Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Droga do marki miasta (cz.2)

Dodano: 25.11.2017 | 08:00

Na zdjęciu: Debata na temat marki Bydgoszczy pobudziła jej uczestników do sformułowania ciekawych wniosków i spostrzeżeń.

Fot. Stanisław Gazda

Prace nad określeniem marki Bydgoszczy trwają już od kilku miesięcy, ale chyba po raz pierwszy pojawiła się możliwość oceny ich efektów przez najbardziej zainteresowanych – mieszkańców miasta nad Brdą i Wisłą. Dziś przybliżymy Czytelnikom, jak wyglądało zderzenie się uczestników debaty o marce miasta z zaprezentowanymi wizjami.

Czytaj także: Droga do marki miasta (cz. 1)

Przede wszystkim – zauważono – że o strategii marki powinno się mówić dopiero wtedy, gdy ta marka już istnieje. Wówczas można rozwijać niesione za jej przyczyną idee. Niezmiernie ważne jest – zdaniem dyskutantów – by strategia marki miasta, była tożsama ze strategią jego rozwoju. Tu nie może być rozdźwięku.

Pojawiły się głosy, że nazwanie strategii „Kulturą jakości”, nie jest najszczęśliwszym terminem. To taka swoista tautologia – mówiono. Zarówno słowo jakość, jak i kultura, noszą w sobie pierwiastek pozytywny, zatem jest tu jakby o jedno słowo za dużo. Tak po prawdzie – zauważył ktoś z obecnych na debacie – „Kultura jakości” nie mówi nic o Bydgoszczy, a i sama strategia marki nie jest skrojona na miarę Bydgoszczy, nie jest unikalna – przyłożona może być zarówno do Zielonej Góry, jak i Białegostoku, czy Częstochowy. Nie można zapominać o Lublinie, który urasta do największego konkurenta Bydgoszczy. Czy zatem powierzenie tworzenia strategii marki Bydgoszczy konkurencji z Lublina było dobrym rozwiązaniem? – pytano. Co niektórzy powątpiewali wręcz w skuteczność hasła „Kultura jakości”, i czy w oparciu o nie, nawet w perspektywie kilkunastu lat, uda się zbudować tożsamość miasta – warunek niezbędny do wykreowania marki miasta?

Czy, gdy powiem Hiszpanowi, że jest u nas kultura jakości – zachęcę go do przyjazdu do Bydgoszczy? Wątpię – twierdził jeden z dyskutantów. – Ale gdy wrzuci się w Google operę, to Opera Nova w Bydgoszczy pojawi się na drugim miejscu, zaraz po operze w Sydney. To o czymś świadczy. Wyspa Młyńska, Camerimage – to są hasła na które reagują ludzie i za sprawą których chcą poznać Bydgoszcz. Proponowane filary marki: rzeka, metropolia, energia, talent – są zbyt abstrakcyjne. Opera, Wyspa Młyńska, Camerimage, są bardziej wiarygodne.

Marki Bydgoszczy należy szukać w czymś bardziej czytelnym – wyraziła swój pogląd mieszkanka Fordonu. – Jakość, czy ta nie najszczęśliwsza „Kultura jakości”, nie kojarzy mi się z celem, kluczem marki, ale z cechą procesu, sposobem działania.

Zgodzono się z tezą twórców strategii marki Bydgoszczy, że jednym z celów powinien być zysk, pod warunkiem, że nie będzie uzyskany ze „sprzedaży” miasta kosztem jego mieszkańców. Znane są przecież takie przypadki, że przeinwestowanie miasta prowadziło do obniżenia jakości życia w nim. A bydgoszczanie chcą mieszkać w mieście gwarantującym im jak najlepszy poziom i dobrostan. Jest jedno „ale”, wyrażone obawą któregoś z dyskutantów, czy słowo „jakość”, patrząc na niektóre poczynania sprawujących władzę, sprawdzi się w Bydgoszczy, czy znajdzie potwierdzenie w przyszłych działaniach, skoro na przykład dziś, opuszczając nowy dworzec PKP potykamy się o trzy schodki, wychodzimy na ulicę Dworcową sprawiającą wrażenie zapomnianej, dalej jest „umierająca” Gdańska, nieco w bok Długa bez charakteru. Czy w takiej sytuacji można nawet już dziś mówić o jakości, a zwłaszcza ją obiecywać? Ktoś żartobliwie zdziwił się, że mówimy o „Kulturze jakości”, gdy mamy w Bydgoszczy „Kronikę dziadostwa bydgoskiego”, gdzie jest mnóstwo przykładów na to, że kultury jakości ci u nas brak.

Padła z sali sugestia, iż w poszukiwaniu, a później w promowaniu marki zapomniano o roli liderów. Posłużono się przykładem Słupska, którego prezydent stał się żywą promocją, wręcz marką miasta. Czy zatem nie warto byłoby w Bydgoszczy zaprzęgnąć do procesu tworzenia i promowania marki miasta naszych rodzimych liderów powszechnie kojarzonych z Bydgoszczą? Ale każde miasto, które chce stawiać na lidera – kontynuował inny mówca podchwytujący ten pomysł – musi wybrać takiego, który otworzy miasto na przestrzeń publiczną. Nie będzie wówczas Trasy Uniwersyteckiej z mostem bez chodników, projektu trasy WZ za 800 milionów, która tylko wleje niekończące się strumienie samochodów do centrum, nie będzie problemu z utrzymaniem chodników, czekającego chyba na zmiłowanie Boskie rozkopanego Starego Rynku.

Pojawiły się dwa głosy w dyskusji wręcz żądające położenia większego nacisku w tworzeniu marki Bydgoszczy na rzekę (a nawet rzeki), na doprecyzowanie jej roli w strategii, bo Bydgoszcz jest jedynym miastem w Polsce, które nie dość, że leży nad dwiema rzekami, to ma jeszcze Kanał Bydgoski. Tymczasem uznano, że rzeka nie nadaje się na element dominujący, choć jest bydgoskim atutem.

Atutem Bydgoszczy może być jej otwartość i tolerancyjność – zaproponował kolejny dyskutant. Ta otwartość wyrażona jest nawet w herbie miasta. Określenie Bydgoszczy, jako „Mały Berlin” nawiązywało do umiejętności współżycia tu ze sobą Polaków, Niemców i Żydów. Mamy w Bydgoszczy bardzo dobre doświadczenia otwartości – bazujmy więc na tym, idźmy w tym kierunku. Marka Bydgoszczy to nie jest coś, co będzie obowiązywało i zobowiązywało przez trzy lata. Otwartość i tolerancyjność były tu, są i będą na zawsze…