszą  Resursą. – Odnoszę wrażenie, że żaden bydgoski klub nie był w stanie zapewnić mu warunków na miarę potrzeb mistrza – pisał w swojej książce o historii Polonii Sławomir Wojciechowski. – Działacze biało-czerwonego klubu z Bydgoszczy chyba za bardzo wpatrzeni w swoją klubową drużynę piłki nożnej, tak naprawdę nie rozumieli potrzeb Więcka, a także nie rozumieli bardzo mocno rozwijającego się od strony organizacyjnej kolarstwa w Polsce – tłumaczy Wojciechowski, dodając, że zawodnik sam jeździł na zawody, podczas gdy jego rywale mieli już sztaby osób wspierających.

W Łodzi, najpierw w Resurscie, a potem w Łódzkim Towarzystwie Kolarskim, Więcek spędził ostatnie lata swojej kariery kolarskiej. W 1934 roku, jeszcze w Bydgoszczy, wygrał Puchar Bydgoskiego Towarzystwa Cyklistów, triumfując w tej imprezie po raz trzeci, dzięki czemu zdobył trofeum na własność. W tym samym roku ostatni chyba raz pokazał się z sukcesami na arenie ogólnopolskiej, a nawet międzynarodowej. W ramach teoretycznego ocieplenia stosunków po podpisaniu paktu o nieagresji między Polską a Niemcami zorganizowano wyścig Berlin-Warszawa, później nazwany „wyścigiem niepokoju”. W Polsce liczono, że zawody przysłużą się ułożeniu dobrych relacji z państwem Adolfa Hitlera.

Kolarze mieli ścigać się przez cztery dni, a do pokonania mieli 769 kilometrów. W Niemczech jechali nowo wybudowanymi autostradami, a w Polsce dziurawymi drogami, poboczem i w błocie. Nad Wisłą liczono, że w ten sposób nasi kolarze nieco zyskają, gdyż w przeciwieństwie do zachodnich sąsiadów byli przyzwyczajeni do takich warunków. Nadzieje okazały się płonne, bo Niemcy szybko okazali się zdecydowanie lepiej przygotowani do wyścigu. W klasyfikacji drużynowej wygrali o ponad 4 godziny.

Więcek okazał się najlepszy w polskim zespole, choć w trakcie imprezy miał wiele problemów. – Miałem pecha. W pierwszym etapie straciłem 12 minut na naprawę maszyny, a byłem w czołówce. […] W drugim etapie już tylko mała różnica dzieliła mnie od Niemców i z pewnością byłoby i dalej dobrze wszystko poszło, gdyby nie ten obiad w Poznaniu, tuż przed wyścigiem. Nie tylko mnie to zaszkodziło. […] Do Łodzi chciałem za wszelką cenę wjechać pierwszy. Miałem niestety dwie gumy do naprawienia, ostatnią w Pabianicach. W piątym etapie tumany kurzu zasłoniły mi widok. Wpadłem na wóz (konny – dod. ST), tłukąc się jak nigdy jeszcze dotąd. Nie zdaję sobie sprawy jeszcze w tej chwili, w jaki sposób doszło do wypadku i w jaki sposób dosiadłem maszyny i pojechałem dalej – wymieniał, leżąc w Łodzi z wybitym ramieniem, ranami na głowie i nadwyrężoną szczęką. W tym samym roku w swoim nowym mieście został brązowym medalistą mistrzostw Polski w kolarstwie przełajowym. W wynikach zawodów kolarskich pojawiał się jeszcze w 1937 roku.

feliks wiecek 4

Feliks Więcek na trasie mistrzostw Polski w kolarstwie przełajowym w 1934 rok. / fot. NAC

Na motocyklu

Więcek ścigał się nie tylko na rowerze, ale też na motocyklu żużlowym. Już w latach 30. jako zawodnik Klubu Motorowego Bydgoszcz wygrał w zawodach Związku Strzeleckiego w Grudziądzu. Po zakończeniu II wojny światowej ponownie wsiadł na motocykl i należał do najlepszych łódzkich zawodników. W 1946 roku w rozgrywanym w Łodzi trójmeczu Łódź-Warszawa-Poznań wygrał trzy z czterech wyścigów, a w 1947 roku z powodzeniem startował w mistrzostwach Polski w klasach 130 i 350 ccm, docierając do finałowych zmagań. Do tego triumfował w rozegranych w Łodzi zawodach indywidualnych oraz wystartował w turniejach w Radomiu oraz Częstochowie. 13 lipca  1947 roku miał wziąć udział w zawodach organizowanych przez Zryw Łódź, ale w piątym przedbiegu złamał obojczyk. Rok później był jeszcze w składzie DKS Łódź na Drużynowe Mistrzostwa Polski, ale nie wystartował w żadnym wyścigu.

Zmarł nagle, niemal dokładnie 50 lat po swoim największym triumfie – 17 sierpnia 1978 roku.


Pisząc ten artykuł korzystałem z archiwalnych wydań Przeglądu Sportowego, Dziennika Bydgoskiego, Dziennika Łódzkiego, Tygodnika Sportowego i Kolarza Polskiego. W cytatach zaczerpniętych z tych wydań zachowałem ówczesne zasady pisowni. Cytat Sławomira Wojciechowskiego pochodzi z jego książki „Zapomniane pokolenie.  Polonia Bydgoszcz 1920-1949”. Zdjęcia pochodzą z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Sebastian Torzewski