Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Byłem pracownikiem Komunalnika. Po kilku tygodniach musiałem powiedzieć: Dość

Dodano: 15.05.2020 | 14:16
Komunalnik Bydgoszcz

Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Od początku funkcjonowania w Bydgoszczy spółki Komunalnik mieszkańcy masowo skarżą się na jakość odbiorów odpadów.

Fot. Szymon Fiałkowski

– Byłem bezrobotny, ale miałem doświadczenie. Skusiły mnie spore zarobki, zmęczyła i zadecydowała o rezygnacji zbyt długa praca każdego dnia – mówi nam były pracownik Komunalnika, który zgodził się porozmawiać z nami o kilku tygodniach spędzonych w firmie. W nadchodzącą niedzielę upływa termin ultimatum, w którym władze miasta nakazały dolnośląskiej spółce unormować sytuację z odbiorem odpadów na bydgoskich osiedlach. I od którego realizacji uzależniają dalszą współpracę z wykonawcą.

Pan Mariusz* w firmie Komunalnik zaczął pracować już w marcu, wkrótce po tym, gdy podpisała ona z miastem umowę na odbiór odpadów z trzech sektorów obejmujących między innymi osiedla Nowego Fordonu, Śródmieście, Bielawy, Bocianowo czy północno-zachodnią część Bydgoszczy. – Szukałem zatrudnienia. Miałem doświadczenie w transporcie, w tym także w firmach zajmujących się wywozem śmieci. Dostałem link do ogłoszenia od osoby z rodziny – tłumaczy w rozmowie z nami. Poszło sprawnie – CV, wizyta w bazie, spotkanie z kierownikiem. Wkrótce dostał sygnał, że następnego dnia może stawić się w pracy. O bazie pod Inowrocławiem czy punkcie przy ulicy Przemysłowej 4 nie słyszał. – Wszystko od początku załatwiane było przy ulicy Glinki 144 – podkreśla.

Jako dowód pracy pokazuje nam umowę. Co istotne, umowę zlecenia, choć kontrakt z miastem nakazywał Komunalnikowi zatrudnienie na zasadzie umowy o pracę. – Tłumaczono nam, że to ze względu na brak możliwości wykonania badań lekarskich – opowiada pan Mariusz. Umowa miała obowiązywać do końca kwietnia. Od 1 maja zarówno kierowcy, jak i ładowacze mieli otrzymać wspomniane umowy o pracę. Pan Mariusz tego już nie doczekał, odszedł z firmy w kwietniu. Faktem jest jednak, że Komunalnik największą grupę osób musiał zatrudniać w początkowym okresie epidemii koronawirusa. A wytyczne Głównego Inspektora Pracy z połowy marca de facto uniemożliwiały zatrudnianie nowych osób na etat. Badania profilaktyczne (w tym wstępne) zostały zawieszone, ale jednocześnie utrzymano obowiązek dopuszczania nowych pracowników po wykluczeniu przeciwwskazań zdrowotnych. Dopiero zapisy tarczy antykryzysowej wprowadziły możliwość wykonania badań u innego lekarza niż lekarz medycyny pracy (na okres trwania epidemii).

Formalnie pan Mariusz nie związał się ze spółką PHU Komunalnik z Wrocławia (oddział w Nysie), która podpisała umowę z miastem, ale firmą Ecoworks z siedzibą w Katowicach. Ta ostatnia działała w przeszłości pod nazwami Inter-Store i Waywer. Pierwotnie jej siedzibą był Prudnik w województwie opolskim, potem jeszcze Wrocław (jak w przypadku Komunalnika). Powiązania obu spółek są ewidentne. Obecny Ecoworks był w przeszłości 100-procentowym udziałowcem Komunalnika. Obecnie większość udziałów ma w nim Michał Dąbrowski, jedyny właściciel i obecny prezes Ecoworks. Na stanowisku prezesa Komunalnika Dąbrowski tylko w tym roku kilkakrotnie wymieniał się z żoną – Karoliną.

SIWZ, czyli specyfikacja istotnych warunków zamówienia, obowiązująca w trakcie przetargu w Bydgoszczy umożliwiała korzystanie z usług podwykonawców. Formalnie umowa pana Mariusza ma więc w nagłówku wpisane Katowice. – Otrzymałem ją około dwóch tygodni od rozpoczęcia pracy – tłumaczy ekspracownik Komunalnika. Wynagrodzenie – blisko 5300 złotych (minus podatek). – Nie ukrywam, że była to jedna z głównych przyczyn, dla których zdecydowałem się na pracę w tym miejscu – podkreśla nasz rozmówca.

Gdy pan Mariusz rozpoczął pracę w bazie na Glinkach, Komunalnik przygotowywał się do rozstawiania pojemników na odpady. Jak wyjaśnia, zaskoczył go fakt, że wykonano jedynie kopię jego dowodu osobistego. – Nikt nie pytał mnie o prawo jazdy kategorii C. Ekspresowo odbyło się szkolenie BHP – twierdzi. Przez kilkanaście dni rozwoził po Bydgoszczy pojemniki. Początkowo – wyłącznie na odpady zmieszane. Innych Komunalnik zwyczajnie nie miał, choć wszystkie kontenery powinny znaleźć przy nieruchomościach do 31 marca. Od początku firma tłumaczyła, że opóźnienia wynikają z epidemii SARS-CoV-2, wstrzymania produkcji i problemów z transportem do Polski pojemników z Niemiec i Francji. Władze Bydgoszczy aktualnie weryfikują te wyjaśnienia. – Tiry faktycznie się w bazie pojawiały. Czasami kilka jednego dnia. Brałem także udział w ich rozładowywaniu – mówi pan Mariusz.

Jak przekonuje w rozmowie z nami były pracownik Komunalnika, już wtedy praca była obliczona na wiele godzin. – Zdarzało nam się jeździć z pojemnikami po dziesięć, jedenaście godzin. Do samochodów mieściło się ok. 150 pojemników małych (120-litrowych – dod. red.) lub kilkanaście dużych – wylicza. Sytuacja nie zmieniła się po 1 kwietnia, gdy pan Mariusz przesiadł się do śmieciarki. – Trasówki były bardzo długie. Osoby, które znały te rejony, mówiły, że w trakcie standardowej zmiany nie do zrealizowania – zaznacza pan Mariusz. – Ale nie zdarzyło się, żebyśmy gdzieś nie dojechali.

Tyle że od samego początku kwietnia mieszkańcy zaczęli skarżyć się na jakość wywozów. Sytuację pogarszał brak pojemników. Śmieci w szybkim tempie zaczęły zalegać na podwórkach czy w wiatach. – Późno dostaliśmy też klucze od Remondisu do niektórych nieruchomości (zastępca prezydenta Michał Sztybel tłumaczył w ubiegłym miesiącu, że nastąpiło to 1 kwietnia około godziny 14:00). Znajdowały się w jednym kartonie, nie były posegregowane. Próbowaliśmy więc początkowo wchodzić na posesje dzięki domofonom, ale to nie zawsze się udawało. Wtedy raportowaliśmy brak odbioru. Pod ten adres trzeba było wrócić. Ale z uwagi na bardzo rozległy plan dnia to pogarszało sprawę – opowiada pan Mariusz. Brak współpracy pomiędzy starym a nowym wykonawcą władze miasta wskazują jako jedną, choć pośrednią, z przyczyn trwającego od kilku tygodni kryzysu śmieciowego w Bydgoszczy.

Chociaż na ostatniej sesji rady miasta Michał Dąbrowski wskazywał, że firma będzie jeździła na dwie zmiany, to w kwietniu dominowała praca rozpoczynana wyłącznie o godzinie szóstej. – Kilkadziesiąt osób w niemal jednym momencie korzystało z niewielkiego pomieszczenia przylegającego do hali magazynowej przy ulicy Glinki. Nie było gdzie usiąść. Brakowało odzieży ochronnej, ludzie wyjeżdżali do pracy we własnych ubraniach. Zdarzało się, że ktoś miał – na przykład – kombinezon z czasów pracy w Remondisie – relacjonuje były pracownik Komunalnika.

Byłem pracownikiem Komunalnika. Po kilku tygodniach musiałem powiedzieć: Dość

Zobacz również:

Długa lista wezwań do odbiorów. Miasto mówi Komunalnikowi: Sprawdzam

Bydgoskie zaplecze firmy faktycznie składa się z trzech niewielkich (o wymiarach około 2 na 6 metrów) pomieszczeń. W pierwszym znajduje się coś na kształt szatni, w drugim siedzą dwie pracowniczki, które mają obsługiwać między innymi infolinię (choć jak tłumaczą masowo bydgoszczanie – nie sposób się do Komunalnika dodzwonić). W trzecim zorganizowano pomieszczenie biurowe, gdzie pracuje kierownik wraz z dwoma dyspozytorami. – To tyle. Nie ma mowy o jakimkolwiek prysznicu, do dyspozycji jest jedynie umywalka. Zapewniano nas, że to stan przejściowy, ale skończyło się na dowiezieniu dwóch toalet przenośnych – słyszymy od pana Mariusza.

Do dzisiaj pracownicy Komunalnika nie mają na sobie odzieży dostarczonej przez pracodawcę. Widać więc ich ubranych w „cywilny” strój – dżinsy, dresy. Jeszcze kilka tygodni temu trudno było zweryfikować, czy to faktycznie obsługa śmieciarki. Z czasem pojawiły się odblaskowe kamizelki z napisem „Komunalnik”. Miały pojawić się też inne elementy odzieży roboczej. – Pobrano nawet wymiary od pracowników, ale sam nigdy żadnej odzieży nie otrzymałem. Wiem jednak, że miały docierać jakieś buty czy t-shirty – zaznacza pan Mariusz. Czy w dobie epidemii zabezpieczono ich stanowiska pracy, zapewniając rękawice i maseczki? – Rękawic było niewiele, ale je otrzymaliśmy. Natomiast maseczki były na wyposażeniu pojazdów – wyjaśnia nasz rozmówca.

Trudne warunki pracy i wielogodzinne przejazdy sprawiły, że pracownicy zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie.

Tłumaczono, że to sytuacja tymczasowa, a miasto musi być uporządkowane. Ale niewiele się w sumie zmieniało

– przekonuje pan Mariusz. Braki w kontenerach sprawiały, że czas odbioru z danego punktu znacząco się wydłużał. – Czasami do pokonania było kilkadziesiąt metrów od wiaty czy podwórka do samochodu. Zaczęliśmy więc zabierać ze sobą pojemnik i wrzucać odpady do niego, a dopiero później do śmieciarki – mówi były pracownik Komunalnika. – A co z segregacją? – pytamy. – Z tym było różnie. Czasami wszystko faktycznie trafiało do jednego pojazdu. Ale trzeba też pamiętać, że worki leżały na ziemi, trudno było ocenić, co to za rodzaj odpadów. Odpuszczaliśmy dopiero, gdy okazywało się, że śmieci z innej frakcji było więcej niż z tej, którą odbieraliśmy – opisuje pan Mariusz. – Robiliśmy zdjęcia. Zarówno zalegających odpadów, jak i punktów, które sprzątaliśmy (na dowód pokazuje kilka z nich; są wśród też nich przypadki nadpalonych czy nawet całkowicie spalonych pojemników).

Rosnący z dnia na dzień problem z odpadami wywoływał jednak coraz większe wzburzenie u mieszkańców. Ci niejednokrotnie rozładowywali złość na pracownikach wywożących odpady. – Zdarzały się sytuacje nieprzyjemne, pretensje, pytania, dlaczego odebraliśmy śmieci od sąsiada, a z innej posesji już nie. My jednak byliśmy ograniczeni listami, które otrzymywaliśmy – zaznacza nasz informator. I dodaje, że z opowieści zna nawet historię, że na ulicy Bocianowo prawie doszło do rękoczynów.

Po kilku tygodniach pan Mariusz powiedział: „Dość”. – Zaczęły się odzywać problemy ze zdrowiem. Wiele godzin pracy i brak perspektyw na poprawę sprawiły, że podjąłem decyzję o rezygnacji. Jako że miałem umowę zlecenia, nie było okresu wypowiedzenia. Poinformowałem kierownika o odejściu. I tyle. Specjalnie się tym nie przejął, dość szybko chyba znaleźli zastępstwo – relacjonuje. Czy dostał wynagrodzenie za przepracowany okres? – Tak, za marzec otrzymałem pieniądze w terminie, chociaż nie przelewem, ale w kopercie, która była do odebrania w bazie. Na pieniądze za kwiecień – już przelewem – nadal czekam. Zresztą, nie tylko ja, bo w minionych tygodniach nie byłem jedynym, który odszedł. A kierownictwo nie odbiera od nas telefonów – kończy nasz rozmówca.

* imię naszego rozmówcy zostało zmienione


O sytuacji związanej z zatrudnieniem w spółce Komunalnik oraz nadciągającym terminem granicznym ultimatum od prezydenta Rafała Bruskiego chcieliśmy porozmawiać z dyrektorem ds. rozwoju biznesu Michałem Kabacińskim (to on dotąd podpisywał się pod oświadczeniami firmy). Jeszcze w piątek kilkakrotnie kontaktowaliśmy się z nim telefonicznie, ale bez skutku. Wysłaliśmy więc sms z prośbą o kontakt. W odpowiedzi otrzymaliśmy wiadomość od Kabacińskiego, że przebywa na spotkaniu i oddzwoni w godzinach popołudniowych.

Urząd miasta do poniedziałku sytuacji związanej z umową z Komunalnikiem (i jej ewentualnym rozwiązaniem) komentować nie chce.