Lista odwołanych wydarzeń i zamkniętych miejsc [AKTUALIZACJE NA BIEŻĄCO]
Metropolia BydgoskaBlogiWybory po amerykańsku – Kujawy polskim Michigan
09.11.2016 | 10:07

Wybory po amerykańsku – Kujawy polskim Michigan

Co by było, gdyby Polacy wybierali prezydenta w 2015 roku podobnie jak Amerykanie? - symulację przygotował Marcin Sypniewski.

Na zdjęciu: Donald Trump, 45. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Fot. Wikipedia

Wybory prezydenckie w Usa charakteryzują się tym, że są pośrednie. Wyborcy oddają wprawdzie głos na jednego z kandydatów, jednak na podstawie ich wskazań w każdym stanie oddzielnie przyznawani są elektorzy deklarujący wolę głosowania na zwycięzce wyborów w tym stanie. Następnie elektorzy oddają swoje głosy na kandydata na prezydenta (na marginesie warto wspomnieć, iż zdarzają się wiarołomni elektorzy głosujący na innego kandydata, niż zadeklarowali). Zdecydowana większość stanów przyznaje swoje głosy elektorskie według zasady „zwycięzca bierze wszystko”, czyli kandydat wygrywający w danym stanie otrzymuje wszystkie jego głosy elektorskie. Wyjątkiem są jedynie dwa małe stany – Nebraska i Maine przyznające część elektorów okręgom wyborczym do Izby Reprezentantów.

Taki sposób wyborów jest związany oczywiście z dużą autonomią poszczególnych stanów. Polski podział administracyjny jest sztuczny, a poza tym same województwa mają bardzo znikomą swobodę działania. Próbując jednak przenieść amerykańskie warunki wyborcze do polskich realiów dojdziemy do ciekawych wniosków. Naturalnie, jest to jedynie forma zabawy – rzeczywistość mogłaby być inna ze względu chociażby na inny sposób prowadzenia kampanii wyborczej.

Ilość elektorów dla poszczególnych województw obliczono zgodnie z regułami amerykańskimi (ilość posłów plus ilość senatorów z województwa) i ukazana jest w tabeli. Przyjęto, iż każde województwo stosuje zasadę „zwycięzca bierze wszystko”.

wybory_001_msypniewski

Zdecydowanie największe ilości elektorów byłyby wybierane w województwach mazowieckim i śląskim, zaś najmniejsze w województwach lubuskim, opolskim, podlaskim i świętokrzyskim. Nasze województwo byłoby średniakiem wybierającym 30 elektorów, tj. nieco ponad 5% ogółu.

Gdyby wyniki wyborów prezydenckim w 2015 roku ustalane były na warunkach amerykańskich wygrałby je Bronisław Komorowski zdobywając 297 głosów elektorskich wobec 263 głosów Andrzeja Dudy. Co ciekawe, wynik byłby identyczny zarówno biorąc pod uwagę rezultaty I tury w 2015 roku, jak i drugiej tury – w obu bowiem obydwaj kandydaci triumfowali w tych samych województwach. Andrzej Duda zwyciężyłby w uproszczeniu na terenach Kongresówki i Galicji, jednak zwycięstwo dałyby Bronisławowi Komorowskiemu ziemie dawnego zaboru pruskiego (w tym kujawsko-pomorskie), w tym zwłaszcza ludny Śląsk. Żadnego głosu elektorskiego nie dostaliby pozostali kandydaci, w tym trzeci w wyborach z ponad 20% głosów Paweł Kukiz. Bronisław Komorowski wygrałby zatem wybory prezydenckie pomimo porażki w wyborach powszechnych – taka sytuacja miała miejsce w USA w 2000 roku, gdy George W. Bush pokonał Ala Gore’a pomimo porażki w wyborach powszechnych.

Można oczekiwać, że w niektórych województwach kampania nie toczyłaby się wcale – taka sytuacja miałaby miejsce w tradycyjnie prawicowych województwach – Podkarpacie, Kielecczyzna, Małopolska, Lubelszczyzna, jak również w województwach zdominowanych przez lewicę lub demoliberalne centrum: Lubuskie, Pomorskie, Zachodniopomorskie.

Do polskich „battleground states”, czyli miejsc, w których decydują się wyniki wyborów należałyby te ziemie, w których różnica jest najmniejsza. Przede wszystkim byłyby to najludniejsze województwa śląskie i mazowieckie, które przyznawałby około ¼ elektorów. Odbicie Śląska przez Andrzeja Dudę zapewniłoby mu zwycięstwo, jednak musiałby bardzo uważać na Mazowszu, którego utrata mogłaby definitywnie pogrzebać szanse na sukces. Ostra kampania z pewnością toczyłaby się także w województwie łódzkim, dolnośląskim i warmińsko-mazurskim, gdzie różnica zarówno w pierwszej, jak i w drugiej turze pomiędzy kandydatami była niewielka. Walka wyborcza zapewne toczyłaby się także w województwach kujawsko-pomorskim i opolski, jednak dużo zależałoby od badań sondażowych pokazujących szanse na zwycięstwo poszczególnych kandydatów.

Województwo kujawsko-pomorskie nie byłoby więc polską Florydą, którą kandydaci na prezydenta odwiedzają kilkadziesiąt razy przed wyborami i wyborcy są bombardowani reklamówkami wyborczymi. Bylibyśmy raczej w sytuacji mieszkańców Michigan, które w ostatnich dniach kampanii próbuje zdobyć Trump lub Arizony, gdzie swoje szanse w ostatnim tygodniu dostrzegła Hillary Clinton. Bylibyśmy postrzegani jako województwo raczej lewicowo-liberalne, w którym centroprawica do zwycięstwa musi zainwestować bardzo dużo czasu i środków. To, czy byłoby to możliwe zależałoby od wyników sondaży i aktualnej sytuacji w pozostałej części kraju. Jeśli sondaże wskazywałyby na zdecydowane zwycięstwo na Kujawach i Pomorzu Bronisława Komorowskiego, to prawdopodobnie przez całą kampanię żaden z głównych kandydatów na prezydenta nie odwiedziłby Bydgoszczy.

wybory_002_msypniewski

Marcin Sypniewski

Prezes Wolności w regionie kujawsko-pomorskim.
Marcin Sypniewski

Przedsiębiorca, rodowity bydgoszczanin.

Powiązane treści