Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]

Ireneusz Nitkiewicz: Pisali do mnie: Zrobiłeś nieelegancko, Nitkiewicz. Jestem gotowy za to przeprosić [STUDIO METROPOLIA]

Dodano: 16.03.2020 | 14:55
Ireneusz Nitkiewicz

rozmawiał Eryk Dominiczak | e.dominiczak@metropoliabydgoska.pl

Na zdjęciu: Ireneusz Nitkiewicz jest obecnie radnym niezrzeszonym. Do połowy ubiegłego roku był liderem SLD zarówno w Bydgoszczy, jak i w województwie kujawsko-pomorskim.

Fot. Szymon Fiałkowski

Ireneusz Nitkiewicz – bohater jednego z najbardziej zaskakujących i szeroko komentowanych politycznych transferów ubiegłego roku w Bydgoszczy i regionie. Nadal zdarza mu się nosić czerwone spodnie, ale nowe polityczne barwy to – jak sam wspomina – znak zapytania. Pytamy go jednak nie tylko o to, czy czuje się politycznym przegranym 2019 roku, ale także o nowe obowiązki, cięcia w komunikacji miejskiej i zaufanie do marszałka Piotra Całbeckiego.

Lubi pan „Wesele”?
Zawsze dużo czytałem i nadal czytam. Teraz na przykład biografię Anny Dymnej, która opowiada o tym, jak przechodziła różne etapy, grała różne role, pokazuje wiele aspektów życia. Czasami jest jak w cytacie: „Miałeś, chamie, złoty róg…”.

Do pana też się to odnosi.

Zapytam wprost – czy nie czuje się pan politycznym przegranym ubiegłego roku?
Jeżeli patrzeć stricte politycznie, to jest to oczywisty temat. Gdybym został w SLD, byłbym teraz w sejmie. Podjąłem złą decyzję. Ale nie ma też tego złego, co by na dobre nie wyszło. Złapałem trochę oddechu. Jak człowiek ma samo pasmo sukcesów, to taki kubeł zimnej wody urealnia spojrzenie na pewne sprawy. Nie będę opowiadał, że było super, bo po wyborach czy w listopadzie byłem zły na siebie, miałem świadomość błędu. Słyszałem, że zrobiłem dobrą kampanię. Ale dla mnie są dwa rodzaje kampanii – skuteczne i nieskuteczne. Czyli skuteczną jest taka, która kończy się wygraną. A mnie się nie udało. Ale podziękowania i tak należały się wszystkim, którzy mocno się zaangażowali w kampanię, wstawali o piątej, szóstej rano, gdy spotykaliśmy się z ludźmi, a spotkania mieliśmy od rana do wieczora. Dziękowałem też za głosy, bo to jest kapitał na przyszłość. Zapłaciłem cenę za przejście, były osoby, które nie zaakceptowały go.

Tak jak rzeczniczka SLD Anna Maria Żukowska, która wprost mówiła o panu jako o zdrajcy.
Zmieniłem front, ale wiele osób zmienia. Ja nie zmieniłem go radykalnie – z lewej na prawo. Byłem kandydatem Inicjatywy Polskiej, czyli ugrupowania lewicowego. Rzeczniczka SLD jest znana z ciętego języka, nie zawsze najpierw myśli, potem mówi, tylko robi odwrotnie.

Ale zdaje pan sobie sprawę, że pana przypadek był inny – odchodził pan jako frontman SLD, gdzie – we właściwym rozumieniu – mógł pan dzielić i rządzić.
Tak było. Ale to, co obserwują wyborcy, a to, co się dzieje wewnątrz partii, to często dwa światy. Dochodzi rywalizacja, ambicje. Czasami trzeba zagryźć zęby, nie odpuścić. A ja odpuściłem i zapłaciłem za to cenę. Nie zmienia to faktu, że nie powiem nic złego na SLD, bo jednak kilkanaście lat je budowałem. W pierwszych komentarzach po wyborach mówiłem zresztą, że cieszę się z lewicy w sejmie. I to lewicy różnorodnej – od SLD, przez Wiosnę Biedronia, aż po najbardziej lewicową Partię Razem. Do tego w sejmie zasiedli ludzie związani z Inicjatywą. A ja zostałem w samorządzie.

Nie zdał pan testu na przywództwo, a w zasadzie – nawet do niego nie podszedł. A już Leszek Miller mówił o tym, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy.
Faktycznie, bardziej do tego testu nie podszedłem. W pewnej fazie Miller przecież też odpuścił, a później wrócił. Nie mówię jednak, że to będzie moja droga. Byłem frontmanem, który powiedział: „stop”, wybrał inną drogę. Wyborcy nie do końca to zaakceptowali. A mówię „nie do końca”, bo jednak wynik – sześć tysięcy głosów to za mało, żeby znaleźć się w sejmie, ale też trzeci wynik w Bydgoszczy na liście Koalicji Obywatelskiej. Byłem jednak mniej znany w terenie, gdzie funkcjonowali często silni lokalni kandydaci jak chociażby wieloletni burmistrz Świecia.


ZOBACZ TAKŻE: WIĘCEJ WYWIADÓW Z CYKLU STUDIO METROPOLIA


Co się takiego wydarzyło tydzień przed ogłoszeniem terminu wyborów, że wtedy zdecydował się pan odejść?
Wiele osób zapomniało, że gdy ja rezygnowałem, na lewicy nie było porozumienia. Była za to niepewność, jaka będzie formuła startu.

Pewne było, że nie wystartujecie razem z PO, bo to zakomunikował Grzegorz Schetyna.
To było wiadomo, ale nie było wiadomo, czy lewica się połączy. Niepołączonej nie dawano szans, że wejdzie do sejmu. Ale to była moja decyzja, nie obarczam nią nikogo, nikt mnie nie namówił, nie zachęcał czy zniechęcał. Biorę ją na klatę, zapłaciłem za tę decyzję cenę. Wtedy wydawało się, że jedyna szansa dla lewicy to wejście jako kandydat Inicjatywy Polskiej. Dla mnie niestety lewica się połączyła i to tam wyborcy woleli oddać głos.

Czyli jednak ten zarzut o koniunkturalnym podejściu ma jakieś podstawy.
Ale politycy często podejmują decyzję o zmianie barw, czasami się udaje, czasami płacą za to cenę.

Ale niewiele jest osób, które są taką mieszanką nadziei i lidera.
I dlatego ceną za to były przegrane wybory.

A jakie było najostrzejsze słowo, które pan usłyszał od Janusza Zemkego?
Rozmowę zostawiam między nami. Wiem, że było mu przykro.

Bo opuścił pan politycznego patrona.
Janusz Zemke zapowiedział wcześniej polityczną emeryturę, zrobił pożegnanie. Nawet jeśli dzisiaj jest doradcą kandydata na prezydenta Roberta Biedronia.

Czy to był czynnik, który ułatwił podjęcie decyzji o zmianie barw?
Nie, nie miało to żadnego wpływu.

Mówił pan jednak, że z tą decyzją nosił się od jakiegoś czasu.
Faktycznie, miałem takie przemyślenia. Ale ile wcześniej…?

Decyzję ogłosił pan 29 lipca na Facebooku.
W momencie, gdy tworzone były listy, byłem na urlopie. Pojawił się zarzut, że nie zrobiłem tego bezpośrednio. Rozumiem. Do części najbliższych współpracowników zadzwoniłem, poinformowałem. Część osób zadzwoniła czy napisała: Zrobiłeś to nieelegancko, Nitkiewicz. Jeżeli ktoś się poczuł urażony, to jestem gotowy przeprosić. Obiecałem jednak, że przez całą kampanię nie usłyszą nic złego o SLD, o sprawach wewnętrznych. A przecież często jest tak, że ludzie odchodzą i plują na dawne środowisko, żeby się pokazać. Moja kampania była pozytywna, pokazywałem rozwiązania na rzecz pewnych środowisk. Były oczywiście podpowiedzi, żeby trochę zaatakować, ale ja nie chcę robić takiej polityki. Dlatego w tym zakresie dotrzymałem słowa. I o ile część osób może mieć żal o samą decyzję, o tyle tutaj uważam, że zachowałem się jak trzeba.

Ale wiadomo, że pierwsze pytanie, gdyby pan wystąpił przeciwko SLD, nawiązywałoby do pana kierowniczej roli w tej partii.
Dlatego to nie jest moja polityka. Widać zresztą, jak przebiega moja droga.

Jak się czuje rozgrywający przesunięty na pozycję defensywnego pomocnika?
W życiu każdego człowieka jest chwila na zatrzymanie się, poukładanie pewnych rzeczy w głowie. Dzisiaj nie jestem w żadnej partii, jestem radnym niezrzeszonym. Robię swoją robotę, i w samorządzie, i w działalności społecznej. A przy tym mogę obejrzeć z boku pewne zjawiska – choćby kampanię przed wyborami prezydenckimi.

Naprawdę nie było takiego momentu, gdy pomyślał pan: Co ja wymyśliłem? Zresztą, od wyborów na pana stronie internetowej – dotąd systematycznie aktualizowanej – nastała cisza.
Działam na Facebooku. A co do strony – osoba, która ze mną to robiła, zmieniła pracę i nie ma chwilowo czasu na to. A ja, przyznaję, jeszcze się tego nie nauczyłem. Nie zaprzestałem jednak żadnej inicjatywy. Jadłodzielnia działa, stypendia nadal funduję, „Ciepło serca w słoiku” – działa. Współpracuję nadal ze środowiskami osób niepełnosprawnych. Były podpowiedzi różnych „życzliwych” osób – czy to zakończę, tyle robię, a co mi to daje. To są fajne działania, ja nie patrzę na nie przez pryzmat korzyści. Szkoda, że więcej radnych nie udało się namówić na program stypendialny, co mogłoby namówić kolejne młode osoby do aktywności. Widzę też, że w jadłodzielni z kilkunastu osób zostało kilka, ale działa ona nadal.

Będzie rachunek sumienia z okazji zbliżających się czterdziestych urodzin?
To tylko symbol, do którego przywiązujemy często zbyt dużą wagę. Czasami, tak jak mówiłem, trzeba złapać trochę oddechu, uznać, że coś się dzieje w jakimś celu. Trzeba robić swoje. A ja ze swoimi inicjatywami czuję się dobrze, wszystko funkcjonuje prawidłowo i są tego pozytywne efekty. Ale decyzje polityczne i tak będę musiał podjąć. Jeśli będę chciał pozostać w samorządzie, to na jakiejś liście będę musiał się znaleźć i poddać ocenie wyborców.

Symboliczne było nasze spotkanie, gdy wynosił pan z siedziby SLD szafę, a kilka dni temu mówił, że w sumie teraz bywa „wszędzie”. Trochę dopadła pana polityczna bezdomność.
Na dzisiaj jestem radnym niezależnym, no, niezrzeszonym. Natomiast na pewno zostaną po lewej stronie. Ale gdzie dokładnie? Sam na razie nie wiem.

Z prezydium rady miasta trafił pan do ostatniego rzędu.
Wróciłem tam, gdzie byłem w poprzedniej kadencji.

Czyli wrócił pan do punktu wyjścia?
Takie były decyzje polityczne. Jest koalicja w mieście – dwa miejsca w prezydium ma PO, jedno SLD, jedno Inicjatywa. Było ustalone wspólnie, że robimy zamianę, która się dokonała.

A siedzący obok – Anna Mackiewicz i Zdzisław Tylicki nie wbijają panu szpilek ze względu na ubiegłoroczną decyzję?
Nic od nich bezpośrednio nie usłyszałem. A co myślą – tego nie wiem.

Co dalej z Ireneuszem Nitkiewiczem?
Myślę, że pewne rzeczy, jak akcje charytatywne, będę rozwijał. Ale objąłem też funkcję przewodniczącego komisji sportu, odbyłem spotkania z przedstawicielami klubów czy sportu osób niepełnosprawnych. Dałem sobie czas na rozmowy, poznaję różne bolączki sportu w mieście. Jesteśmy też w momencie zmian w zarządzaniu – powstało Bydgoskie Centrum Sportu. Do tej formuły, podobnie jak do zewnętrznej obsługi finansowej w szkolnictwie, trzeba się będzie przyzwyczaić.

A wszedł pan mocniej w sport w momencie, gdy on znajduje się na ostrym zakręcie.
Wiedziałem o problemach klubów, bo z części z nich one płynęły już wcześniej. A że byłem i staram się być aktywnym radnym, to rozmawiamy i niewiele spraw zaskakuje. Ale widzimy, że kluby potrzebują infrastruktury, to temat do dyskusji. Nie chciałbym jednak wszystkich problemów nazywać głośno. Bo czasami lepiej szukać kompromisów, niż głośno o nich mówić.

Głośno mówi się chociażby o tym, że z kompetencji Rady Sportu wynika niewiele. A kolejka do ratuszowej kasy nie skraca się ani o centymetr.
Myślę, że ona nawet się rozrasta. Pojawił się ostatnio temat wspomagania hokeja dziecięcego i młodzieżowego. Do tego gospodarka zaczyna się schładzać, firmy będą mniej inwestowały. Tam, gdzie jest sukces, jak w przypadku żużlowej Polonii, sponsorzy będą dochodziły. Ale problemy pojawią się tam, gdzie sport wymaga nakładów, a możliwości wypromowania firmy nie jest tak wiele. Tak będzie trzeba zastanowić się, skąd wziąć na to finanse.

Pan jest w ogóle zwolennikiem wydawania dużych pieniędzy na sport zawodowy?
Oczywiście, że trzeba zmobilizować kluby do szukania sponsorów. Musi być jakaś równoważnia. Poza tym finansowanie z budżetu miasta to jedno, ale o sukcesie w sporcie decyduje więcej rzeczy, nie wszystkie da się przewidzieć. Mnie zależy na motywowaniu klubów do aktywności, bo pieniędzy dla wszystkich w budżecie nie ma.

Od kilku lat mamy – z różnym natężeniem – kłopot bogactwa – dużo klubów w ekstraklasach lub na ich zapleczu.
Na pewno, zwłaszcza patrząc na miasta, gdzie jest mniej klubów lub potężniejsi sponsorzy. Ale wiadomo – na sport trzeba też spojrzeć od strony politycznej. Kibice są siłą. Nie można mówić wyłącznie o tym, że chodzi o sport i promocję miasta. Wiele klubów to oczywiście promocja, z drugiej – jednak jakiś problem. A nadmiernie nadmuchany balon potrafi głośno pęknąć.

Prezydent Rafał Bruski też wyjątkowo rzadko w kontekście sportu pyta, komu zabrać.
Bydgoszcz jest miastem sportu, musimy mieć jakiś element wyróżniający się. Część kibiców boleje na przykład, że jest tak, a nie inaczej, z piłką nożną. Widać, że jest głód sukcesu. Jak Polonia awansowała, to znacząco wzrosła sprzedaż karnetów. Czyli ludzie chcą oglądać widowiska na dobrym poziomie.

I na dobrych obiektach. Stadion Polonii będzie spełniał współczesne standardy po modernizacji?
Modernizacja jest po to, żeby kibice mieli lepszą widoczność. Wszyscy chcielibyśmy nowego stadionu, ale nas na to nie stać. O tym mówiliśmy głośno już z Tomkiem Puławskim kilka lat temu. Patrzymy na Łódź, gdzie jest dobry obiekt. Ale tam obok mieli parking, mieli więc gdzie budować. W Bydgoszczy tak nie było. Był pomysł – sprzedać działki. Ale widzieliśmy też, że nie było łatwo sprzedać działki na sąsiednim Torbydzie. Czasami trzeba mieć trochę szczęścia w takich transakcjach, bez względu na to, kto jest prezydentem.

A w którym momencie prezydentowi Bruskiemu zabrakło szczęścia? Miasto wybudowało przecież lodowisko za 23 miliony złotych.
Nie mówię o tym, tylko typowo w kontekście Polonii. Był moment z dobrą koniunkturą na sprzedaż działek. Ale było, minęło. Cieszę się z modernizacji, będą lepsze warunki dla zawodników i kibiców. Robimy to, na co nas stać. A to i tak kosztuje.

Ireneusz Nitkiewicz: Pisali do mnie: Zrobiłeś nieelegancko, Nitkiewicz. Jestem gotowy za to przeprosić [STUDIO METROPOLIA]

Zobacz również:

Jan Szopiński: Dziękuję Grzegorzowi Schetynie. On jest ojcem naszego sukcesu

Będą pieniądze na przebudowę łuku?
Jak się coś obiecało, to widzę, że prezydent Bruski stara się wywiązywać. Udało się w kwestii basenu na Miedzyniu. Trzeba małymi krokami w tym roku zaplanować dalsze działania na stadionie Polonii, gdzie ma też powstać muzeum sportu. Tego jako radny będę chciał pilnować.

Tylko że pieniądze na basen na Miedzyniu są, ale kosztem komunikacji miejskiej, której obcięto 6 mln zł. A przecież aktywnie działał pan na rzecz biletu uczniowskiego czy biletu malucha.
Śledziłem kilka dni temu informacje i wynika z nich, że kilka miast zapowiada cięcia w komunikacji. Nie podoba mi się to. Trzeba się zastanowić, co dalej z tym tematem. Pojawiła się sugestia, że kierowcy za mało płacą za parkowanie, a rzecznik pieszych podnosi, że kary za brak opłaty są nieadekwatne choćby do opłaty dodatkowej za brak biletu w komunikacji miejskiej.

Tylko chodzi o to, że tę poprawkę prezydent wprowadził w ostatniej chwili. A teraz wychodzi, że jest na igrzyska, a nie ma na chleb.
Nie wiem, czy to są igrzyska. Byłem ostatnio na Miedzyniu na spotkaniu „Stop smog” i dla mieszkańców to jest coś oczywistego, że ten basen ma powstać. Nie możemy robić tak, że jakaś dzielnica jest zapomniana tylko dlatego, że jest dalej. Nie ma tam dróg, nie ma basenu. A w Fordonie powstaje kolejny. Trzeba będzie raz jeszcze przejrzeć budżet na komunikację i zastanowić się, czy można uniknąć tak drastycznych cięć. Ważne jest, żeby ludzi przyzwyczaić do komunikacji, bo jak będą cięcia, to ludzie wsiądą do samochodów.

Ja w tej decyzji widzę jawną niekonsekwencję – najpierw wydajemy dziesiątki milionów złotych na komunikację szynową, a później obcinamy połączenia. Prezydent mówi, że nie ma pieniędzy na wkład własny na halę lekkoatletyczno-strzelecką, bo ona służy ograniczonej grupie osób, a później nie ma też na coś ogólnomiejskiego.
To jest kwestia przeliczenia wszystkiego jeszcze raz przez ZDMiKP. Słyszałem, że są też jakieś problemy odnośnie spółki – czyli MZK. Problem jest duży, bo podchodzi do mnie wiele osób i mówi, że cięcia im się nie podobają. Ja sam dużo korzystam z komunikacji, oczywiście wyłączając dni, gdy dowożę jedzenie do jadłodzielni. Wiem, jakie są bolączki i jak mocno denerwują. Rower miejski też nie zastąpi komunikacji, nie jest całoroczny. Myślę, że z drogowcami trzeba usiąść i przeanalizować zasadność cięć. Mamy przecież aktywną stronę społeczną – stowarzyszenie z Patrykiem Gulczem. W wielu miastach tak odbywa się optymalizacja, przy udziale społeczników. Zmniejszenie liczby połączeń spowoduje wykluczenie komunikacyjne. Poza tym, budujemy parkingi, żeby ludzie przesiedli się do komunikacji. Jak przeprowadzimy cięcia, to kogo do niej zachęcimy?

Dlaczego pretensje do ZDMiKP są na porządku dziennym?
Trzeba by ich zapytać, może powinni uderzyć się w pierś.

Ale to pana były kolega klubowy Mirosław Kozłowicz ich nadzoruje. A ja się zastanawiam, gdzie ten nadzór jest.
Ja wiem, że pojawiają się takie wątpliwości. Ale zarząd dróg w każdym mieście jest jedną z częściej atakowanych instytucji – bo zima, bo wiosna, bo piasek na ścieżkach rowerowych. Takie potknięcia powinny zostać wyeliminowane. Stowarzyszenia działają dobrze, ich członkowie są kierowcami, znają temat, bo bardzo żywo się nim interesują, jeżdżą do innych miast. Może następnym razem dołóżmy ten element społecznym, który – co widać po innych sprawach – jest ważny.

Tylko reakcji oczekujemy od społeczników, a ktoś w tym czasie bierze za to pieniądze. A patrząc na ostatnie przykłady – przywrócenie tramwajów na górny taras, okres świąteczno-noworoczny czy ostatnie cięcia – momentalnie pojawia się krytyka. W dodatku – uzasadniona.
No tak, to prezydent Kozłowicz powinien przedyskutować.

Brakuje stanowczej reakcji.
Nie ma jej. Ale jak patrzę na zarząd dróg, to za prezydenta Dombrowicza było podobnie. Nie wiem, z czego to wynika, to jakaś magia. Może ktoś powinien w końcu mocniej tupnąć…

A może w ratuszu ktoś powinien się zmienić?
To już kompetencje prezydenta Bruskiego. A on ma zaufanie do swoich zastępów. Choć faktycznie, jeżeli są potknięcia, to ktoś z urzędników powinien ponieść za to odpowiedzialność.

Prezydent Bruski ma wyjątkową cierpliwość w tej sprawie.
Cierpliwość to dobra cecha. Ale myślę, że czasami powinien mocniej zareagować. Po tylu rzeczach powinny zostać wyciągnięte wnioski.

Dużo cierpliwości wykazuje też w stosunku do marszałka Całbeckiego w sprawie rozbudowy Opery Nova. Jego ostatnie decyzje w sprawie zmiany formuły finansowania czwartego kręgu to zasłona dymna czy zręby realnego planu?
Powiem tak -zdaję sobie sprawę, że pieniędzy w samorządach brakuje. Ale była podpisana szumnie przed operą umowa, że będzie czwarty krąg i jego finansowanie dojdzie do skutku. I ja mam nadzieję, że tak będzie. Dlaczego? Bo to jest jedna z większych inwestycji w Bydgoszczy z udziałem samorządu. A nie chcemy jeszcze większych podziałów między Bydgoszczą a Toruniem. Tkwi w nas przecież poczucie niesprawiedliwości, że w Toruniu dzieje się ileś rzeczy, a w Bydgoszczy nie. Marszałek będzie musiał zrobić wszystko, żeby czwarty krąg powstał. Bo jak tego nie zrobi, to pęknięcie będzie jeszcze mocniejsze. A ludzi już piszą o relacji bydgosko-toruńskiej wiele rzeczy. Część nie nadaje się do cytowania.

Jako rada miasta też nie przyjęliście apelu w tej sprawie. I to dlatego, że zaproponował go PiS.
Myślę, że skoro pewne rzeczy zostały podpisane, parafował to też prezydent. W końcu z marszałkiem są w tej samej partii.

W tym problem. Łatwiej atakuje się rząd z innej opcji, niż egzekwuje od marszałka z tego samego ugrupowania zobowiązania. A przecież marszałek Całbecki nie raz przedstawiał plan działania, który w ostatniej chwili zmienił. I to po cichu.
Fundusze unijne zawsze są najlepszą opcją. Pytanie, czy uda się je znaleźć na ten konkretny cel.

Trudno mówić o konkretach, skoro nie ma nawet ogólnych założeń budżetu unijnego.
Budżet po Brexicie jest mocno obcięty. Są dyskusje, poszukiwane są priorytety, jedna grupa chce cięć, inna stabilizacji.

Łukasz Krupa pyta o rozbudowę opery – odpowiedź ma dostać na piśmie. Kosztorys budowy przypomina dokument z klauzulą tajne. A w radzie miasta i u prezydenta panuje spokój. Przewodnicząca Matowska-Gulczyńska zaprosiła co prawda przedstawiciela urzędu marszałkowskiego na sesję, ale przecież przyjęliście już budżet z określonymi założeniami na tę inwestycję.
Liczę, że nikt nie będzie chciał nas ograć, a trochę spokoju jednak się przyda. Sytuacja samorządów została zdewastowana decyzjami rządu. I żeby było jasne – to, że młodzi ludzie mogą nie płacić podatku, to dobra rzecz. Szkoda, że realizowana kosztem samorządów. Marszałek musi mieć świadomość, że jeśli rozbudowa opery nie wypali, to podziały będą nie do zasypania i ta sprawa przeleje czarę goryczy. Z drugiej strony – przelewana była już kilka razy, a ludzie wybierają tak, a nie inaczej.

I jak tu teraz dołączyć do Platformy Obywatelskiej?
Do dzisiaj na razie nie dołączyłem. A co będzie – zobaczymy.