Dr Magdalena Bergmann: W Bydgoszczy jest teraz znakomity czas dla pasjonatów [STUDIO METROPOLIA]
Dodano: 01.03.2019 | 06:00rozmawiał Błażej Bembnista | b.bembnista@metropoliabydgoska.pl
Na zdjęciu: Dr Magdalena Bergmann wykłada na Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy.
Fot. archiwum prywatne
W dzisiejszym wywiadzie z cyklu STUDIO METROPOLIA spoglądamy na Bydgoszcz z socjologicznego punktu widzenia. Z dr Magdaleną Bergmann, dziekan Kolegium Nauk Społeczno-Ekonomicznych Wyższej Szkoły Gospodarki rozmawiamy o bydgoskiej dumie, ale też i uprzedzeniach. Pytamy też ją, jako aktywnego uczestnika konsultacji społecznych, o działanie Bydgoskiego Budżetu Obywatelskiego i poziom zaangażowania obywatelskiego. Nie zabrakło też tematu jej rodzinnego Fordonu i jej wielkiej pasji – czyli piwa rzemieślniczego.
Błażej Bembnista: – Czy bydgoszczanie wyróżniają się na tle innych społeczności miejskich w Polsce?
Dr Magdalena Bergmann: – Jeśli chodzi o twarde dane dotyczące struktury społecznej, typu wiek, płeć czy wykształcenie, to jako bydgoszczanie nie różnimy się znacząco od reszty kraju. Znaczenie mogą odgrywać pewne zaszłości historyczne. Nasz region nie był, w porównaniu do zachodnich krańców Polski, objęty wielkimi wymianami ludności. Stąd też jest u nas mniejszy zakres wewnętrznej migracji. Znacznie łatwiej znaleźć więc bydgoszczan, którzy są nimi od wielu pokoleń. Chociaż z drugiej strony, w dzisiejszym świecie, gdzie liczą się indywidualne osiągnięcia danej osoby, a nie jej pochodzenie, to nie powinno odgrywać żadnej roli.
Rzeczą, która nas wyróżnia – i wychodzi to często przy okazji różnych rankingów satysfakcji z życia czy jakości życia w miastach – jest to, że bydgoszczanie są mało dumni ze swojego miasta. Porównując na przykład z torunianami, są w mniejszym stopniu zadowoleni z życia w mieście, z perspektyw rozwojowych.
– A z czego to wynika?
– Mam pewną hipotezę dotyczącą dość małego stopnia zaangażowania społecznego w Bydgoszczy. Wynika to z tego, że przez długie lata miasto nie było ośrodkiem pierwszego wyboru, jeśli chodzi o decyzję dotyczące studiowania. Z Bydgoszczy na dobre studia wyjeżdża się raczej do innych ośrodków akademickich, chociażby do najbliższego Torunia, Gdańska czy Poznania. Mam wrażenie, że przez to odpływa z Bydgoszczy – a później już nie wraca – wielu ludzi o bogatym kapitale kulturowym, intelektualnym, o społecznikowskiej energii. Oczywiście to nie jest jedyny powód.
Z drugiej jednak strony – dobrze, że coś się zaczęło w tej kwestii zmieniać. Mówię tu chociażby o otwarciu centrum organizacji pozarządowych czy inicjowaniu przez miasto różnych wydarzeń i procesów pobudzających partycypacje obywatelską. Ale mam wrażenie, że przez wiele lat problemem Bydgoszczy był odpływ wartościowego kapitału ludzkiego, czy to związany z wyborem studiów, czy z procesami rynku pracy.
– Od razu nasuwa się więc temat stanu bydgoskich uczelni. Dyskusje o wzmocnieniu ich potencjału trwają od lat. Ale bydgoszczanin, który widzi możliwości Uniwersytetu Warszawskiego czy ofertę rozrywkową Gdańska, wskazuje właśnie te ośrodki jako miejsce pierwszego wyboru. Marka miasta – zaczynając od uczelni, a kończąc na liczbie klubów – ma chyba wielkie znaczenie?
– Taka oferta, związana z szeroko pojętym stylem życia i sposobami spędzania wolnego czasu jest tym, co może przyciągać, albo odciągać. Jeśli mówimy o marce miasta, to przez długie lata problemem Bydgoszczy było też to, że z niczym się za bardzo nie kojarzyła. Tak jak wiele innych miast wojewódzkich o podobnej wielkości potrafi się kojarzyć przez nawet jakiś fizyczny symbol – przykładowo Lublin z kozłem w herbie czy Szczecin z paprykarzem – to do Bydgoszczy żadna, choćby powierzchowna łatka nie była w stanie przylgnąć. Bydgoszcz – czyli właściwie nie wiadomo co. Tutaj należy bardzo docenić starania czynione przez samorząd miasta – ale nie tylko – skupiające się na promocji miasta poprzez wodę. Szlak TeH2O jest genialnym przedsięwzięciem. Takim produktem turystycznym niewiele miast może się pochwalić.
Przez wiele lat problemem Bydgoszczy był odpływ wartościowego kapitału ludzkiego, czy to związany z wyborem studiów, czy z procesami rynku pracy.
– Wydaję mi się, że Szlak TeH2O był skierowany trochę do samych bydgoszczan. Ale to też miało jakąś funkcję – poprzez wycieczki i zwiedzanie fabryk od kulis mieszkańcy poznawali tą przemysłową historię miasta i wzmacniali swoje więzi z nim. Przy okazji odkrywali, że istnieje coś takiego jak Fabryka Obrabiarek do Drewna. A sam szlak jest opakowany marketingowo, począwszy od identyfikacji wizualnej po sesje zdjęciowe. To był chyba projekt także na użytek wewnętrzny?
– Tak. Można powiedzieć, że działania wokół TeH2O tak na dobrą sprawę pozwoliły zamienić w dumę i atrakcję coś, co było powodem do wstydu – czyli to, że nasze miasto ma rodowód przemysłowy. W tej kwestii było trochę widać u bydgoszczan kompleks Torunia – że on jest taki akademicki, gotycki, inteligencki, a my jesteśmy miastem przemysłowym/poprzemysłowym. I nagle się okazało, że ta historia industrialna, tożsamość miasta, fabryczne budynki, które teraz, na fali rewitalizacji, zyskują nowe funkcje, mogą być powodem do dumy i zadowolenia.
– Chociaż z drugiej strony wydaje mi się, że w tej dumie jest zawarta cząstka nostalgii za przemysłem, którego już nie ma. Za markami typu Romet, Eltra czy Kobra, które starszemu pokoleniu kojarzą się z czasami młodości i wyimaginowanej potęgi.
– Może dlatego taka kreacja tożsamości Bydgoszczy trafia w gusta różnych pokoleń. Dla starszych jest to nostalgiczne wspomnienie tego, co było, a dla młodszych jest to atrakcyjna podróż w czasie, do tego czego siłą rzeczy pamiętać nie mogą.
– Od razu na myśl nasuwa się książka „Kobiety Fotonu”. To taki idealny pomost pomiędzy sławną marką dla starszego pokolenia a poszukiwaniem inspiracji przez młodych.
– Notabene na terenie WSG mieści się Muzeum Fotografii, które w dużej części składa się ze spuścizny materialnej podarowanej uczelni przez byłych pracowników Fotonu. To oni zabezpieczyli te artefakty przed zniszczeniem i zapomnieniem, a dziś oglądają je turyści.
– Przechodząc do tematu partycypacji obywatelskiej – jakie organizacje i ruchy społeczne są obecnie najbardziej aktywne w Bydgoszczy?
– Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie przyglądam się bacznie wszystkim organizacjom. Na pewno obszarem, w którym się dużo dzieje to ten związany z organizacją przestrzeni publicznej, ruchu drogowego, transportu publicznego w mieście i koegzystencji pieszych, kierowców, rowerzystów. Jako fordonianka muszę podkreślić znaczenie działań animacyjnych i kulturalnych, które mają miejsce w Starym Fordonie. Dzięki tej aktywności społecznej Fordon dużo zyskał. Pozytywnie trzeba ocenić działania Lokalnej Grupy Działania Dwie Rzeki – takiego agregatora i inkubatora inicjatyw społecznych w mieście. Dużo działań na rzecz ekonomii społecznej jest animowanych przez ośrodek na Osiedlu Leśnym.
– A czy są aspekty, w których aktywność bydgoszczan mogłaby być lepsza? Najtrudniejszym z nich wydaje się być dwugłos pomiędzy urzędnikami, a mieszkańcami. Albo rola rad osiedli.
– Jak już mówimy o radach osiedla, to pewnym minusem jest niska wśród mieszkańców świadomość ich istnienia i tego, za co są one odpowiedzialne, z czym można się do nich zwrócić. Mam wrażenie, że mimo 30 lat, które minęły od symbolicznego początku polskiej demokracji i 20 lat od reformy administracyjnej cały czas mamy kłopot z rozróżnieniem czyje jest czyje, co leży w kompetencjach władzy centralnej, a co – samorządów lokalnych.
– A jak możemy ocenić ponad pięć lat funkcjonowania Bydgoskiego Budżetu Obywatelskiego? Przez ten czas przeszedł on już kilka dużych zmian, ale wciąż nie zadowala on w pełni mieszkańców. Z drugiej strony to narzędzie skupia dużą aktywność społeczną.
– Tak najkrócej – te pięć lat to taki rozbieg. To relatywnie krótki czas. Nie można jeszcze powiedzieć, że budżet obywatelski stał się czymś mocno zakorzenionym w mentalności mieszkańców. O tym świadczą choćby opowieści autorów projektów BBO, jak trudno zbiera się podpisy poparcia. Pewne efekty fizyczne i infrastrukturalne jednak już widać, projekty są dobrze oznaczone wizualnie. Coś, co zwróciło moją uwagę jako uczestniczki procesu konsultacyjnego, to wyrażane przez bydgoszczan przesycenie projektami bardzo podobnego typu. Ważne jest to, że naszła ich taka krytyczna refleksja: czy bardzo potrzebujemy kolejnego placu zabaw dwa bloki dalej? Czy potrzebujemy kolejnego wybiegu dla psów w promieniu kilkuset metrów?
Dobrze, że mieszkańcy zaczęli dostrzegać, że budżet obywatelski to nie jest prosta replikacja takich samych urządzeń co drugie podwórko, tylko powinien on też poprawiać jakość życia. Uważam, że bardzo istotne są głosy, mówiące o tym, że z tego programu powinny być też realizowane projekty miękkie, takie jak zajęcia dla dzieci, młodzieży, seniorów czy grupy hobbystyczne dla dorosłych. Mogłyby się one odbywać z wykorzystaniem infrastruktury miejskiej: szkół, bibliotek, domów kultury.
Zobacz również:
Skweroza. Czy BBO ma być narzędziem do wykonywania inwestycji za miasto?
– Pojawia się kolejna kwestia – jak BBO rozumieją urzędnicy. Świeży przykład z fordońskiego podwórka, czyli rewitalizacja skweru przy ulicy Wolnej. W 2017 roku wiceprezydent Kozłowicz wspominał, że inwestycja będzie wykonana z środków miejskich, a teraz pisze, że najlepiej by było, gdyby mieszkańcy zgłosili projekt w ramach budżetu obywatelskiego. To tylko jeden z kilkunastu podobnych przykładów.
– Nie znam wszystkich szczegółów administracyjnych tej sprawy, ale tutaj można się zgodzić z głosem mieszkańców, mówiących, że budżet obywatelski nie powinien służyć do „łatania” tego, co należy do podstawowych obowiązków samorządu. Jestem bardzo ciekawa, jak ona się rozwinie. Ten teren bez wątpienia nie jest wizytówką Fordonu. Pokazuje też, że jeżeli projektujący przestrzeń publiczną ignorują ludzi, to ludzie zaczynają ignorować projektowanie przestrzeni. Chodniki w tym miejscu wytyczono w taki sposób, że prawie nikt nimi nie chodzi, a w piachu i błocie wydeptano mnóstwo ścieżek. One tylko czekają na obłożenie ich płytami.
– A to tylko jedno z wielu takich miejsc w Bydgoszczy. Stąd pojawiają się liczne głosy, że BBO nie powinno służyć do budowy uliczek czy chodników. Do czego więc zdaniem pani doktor powinien służyć budżet obywatelski?
– Projekty powinny raczej wnosić wartość dodaną, a nie uzupełniać podstawowe deficyty i mankamenty. Ciężko mi odpowiadać za urzędników, ale być może w pewnym momencie konieczne stanie się wypracowanie zamkniętego katalogu rzeczy, które mogą i nie mogą być finansowane z BBO.
Jeżeli projektujący przestrzeń publiczną ignorują ludzi, to ludzie zaczynają ignorować projektowanie przestrzeni
– Wiele inwestycji budziło też kontrowersje – na przykład plac zabaw przy Górze Szybowników. Dziś głosów krytyki nie słychać, wręcz przeciwnie – cieszy się on sporą popularnością.
– Czasami trudno jest z góry ocenić długofalowe efekty funkcjonowania inwestycji. Może się okazać, że siłownia pod chmurką, oblegana przez pierwszy rok jej istnienia w pewnym momencie znudzi się mieszkańcom i nie będzie już tak atrakcyjnie postrzegana jak wcześniej. Wymieniony przykład pokazuje, że może być też na odwrót – coś, co na początku budziło wątpliwości, ostatecznie się przyjmie. Może pomysłem na to, jak kształtować budżet obywatelski w następnych latach, byłoby – poza konsultacjami – przeprowadzenie sondażu wśród bydgoszczan, jak postrzegają te projekty, które w przeciągu ostatnich kilku lat już zrealizowano – na ile z nich korzystają i uważają, że zmieniły ich otoczenie.
– Rodzą się też pytania o same konsultacje społeczne. Jedni są za możliwie jak największą partycypacją w działaniach miasta, ale znam osoby, które uważają, że w wielu przypadkach to zrzucenie odpowiedzialności przez miasto na bydgoszczan, zamiast wyjścia z inicjatywą. Przykładem jest zagospodarowanie hali targowej.
– Tu dochodzimy do zasadniczych dylematów demokracji – co zrobić z tym, że ludzie czasem nie chcą wziąć spraw w swoje ręce. Wyobraźmy sobie jednak, że mechanizmy konsultacji zostają skasowane. Na pewno ludzie nie byliby z tego zadowoleni. Konsultacje same w sobie są dobrą ideą, na pewno trzeba pracować nad jej formami, metodami, technikami. Ich wciąż przybywa. Być może w Bydgoszczy należałoby powołać tzw. panele obywatelskie – czyli grupy decyzyjne mieszkańców złożone reprezentatywnie z osób młodszych, starszych, kobiet, mężczyzn, o różnym statusie zawodowym.
– Partycypacja społeczna jest trudna, bo oczekiwania społeczników często rozmijają się z decyzjami władz. Przekaz jest taki, że to obywatele mają rację. Gdzie jest źródło konfliktu na linii mieszkańcy – urzędnicy?
– Nie będę oryginalna, ale dużo problemów między ludźmi wynika ze złej komunikacji. Ale też punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Urzędnicy stoją na straży prawa, muszą mieć na uwadze przede wszystkim zgodność ze stanem formalnym i gospodarność finansową. Społecznicy mogą sobie pozwolić na więcej innowacji, fantazji, a wiedzieć mniej o odpowiedzialności, jaka się wiąże z wdrażaniem takich decyzji.
– Przykład przekonywania MPU do informowania o wyłożeniu planów miejscowych na Facebooku pokazuje, że urzędnicy czasem bardzo opornie, ale łapią pewnie istotne nowinki. Podobną zmianę można powoli zauważyć w ZDMiKP.
– Myślę, że administracja publiczna troszkę wolniej reaguje na pewnie zmiany społeczne. Ale to nie powinno dziwić, bo cechą całego sektora publicznego jest stałość, stabilność. Coś, co może nam od kilkunastu lat wydawać się oczywistą oczywistością, jak na przykład komunikowanie poprzez media społecznościowe, w niektórych samorządach jest cały czas nowością.
– W Osielsku była dyskusja, czy gmina powinna utworzyć fanpage na Facebooku. Wójt stwierdził, że nie, bo musiałby być on administrowany przez 24 godziny na dobę, co nie mieści się w etacie pracy urzędnika.
– To mogą być też dylematy typu – jak daleko wchodzić w dyskusję z mieszkańcami pod zdjęciami prezydenta czy radnego umieszczonymi na Facebooku czy Instagramie. Pierwszym motywem umieszczenia takiego zdjęcia jest często autopromocja, a tymczasem mieszkańcy mogą odebrać taki gest inaczej, jako sprowokowanie do dyskusji.
– Skoro o profilach mowa – jeden z radnych stwierdził w dyskusji internetowej, że w pewnej sprawie wypowiedział się jako osoba prywatna. Gdzie jest granica prywatności u osób pełniących funkcję publiczne?
– To znak czasów. Przez media społecznościowe granice się zacierają i bardzo trudno jest oddzielić godziny, sprawy i słowa urzędowe od prywatnych. Symbolicznie możemy przyjąć, że publicznym jest wszystko to, co może wywierać skutki nie tylko dla nas samych, ale i innych. Jeśli radny czy radna nawet jako osoba prywatna zabiera głos w sprawie, która ma oddźwięk społeczny, publiczny, miejski to trudno obronić argument, że była to tylko wypowiedź prywatna. Stare powiedzenie mówi – jak nie wiesz, jak się zachować, to zachowuj się przywozicie.
– Ale każdy ma inną definicję przyzwoitości.
– Właśnie dlatego, że te granice się rozmywają, to ważne jest, by pamiętać, że niemal wszystko może stać się elementem naszego wizerunku publicznego. To nie jest tak, że my odwieszamy bycie prezydentem, burmistrzem, wójtem, radnym po godzinach pracy na kołek. Może to trochę drastyczna analogia, ale sprawa byłego już bydgoskiego radnego, oskarżonego o znęcanie się nad rodziną to coś, co niby działo się prywatnie, ale zyskała wielki oddźwięk publiczny i przyczyniła się do zakończenia kariery politycznej tego pana.
Zobacz również:
Katarzyna Małkiewicz: Sztukateria wypełni miasto ofertą, na którą ono zasługuje
– Wracając do tożsamości lokalnej. Mieszka Pani w Fordonie. Chyba nie jest już on tylko sypialnią i blokowiskiem i zaczął być doceniany przez mieszkańców za swoje walory?
– Tak. Sięgnę do swoich własnych wspomnień: Fordon, w jakim na co dzień mieszkam dziś jest zupełnie inny niż ten, do którego we wczesnych latach 90., jeszcze jako dziecko, przeprowadzałam się wraz z rodziną. Wtedy było tak, że po niemal wszystko niż codzienne zakupy spożywcze trzeba było jechać do centrum. Fordon rzeczywiście był pustynią handlową, kulturalną, rozrywkową. Komunikacja miejska funkcjonowała według zupełnie innych standardów – czerwonym ikarusem linii 104 dojeżdżało się prawie godzinę do szkoły średniej w centrum.
Dziś wyposażenie handlowe Fordonu jest obfite – począwszy od małych sklepików, targowiska po galerie handlowe. Jest delegatura ratusza, miejsca kulturotwórcze: Wiatrak, kino Jeremi, sala kinowa w SP 9. Myślę, że to wszystko – w połączeniu ze wspominanymi działaniami rewitalizacyjno-kulturalnymi w Starym Fordonie – zmienia wizerunek Fordonu. Coraz rzadziej słyszę od mieszkańców innych dzielnic Bydgoszczy, że Fordon to nie Bydgoszcz. Jeszcze 20 lat temu pamięć o tym, że był on osobnym miastem, była żywsza i czasem powodowała negatywne stereotypizowanie mieszkańców Fordonu.
Nota bene – jeśli mówimy o mankamentach Bydgoszczy, to jesteśmy miastem, którego wielkość pozwala na wyodrębnienie dzielnic. I cały czas tego nie zrobiliśmy. Jestem bardzo ciekawa, czy ten proces się zacznie.
– Takie głosy padały czy to podczas kampanii wyborczej, czy dyskusji o radach osiedli. Obecny podział na osiedla jest – zwłaszcza w Fordonie – mało czytelny. Co by mogło dać stworzenie dzielnic w Bydgoszczy?
– To musiałoby przejść próbę czasu. Instytucja dzielnic jest dobrze znana np. warszawiakom, ale bydgoszczanie musieliby przez kilka lat przyzwyczaić się i nauczyć, jakie są w ogóle jej zadania. To mogłoby na początku wywoływać pewne kontrowersje.
– Mówimy o poprawie wizerunku i poczuciu dumy z bycia mieszkańcem Fordonu, a jednak wciąż częste są głosy, że jest on wciąż pomijamy przy pewnych działaniach. Że z Jezuickiej na Wolną jest daleko i urzędnicy nie dostrzegają potrzeb mieszkańców. Przecież działania w Starym Fordonie wyrosły z buntu przeciwko bierności miasta.
– Fordon ma o tyle specyficzne potrzeby, że poza starą częścią jest dzielnicą wybudowaną w przeciągu ostatnich 40 lat. Ma ona duże potrzeby uzupełnienia luk w infrastrukturze i wciąż się rozbudowuje. Poniekąd można powiedzieć, że w Fordonie jest jeszcze dużo do zrobienia, ale też dużo się zmienia. Nie chcę tworzyć zerojedynkowego obrazu sytuacji. Duże przeobrażenia nie dokonują się z dnia na dzień, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chyba też sami mieszkańcy Fordonu nie mają już takiego poczucia, że są z dzielnicy wyklętej, zapominanej przez włodarzy miasta.
– Nawiązując do innej Pani pasji – czy Bydgoszcz, wykorzystując obecną modę, jak i tradycje, może promować się także piwem kraftowym?
– Jak najbardziej! Jako osoba zaangażowana w środowisko piwowarskie całego naszego regionu – jestem szefową kujawsko-pomorskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych – mogę powiedzieć, że od kilku lat podejmujemy konkretne działania w tej kwestii. W maju już po raz czwarty zorganizujemy konkurs piw domowych, który odbywa się we współpracy z festiwalem Beergoszcz. Z kolei do tej wspomnianej tradycji można dopisać powstanie zupełnie nowych browarów rzemieślniczych, jak Osowa Góra czy Rzeka Piwa. Świetnie zagospodarowali nostalgiczną niszę po Kujawiaku, z którego bydgoszczanie byli przez wiele lat dumni. Rozwijają się u nas browary restauracyjne – browar Warzelnia jest członkiem Szlaku TeH2O. To świetne połączenie motywów rzemiosła i wody.
W Bydgoszczy w ogóle jest teraz znakomity czas dla pasjonatów, hobbystów, ludzi interesujących się różnymi rzeczami. Dużym pozytywem są pracownie, takie jak Warsztat w Starym Fordonie czy Pracownia przy ulicy Jezuickiej. To bardzo ciekawe pod kątem socjologicznym – możemy się jako mieszkańcy spotkać i poznać nie tylko przy okazji poważnych rzeczy, jak konsultacje w sprawie budżetu obywatelskiego czy debata z kandydatami na prezydenta miasta, ale i w sytuacjach mniej zobowiązujących, choć równie istotnych i budujących relacje międzyludzkie.
- Posłowie Bogucki i Schreiber przekonują: Sytuacja finansowa samorządów nie uległa zmianie - 11 grudnia 2024
- Konfederacja z rózgą dla rządu Tuska. „Tłuste koty PiS-u zostały zamienione na tłuste koty KO i PSL” - 11 grudnia 2024
- Sztuka wychodzi z Politechniki. Uczelnia nawiązała współpracę z III LO - 11 grudnia 2024